środa, 25 czerwca 2014

Moja dieta - aktualizacja - proporcje, jadłospisy

Od czasu ostatniego wpisu na temat mojego sposobu odżywiania nieco się zmieniło. Nadal jem to samo, utrzymuję czystą dietę - jednak wprowadziłam zmiany, które pomagają mi nie tylko utrzymać zgrabną sylwetkę, ale i polepszyć stan zdrowia.



Proporcje


Okazało się, że 30/40/30 lansowane na SFD Ladies to w moim przypadku klapa. Dzienna podaż białka przy takich proporcjach i zachowaniu kaloryczności była ogromna, bo lekko ponad 3g/kg masy ciała. Mojemu organizmowi nieszczególnie się to podobało, cierpiały głównie wątroba i nerki. Nie wspomnę też o obciążeniu finansowym - mięso czy ryby kosztują - oraz trudnościach w dobiciu do odpowiedniej codziennej dawki. Sporo białka zresztą zwyczajnie się marnowało, organizm nie potrzebował takich ilości. 

Przeszłam na inny dział, już typowo "męski" i tam po lekturze kilku artykułów zdecydowałam się na zmienić proporcje na następujące: 20-25% białka, 45-50% węglowodanów i 30% tłuszczy. 

W rozliczeniu na gramy wychodzi około 2-2,5 g białka na kilogram masy ciała, co jest już ilością wystarczającą, niezagrażającą zdrowiu i jak najbardziej możliwą do przyswojenia. Mimo zaleceń iż tłuszcze warto utrzymywać na poziomie 1-1,2 g na kg masy ciała, ja utrzymuję je na nieco większym poziomie ze względu na przejściowe problemy hormonalne. Mimo iż ostatnie badania pokazały, że moje hormony mają się dobrze, widzę że te 1,5g/kg mi służy, więc nie będę kombinować. Ilość węglowodanów jest mniej ważna - po prostu to właśnie nimi dobijam do zaplanowanej granicy kalorycznej, czyli 2400 kcal. 


Pory posiłków


Tu akurat nic się nie zmieniło, ale poprzednim razem nie poruszyłam tego tematu, więc błąd naprawiam teraz. Z tymi porami posiłków jest tak, że... nie mają dla mnie znaczenia. Jem co 3-4 godziny, ale przychodzi mi to naturalnie, nie pilnuję ich z zegarkiem w ręku. Nie panikuję, jeśli nie mogę zjeść posiłku przez dłuższy czas. Jedynie obiad, który u mnie występuje po posiłku potreningowym, jem około godzinę po zażyciu białka.

Kolację potrafię wsunąć nawet po 21:00 (chodząc spać przed północą) i często jest ona dość spora. Myślę że mit niejedzenia ileś tam godzin przed snem już dawno upadł, nie mówiąc już o tej nieszczęsnej 18-tej. Pisałam już nie raz, ale napiszę następny: liczy się całodzienny bilans. Ba, nawet kilkudniowy! Zjedzenie węglowodanów późnym wieczorem nie zaszkodzi organizmowi - jeśli kaloryczność kolacji mieści się w dziennych granicach, nie ma możliwości przytycia. Moim ostatnim posiłkiem jest jednak białkowo-tłuszczowy miks, jedzony 15-30 minut przed snem. Myślę że wystarczy zerknąć na moją kościstość by przekonać się, że późne jedzenie nie wchodzi w boczki. 


Przykładowe jadłospisy



W jadłospisach nie umieszczam warzyw (poza tymi na patelnię), ale są obecne w każdym posiłku - głównie ogórki, rzodkiewka, szczypior, pomidory, sałata, brokuły, marchew. Minimum 500g dziennie. Nie oszczędzam na warzywach i do obiadu daję całą paczkę brokułów, a do śniadania - całego ogórka. Żadne tam zabawy w plasterki. 

 Dzień treningowy:



Dzień nietreningowy:

Jedzenie


Dzięki ograniczeniu białka ilość spożywanego przeze mnie mięsa zmalała o ponad 30%, a nie liczę coraz częstszych przypadków, gdy zamiast kurczaka wybieram rybę. Częściej dopuszczam też do diety owoce, np. banana do koktajlu w dzień nietreningowy.

