czwartek, 31 lipca 2014

Za kulisami: czerwiec i lipiec [photomix, ulubieńcy niekosmetyczni]

Wprowadzam nowy cykl na blogu, jako że większość z Was wyraziła chęć poznania mnie od nieco bardziej prywatnej strony i poczytania u mnie o czymś o więcej niż kosmetykach i treningach. Nasz klient nasz pan, a i mnie redagowanie tego posta sprawiło dużo radości :)

Chwile uchwycone w zdjęciach

Mało, bo nie mam jeszcze nawyku uwieczniania "pierdół" ;), nawet jeśli mam ochotę się nimi podzielić.


1, 2. Krakowskie zoo.
3. Krajobraz po deszczu.
4. Potreningowo :)
5. Lektura do poduszki.
6. Spełnienie marzenia - w ostatniej chwili, nigdzie tych perfum już nie ma... 


Trening nie-siłowy



Problem z oddechem, ból mięśni, wszystko mokre od potu: od biustonosza po matę do ćwiczeń. Bieganie od butelki z wodą do wentylatora. Mimo upałów ukończyłam ten trening (odpuściłam tylko przy kilku ćwiczeniach na ręce, robiłam po połowie przeznaczonego na każde czasu - zamiast nich uskuteczniałam trucht ;)). Chcesz poczuć, że żyjesz? Myślisz, że 40-minutowe treningi trwają bardzo długo? Ten film jest dla Ciebie. Ale uwaga! To nie są ćwiczenia dla początkujących. Jeśli chcesz je zrobić tylko po to, aby coś komuś udowodnić, nawet nie klikaj w powyższe okienko. To półtorej godziny ciężkiej pracy: dynamiczne cardio, HIIT "chyba żartujecie, nie zrobię tego teraz", palące mięśnie ćwiczenia modelujące - wszystko bez żadnego sprzętu, wystarczy mata do ćwiczeń. Gdybym miała coś poprawić, dodałabym nieco więcej ćwiczeń na brzuch, ponieważ trwają zaledwie pięć minut (plus kilka w HIITcie zaraz po nich) i czułam niedosyt. FB ma jednak kilka podobnych zestawów, gdzie brzuch ćwiczony jest dłużej, więc zamiast narzekać, planuję który trening zrobić teraz!

Spożywka


Masło orzechowe Primavika bez soli i cukru 

odkryłam już dawno, ale nie miałam okazji o nim wspomnieć. Piękny skład, jeden z najlepszych na rynku. Jak nazwa wskazuje - brak tu soli czy cukru, orzechów jest aż 95%. Smak - znakomity, najlepszy, z jakim do tej pory się zetknęłam. Jedynym zgrzytem jest obecność tłuszczu palmowego, ale ponieważ jest go mało, przymykam oko.

Zielona kawa

tradycyjnej kawy nie pijam, więc mimo iż od dawna natrafiałam na informacje o zielonej, nie byłam zainteresowana - myślałam, że smakują podobnie. Jakże się myliłam! Zielona kawa przypomina mi raczej herbatę, ma nieco "słomiany" smak i smakuje mi bardziej niż zielona herbata, do której mam słabość. Większości osób ta kawa nie smakuje, ja polubiłam ją od pierwszego łyku. Dodając do tego fakt, iż przyspiesza spalanie tłuszczu - na pewno znajdzie stałe miejsce w mojej kuchni.  

Film



Czarny Łabędź - po obejrzeniu tego filmu miałam poważne wątpliwości, czy był dobry, czy też nie. Do tej pory mam. Nie zmienia to jednak faktu, że zrobił na mnie ogromne wrażenie i jeszcze przez kilka dni po seansie grzebałam w sieci w poszukiwaniu informacji na jego temat i czytałam opinie innych widzów. Pewne motywy są ciągle obecne w moim umyśle. 