Odżywki białkowej używam po treningu, jako że jest źródłem szybko i dobrze przyswajalnego białka, jak również dla smaku: odrobina WPC do owsianki naprawdę robi różnicę, a kazeina do wieczornego serka wiejskiego czyni posiłek przepysznym deserem. 

Co z chlebem chrupkim? Czyż nie jest wysoko przetworzony? Owszem, jednak nie jem go w dużych ilościach, poza tym nie dajmy się zwariować - jeśli masło orzechowe smakuje mi najlepiej w takim połączeniu, to czemu mam z tego rezygnować? Wybieram Wasę, pieczywo żytnie pełnoziarniste. Patrzcie na składy! W sklepach jest mnóstwo pseudo żytnich razowych chlebów chrupkich, a w składzie cuda-niewidy - domieszki innych mąk (a nawet dominacja), cukier, polepszacze... Wolę zapłacić nieco więcej za czysty skład, tym bardziej że paczka wystarcza mi na długo, bo Wasa to nie podstawa diety, ale dodatek.



Mleko... jak zauważycie w jadłospisach, miałam epizod wykluczenia laktozy, jednak nie zauważywszy żadnej różnicy po jej odstawieniu, wróciłam do nabiału. WPC nie smakuje tak dobrze z niczym jak z mlekiem właśnie ;) nie biorę jednak pierwszego lepszego - prawda jest taka, że UHT to nie mleko. Wybieram to najmniej przetworzone, pasteryzowane w niskiej temperaturze. Jest droższe niż "zwykłe", ale znowu - wolę zapłacić trochę więcej za nieco lepszy produkt. 

sobota, 21 czerwca 2014

Nie ten ton(e) - podkład do twarzy Maybelline Affinitone HD

Zachciało mi się czegoś nowego po mocno kryjącym i niedostępnym-od-ręki-w-rozsądnej-cenie Revlonie Colorstay. Stojąc przed szafami z kolorówką, skierowałam swój wzrok w stronę podkładu Maybelline, Affinitone HD. Przed oczami miałam obraz mojej mamy w tym właśnie podkładzie: świeża, gładka cera, jednolity koloryt, wszelkie niedoskonałości (mama ma lekkie AZS) zakryte. "Czemu nie spróbować?", pomyślałam. 

Niech mnie kule biją...


Maybelline, Affinitone HD

Gdzie? Rossmann, Natura, Hebe (...) | Za ile? Ok. 25 zł / 30 ml

OPAKOWANIE

30 ml produktu zamkniętej w tubce w miękkiego plastiku. Podkład spływa ku otworowi siłą grawitacji - to dobrze. Nieco gorszym elementem jest nakrętka, wolę kosmetyki zamykane na zatrzask, ale mimo wszystko nie ma tragedii. Szata graficzna jakich wiele, ot niewyróżniający się niczym produkt.


ZAPACH I KONSYSTENCJA

Zapachu praktycznie brak, da się wyczuć coś sztucznego i średnio przyjemnego, ale podczas aplikacji umyka to mojej uwadze.

Konsystencja lekka, nietłusta, podkład jest rzadki, ale nie leje się przez palce. Aplikacja nie nastręcza problemów, ale przy wydobywaniu go z opakowania należy zachować ostrożność, bo może wypłynąć sam z siebie. 
W trakcie rozcierania kosmetyk staje się bardziej suchy, pudrowy.


KOLOR

Gama kolorystyczna produktu rodzi we mnie bunt (i uśpioną maniaczkę porządku): odcienie ponumerowane są zupełnie przypadkowo, dwa są identyczne (!!! - i to nawet nie te obok siebie), można stanąć przed szafą i nie mieć pojęcia po który tester najpierw sięgnąć, a którym nie warto nawet zawracać sobie głowy. 

Mój odcień to 03 Light Sand Beige (notabene ten, który ma bliźniaczkę, a jest nią 16 Vanilla Rose), pierwszy, jeśli chodzi o numerację. Nieco pomarańczowy, ale stosunkowo jasny. 

Tuż po nałożeniu na twarz można zemdleć z wrażenia, bo sprawia wrażenie marchewy, ale po dokładnym rozprowadzeniu i odczekaniu kilku chwil podkład faktycznie dopasowuje się do koloru skóry. Prawie. To znaczy tak - nie widzę większej różnicy między kolorem twarzy a reszty ciała, na pierwszy rzut oka nie rzuca się to w oczy (daleko mu do katastrofy, jaką okazał się BB krem Nivei), ale gdy lepiej się przyjrzeć, to różnica jednego tonu jest jednak widoczna. 


Teraz wiem, że lepszym dla mnie odcieniem byłby jaśniejszy i idealnie żółty 09 Opal Rose, ale skąd miałam to wiedzieć, skoro numeracja (i pozostałe odcienie) sugerują ciemnienie podkładu wraz ze wzrostem numeru. Poza tym upaćkana od góry do dołu testerami stwierdziłam, że nie ma sensu nakładać na siebie czegoś, co ma różę w nazwie... 

Kolor właściwie dałoby się to przeżyć, gdyby cała reszta była ok. Niestety nie jest.

DZIAŁANIE

Podkład nakłada się gładko. Produkt dobrze przywiązuje się do skóry, ale nie zastyga w trakcie aplikacji. Niestety ma skłonności do tworzenia delikatnych, ale jednak widocznych smug. Łatwe do usunięcia nie są wielkim kłopotem, ale nałożenie podkładu w pośpiechu nie wchodzi w grę. 

Odrobina kosmetyku pozwoli na wyrównanie kolorytu skóry, nieco większa dawka pozwoli uczynić krycie średnim, ale większe wypryski będą potrzebowały korektora. Produkt nie wchodzi w pory. Cera z Affinitone wygląda naturalnie, podkład nie tworzy efektu maski. 

Wykończenie podkładu jest matowe.  Skóra po aplikacji nie świeci się ani odrobinę, można stwierdzić, że to wręcz płaski mat - często już pod koniec robienia makijażu łapię się na tym, że zapomniałam użyć pudru.


Nie brzmi źle, prawda? Cóż, Affinitone pokazuje rogi później. Patrzę w lustro i widzę, że twarz wygląda bardzo nieświeżo, prawie brudno, skóra nieestetycznie się świeci. W niektórych miejscach jest więcej podkładu, w innych mniej, więc wyglądam, jakbym miała plamy. Produkt schodzi szybko - przy czystej skórze po maksymalnie 4 godzinach widać ubytki (upał znacząco skraca ten czas), nałożony na filtr (tutaj Vichy, a więc filtr-którego-nie-ma), nadaje skórze mało elegancki wygląd już po pół godzinie. 

SKŁAD


PODSUMOWANIE

Paskudna trwałość i nieciekawy wygląd na twarzy sprawiają, że Affinitone HD jest u mnie zdyskwalifikowany. Moja twarz po kilku godzinach noszenia tego podkładu wygląda, jakbym spędziła ciężki dzień w kamieniołomie, i to w połowie lipca. Z wielką niechęcią będę go używać jedynie do momentu, gdy kupię coś innego - i nastąpi to bardzo szybko.

wtorek, 17 czerwca 2014

Ciężar to nie wszystko: o technice wykonywania ćwiczeń

W tym poście chcę poruszyć dwa zagadnienia: pierwsze dotyczące odpowiedniego dobierania ciężaru, i drugie, dotyczące ćwiczeń, których technika jest trudna, przez co wiele osób albo źle je wykonuje, albo w ogóle rezygnuje z ich wykonywania z przekonaniem, iż nie dadzą rady (częściej można spotkać się niestety z tym pierwszym przypadkiem).

Rzecz jasna WSZYSTKIE ćwiczenia należy wykonywać na 100% poprawnie. Technika jest ważniejsza niż obciążenie. Nie chodzi tu tylko o efekty jakie daje dobrze wykonane ćwiczenie, ale przede wszystkim o bezpieczeństwo. O ile w przypadku uginania ramion zła technika może najwyżej sprawić, że nie urosną nam mięśnie, tak już źle wykonany przysiad może skutkować problemami ze stawami i plecami.



Trzy ogólne zasady:

SKUP SIĘ NA SWOICH MIĘŚNIACH. Bezmyślne machanie hantlami czy sztangą da w najlepszym wypadku mizerne efekty. Podczas ćwiczeń musisz czuć, że pracują dokładnie te mięśnie, do których to ćwiczenie jest przeznaczone. Całe ciało powinno być napięte, ale jeśli uginasz ramiona, to pracują tylko ramiona, nie możesz kiwać się w przód i w tył. Jeśli podczas planka bolą Cię uda, a nie czujesz brzucha, to znaczy że coś jest nie tak.


KONTROLUJ CIĘŻAR. Musisz kontrolować swoje ciało, nie pozwalać aby główną rolę w ćwiczeniu odgrywała siła pędu czy grawitacja - obciążenie idzie w górę i w dół siłą Twoich mięśni w tak długim przedziale czasu, na jaki Ty mu pozwolisz. Szarpanie zbyt dużego ciężaru "oby do ostatniego powtórzenia" przyniesie więcej szkody niż pożytku. Jeżeli nie potrafisz opuszczać ciężaru jednostajnie przez trzy sekundy, tylko opada on bezwładnie, ciągnąc całe Twoje ciało za sobą, to znaczy, że wzięłaś do ćwiczenia zbyt wiele kilogramów.


TO NIE WYŚCIG SZCZURÓW. Nie patrz na to, że koleżanka ćwiczy z dwukrotnie większym obciążeniem niż Ty, a do martwego ciągu bierze więcej niż sama waży. Każdy jest inny, każdy przechodzi inną drogę. Dobrze jest się pochwalić, że bierzesz na rękę kilkanaście kilogramów, ale co z tego, skoro technika będzie kuleć, nie zauważysz efektów? Popisy zostawmy profesjonalistom. Ćwiczysz amatorsko - myśl przede wszystkim o swoim bezpieczeństwie i nie szarżuj. Lepsze dziesięć idealnie wykonanych powtórzeń niż osiem byle jakich. Teraz możesz nie widzieć skutków ubocznych, ale po latach drobne błędy mogą dać o sobie znać na przykład w postaci bólów kręgosłupa.

Wybrane przeze mnie ćwiczenia w dużej mierze skupiają się na pracy pleców - nic dziwnego, bo jest to partia najbardziej narażona na kontuzje.

Pan plecy domaga się należytej troski

Martwy ciąg

Ćwiczenie trudne, ale wykonane prawidłowo da niesamowite efekty. Wykonane źle - co najwyżej ból pleców.

Na jakie partie? Plecy, uda, pośladki

Podstawowe zasady: plecy proste, wklęsłe w dolnym odcinku kręgosłupa, sztanga sunie po nogach
Główne problemy: ból pleców, podnoszenie sztangi w zbyt dużej odległości od ciała, brak pracy pośladków, zbyt wczesne prostowanie nóg.

Wykonanie: Stań tak, by gryf sztangi dotykał Twoich goleni. Ugnij nogi, pochyl się, nie wyginając pleców, chwyć pewnie sztangę i unieś ją tak, by przez cały czas drogi w górę była blisko Twoich nóg. Plecy cały czas proste. Nogi powinny prostować się dopiero, gdy sztanga znajdzie się na wysokości bioder. Pora na powrót - schodzimy z ciężarem w dół, sunąc przy nogach, ale wolniej niż przy podnoszeniu. Talerze powinny na chwilę dotknąć podłoża. Powtarzamy. Pośladki cały czas napięte.



Podciąganie sztangi w opadzie

Świetne ćwiczenie na mięśnie pleców, jest jednak jedno ale: w tym ćwiczeniu powinno się czuć pracę mięśni, a nie ból w lędźwiach, co łatwo może się zdarzyć.

Na jaką partię? Plecy

Podstawowe zasady: plecy proste, wklęsłe w dolnym odcinku kręgosłupa, nogi lekko ugięte, kąt pomiędzy udami a tułowiem wynosi 90 stopni
Główne problemy: ból pleców

Wykonanie: Pochyl się do przodu, utrzymując proste plecy. Zegnij lekko nogi, sztangę chwyć nachwytem lub podchwytem (ten ostatni jest łatwiejszy), nieco szerzej niż szerokość barków. Podnieś ją do początkowego położenia, a więc przy wyprostowanych rękach, z tułowiem pochylonym tak, by przy lekko zgiętych nogach tworzył z udami kąt 90 stopni. Na wdechu rozpocznij ruch sztangi w górę, skupiając się na pracy pleców. Dotknij gryfem brzucha bądź klatki piersiowej, zrób wydech i opuść sztangę w czasie nieco dłuższym, niż przy przyciąganiu.



Zarzucanie sztangi na barki 


Ćwiczenie jest bardzo efektywne samo w sobie (choć nieużywane w treningu siłowym), ale co ważniejsze, przydaje się jako konieczna część innych, jeśli nie posiadamy stojaka - przysiad czy wznosy łydek dają najlepsze efekty właśnie wtedy, gdy robimy je ze sztangą na barkach.

Na jaką partię? Plecy, barki

Wykonanie: Pozycja wyjściowa jak przy martwym ciągu, tyle że nogi powinny być mocniej ugięte. Z chwilą chwycenia sztangi uginamy je jeszcze bardziej, jakbyśmy przygotowywali się do skoku, i, pamiętając o napięciu całego ciała, zwłaszcza brzucha, prostujemy się, przenosząc energię z nóg na ręce - przenosimy sztangę płynnie do poziomu ramion. Kolejne lekkie ugięcie nóg - prostując je, część energii pozwoli na uniesienie sztangi nad głowę i położenie jej na barki. Zdejmowanie sztangi odbywa się podobnie.

***

Naukę należy zacząć od niewielkich ciężarów, tak, aby najpierw opanować technikę. Rozwijanie mięśni powinno przyjść później.

sobota, 7 czerwca 2014

Elementarz: Hean High Definition Eyeshadow 408 Caffee Twist

Przeglądając mój blog, łatwo można się zorientować, że moimi ulubionymi kosmetykami kolorowymi są pomadki, natomiast w ogóle nie pokazuję cieni do powiek. Powód jest prozaiczny i polega na tym, że praktycznie ich nie używam. Mam parę sztuk, ale leżą i się kurzą. Każdego zdarzyło mi się użyć, ale na co dzień staram się zminimalizować czas poświęcany na robienie makijażu, kładąc przy tym akcent na usta. Uznaję, że oczy dzięki naturalnie ciemnej oprawie, kredce i tuszowi są już wystarczająco podkreślone. 

Czasem nadchodzi jednak jakaś poważniejsza okazja, wieczorne wielkie wyjście, a wtedy sięgam po niepozorną czwórkę cieni firmy Hean. Pomagają mi one subtelnie i bez ryzyka niepowodzenia wyeksponować spojrzenie.



Hean, High Definition Eyeshadow
408 Caffee Twist

Gdzie? Małe drogerie (Kraków - Firlit), firmowy sklep internetowy | Za ile? 15,99 zł / 6 g

OPAKOWANIE

Cienie zamknięte są w prostej kwadratowej formie. Plastik użyty do wykonania opakowania jest gruby i solidny, powinien więc bez problemów przetrwać przygody z upadaniem i przygniataniem. Klapka zamykana na zatrzask, który działa bez zarzutu. Paletka jest szczelnie zamknięta i na pewno nie otworzy się samoistnie, ale z drugiej strony nie musimy bać się utraty paznokci podczas otwierania.

Do cieni dołączona jest dwustronna pacynka. Nie lubię ich używać i do aplikacji cieni zawsze używam pędzli, ale pewnie znajdą się osoby, które taki gotowy komplet uznają za najbardziej wygodny, tym bardziej że taka kompozycja kolorystyczna jest świetnym, oszczędnym rozwiązaniem na wyjazdy.


ZAPACH I KONSYSTENCJA

Zapachu brak, chociaż przy przyłożeniu nosa do paletki można wyczuć baaardzo lekką pudrową woń. Coś jak płyn micelarny Bourjois, tylko dziesięć razy słabiej.

Cienie są suche, a trzeci z nich, jako najbardziej zbity, łatwo się kruszy. Lubią pylić podczas nabierania na pędzel i nieco osypywać się podczas aplikacji, ale nie jest to efekt-horror.

KOLOR, WYKOŃCZENIE

W palecie znajdują się cztery cienie:
1) jasny beż, będący bazowym, rozjaśniającym cieniem - ma wykończenie matowe;
2) brąz kojarzący się kolorystycznie z kawą z mlekiem - cień dzienny o matowym wykończeniu;
3) fiolet o szaro-brązowych nutach, o subtelnie perłowym wykończeniu;
4) ciemny, chłodny i matowy brąz pełniący rolę tonującą w smoky eyes
Wszystkie cienie charakteryzują się bardzo dobrą pigmentacją, chociaż dwa pierwsze ze względu na jasny kolor mogą być nakładane kilkukrotnie dla wzmocnienia efektu. W przypadku dwóch ciemniejszych już jedna warstwa wystarczy, by uzyskać mocny, nasycony kolor.


DZIAŁANIE

Proces przenoszenia cienia z paletki na pędzel, a potem na twarz, przebiega bezproblemowo - cienie łatwo "chwytają" się pędzla, a potem równie łatwo przylegają do powieki. Kolory i struktura cieni powinny przypaść do gustu takim makijażowym łamagom jak ja, ponieważ ciężko zrobić sobie nimi krzywdę.  Całą czwórkę fantastycznie się blenduje. Ponadto cienie nie zbierają się w załamaniach powieki. 

Do trwałości nie mogę się przyczepić. Nosiłam je i bez bazy, i na bazie, zarówno przez kilka godzin, jak i przez całe noce, i z całą stanowczością stwierdzam, że przetrwają wszystko bez widocznego uszczerbku w nasyceniu. Swatche z ręki musiałam zmywać płynem micelarnym, nie wystarczyło zwykłe przetarcie, z czym często spotykam się w przypadku innych cieni.


PODSUMOWANIE

Moim zdaniem to świetne cienie dla osoby początkującej - tania, mała paleta podstawowych, bezpiecznych odcieni, z którymi wygodnie się pracuje - ale i ktoś, dla kogo cienie to nie pierwszyzna, polubi ich intensywność i trwałość. Drobną wadą może być jedynie niewielkie osypywanie się produktu podczas aplikacji, ale z drugiej strony to dość częsta cecha cieni w kamieniu. 

Hean ma w tej samej serii jeszcze inne warianty kolorystyczne, więc jeśli brązy wydają Wam się nudne - przejrzyjcie ofertę firmy w poszukiwaniu ulubionych kompozycji. Ja wiem, że jeśli najdzie mnie ochota na eksperymenty, zwrócę się w kierunku tych palet. Co ważne, Hean to polska firma, więc tym bardziej polecam, jeśli poszukujecie czegoś prostego o dobrej jakości.

wtorek, 3 czerwca 2014

Czy sześciopak na brzuchu jest fit?

Wiele blogów fitnessowych pełnych jest fitspiracji - zdjęć pięknych, wysportowanych dziewcząt o ciałach, w których widać ogrom włożonej w nie pracy. Część tych dziewczyn może pochwalić się mocnym, ostrym zarysem mięśni brzucha. Ba! To już nawet nie zarys - to same mięśnie. Ani grama zbędnego tłuszczu. Niezbędnego, niestety, również...

Widoczna kratka na brzuchu jest niesamowicie trudna do osiągnięcia, co jest głównym powodem jej niesamowitej popularności. W końcu mieć absy - to nie byle co. Miliony osób walczą codziennie o słynny sześciopak, nie zastanawiając się nad tym, że być może trudność w jego osiągnięciu ma swoje powody.

Gdyby ktoś mi zadał pytanie widoczne w tytule posta, powiedziałabym "nie", ale zaraz zastanowiłabym się - jak funkcjonuje w dzisiejszym społeczeństwie słowo "fit"? Docelowo miało oznaczać zdrowy styl życia - regularną aktywność fizyczną, spożywanie nieprzetworzonej żywności w odpowiednich (dostosowanych do aktywności, a nie głodowych) porcjach, brak nałogów. Wydaje się, że termin ten uległ w końcu modyfikacji i przez wielu jest rozumiany jako kolejna skrajność:
 "nie pozwól sobie na więcej niż dwa dni bez ćwiczeń, dąż do jak najmniejszej ilości tkanki tłuszczowej, podporządkuj swoje życie w 100% swojej sylwetce, jesteś frajerem, jeśli raz na miesiąc zjesz ciastko i jeśli masz oponkę na brzuchu"

Czy to jest zdrowe?

Z sześciopakiem na brzuchu jest tak, że ukazuje się przy bardzo niskiej zawartości tkanki tłuszczowej. Chodzi mi tu o tak wyraźne zaznaczenie, jakie pokazują ilustrujące post zdjęcia. Owszem, podoba mi się taki widok i doceniam ogrom pracy i wyrzeczeń, jakie należało włożyć, by uzyskać taki efekt. Ale czy kobieta mająca taką kratę może uważać się za w pełni zdrową?

źródło
Kobiety nie bez powodu mają genetycznie więcej tkanki tłuszczowej w organizmie niż mężczyźni (20-30% vs 10-20%). Sześciopak ukazuje się natomiast w pełnej krasie dopiero w okolicach 10-12% zawartości tłuszczu. Kobieta nie jest w stanie normalnym żywieniem osiągnąć tak niskiego poziomu, bo nie jest to dla niej naturalne. Konieczne są więc ścisłe, niskokaloryczne diety i ogromna ilość ćwiczeń - obie rzeczy wyniszczające organizm, który nagle nie dostaje tyle ile potrzebuje i zmuszany jest do zbyt częstego, wyczerpującego wysiłku. Ok, według obecnych norm jest fit - ale już nie jest zdrowy. Wbrew pozorom nie jest nawet zadbany, bo i ciało, i umysł są dosłownie katowane; życie podporządkowane jest już nie dobrej kondycji, ale tym kilku kostkom mięśni. 

Zbyt niski poziom tkanki tłuszczowej zaburza również gospodarkę hormonalną i przyczynia się m.in. do spadku płodności - nie tylko u kobiet, ale także i mężczyzn. Oczywiście, możliwość posiadania dzieci jest osobistą sprawą każdego człowieka i na pewno znajdą się kobiety które fakt braku miesiączki przyjmą z radością (raczej nie mężczyźni, gdyż upośledzona płodność objawia się u nich w tym przypadku impotencją), niemniej jednak - brak menstruacji u młodej kobiety wskazuje na to, iż z organizmem dzieje się coś nie tak, a więc nie jest on zupełnie zdrowy. Wybitnie niski poziom tkanki tłuszczowej źle wpływa na pracę serca, obniża odporność i zaburza pracę wszystkich układów w ludzkim organizmie, od pokarmowego przez nerwowy, aż po kostny.

Sama dostałam po tyłku zaburzeniami hormonalnymi, nie schodząc nawet do aż tak niskiego poziomu, i szybko zdałam sobie sprawę z tego, że zdrowie jest najważniejsze i warto poświęcić dla niego mocno wyrzeźbiony brzuch (do którego zresztą było mi jeszcze daleko - przystopowałam jednak w ostatniej chwili).

Pamiętajcie, że każdy organizm jest inny i to, że Wasza koleżanka przy 15% BF (body fat) czuje się świetnie i jeszcze miesiączkuje, nie znaczy, że Wy przy 18% będziecie mieć podobnie. Poza zawartością tłuszczu liczy się również ogólna waga i ilość wykonywanych ćwiczeń - normalnej osobie, bez treningów pod okiem profesjonalisty i dopiętej na ostatni guzik diety, łatwiej będzie za bardzo schudnąć niż przybrać 7-10 kilogramów mięśni.

Poza kwestiami zdrowotnymi warto mieć na uwadze dwie inne rzeczy. Wiele osób utrzymuje niski poziom tkanki tłuszczowej przez bardzo krótki czas (zawodniczki bikini fitness są w najwyższej formie jedynie tuż przed i w trakcie zawodów - po ich zakończeniu wracają do mniej restrykcyjnej diety i przybierają na wadze) i stawianie sobie zdjęcia takiej osoby jako inspiracji do osiągnięcia długotrwałego celu będzie ogromnym stresem i dla ciała, i dla psychiki. Po drugie - żyjemy w świecie Photoshopa i na każde zdjęcie znalezione w sieci należy brać poprawkę.

źródło