Film opowiada historię Niny, zdolnej i ambitnej baletnicy. Balet jest dla niej całym życiem, dziewczyna z całych sił dąży do perfekcji. Jej starania i talent zauważa dyrektor teatru Thomas i obsadza ją w głównej, podwójnej roli w przedstawieniu "Jezioro Łabędzie". Thomas ma jednak wątpliwości - o ile Nina znakomicie nadaje się do roli białego łabędzia ze względu na swoją delikatność i niewinność, tak brakuje w niej seksualnego, mrocznego pierwiastka, którym charakteryzuje się łabędź czarny. Dyrektor namawia więc dziewczynę do rozluźnienia się i lepszego poznania swojego ciała. Nina jest zdeterminowana obudzić swoją ciemną stronę tym bardziej, że do grupy baletnic dołącza emanująca seksapilem i pewna siebie Lily, która wydaje się lepiej pasować do trudnej roli. Próby Niny sprawiają, że traci ona kontakt z rzeczywistością, zaczyna mieć przerażające wizje i okalecza się - ciemna strona jej osobowości coraz częściej dochodzi do głosu, zagrażając jej zdrowiu i życiu.

Dodając do złożonej fabuły finezyjną pracę kamery, sugestywną grę kolorów, wiarygodną grę aktorską i profesjonalny taniec otrzymujemy dokładnie przemyślane i hipnotyzujące studium postępującej choroby psychicznej, o którym trudno zapomnieć. Podobało się? Zapraszam do przeczytania wątku http://www.filmweb.pl/film/Czarny+%C5%82ab%C4%99d%C5%BA-2010-526137/discussion/Interpretacja,1558669. Mimo odmiennych poglądów na część interpretacji, jego lektura była dla mnie cennym dopełnieniem seansu.

Blogi


Człowiek nad wyraz inteligentny, bezkompromisowy, o poglądach jasnych jak Słońce i ostrych jak brzytwa. Jeżeli macie ochotę na wypalającą zwoje mózgowe polemikę na dowolne tematy, a szczególnie interesuje Was biologia, genetyka, ewolucjonizm - blog Pochodne kofeiny okaże się miejscem, nad którym spędzicie długie godziny. Posty są długie, ale jeśli zaczniecie czytać, zapewniam, trudno będzie się oderwać. Od astronomii, przez Kościół, rozmyślania Beaty Pawlikowskiej i kino, aż do GMO. Wbrew pozorom i różnorodności tematów, Autor naprawdę wie o czym pisze i zapewnia prawdziwą intelektualną przygodę. Można się z nim nie zgadzać, ale nie można odmówić mu erudycji.

*
Jeśli kiedykolwiek czuliście się przedstawicielem pokolenia HP (Harry'ego Pottera), to możliwe, że udało Wam się trafić na ten blog. Dawno, dawno temu... no, w minionym dziesięcioleciu, na portalu Mylog.pl było miejsce, którym rządziła Locha Snejpa. Bystry prosiak wraz ze swoimi nie mniej błyskotliwymi znajomymi analizował blogaski - a dokładniej fan-fiction, opowiadania z fabułą osadzoną w potterowym uniwersum. Cóż w tym takiego szczególnego? Ano to, że Locha wybierała z kłębowiska tfurczości swoiste crème de la crème grafomanii: najbardziej zaskakujące błędy językowe i najgłupsze rozwiązania fabularne, a potem komentowała to w tak trafny i soczysty sposób, że człowiek ze śmiechu spadał pod biurko. Blog w końcu padł, Mylog go usunął, i przez długi czas można było czytać fragmenty w dość niewygodnym (ale jakże przydatnym!) archive.org. Niedawno ktoś poszedł po rozum do głowy i bezcenne skrawki złożył do kupy w nowym blogu. Humor się nie zestarzał, więc jeśli kwikaliście w 2007 roku, zakwikacie się i teraz. Jeśli Locha jest Wam nieznana, ale Harry Potter bliski sercu - zapraszam do zapoznania się z tą ważną, chociaż już archiwalną częścią polskiego fandomu (swoją drogą zdaje się, że w 2007 roku to określenie w Polsce jeszcze w ogóle nie funkcjonowało).


środa, 23 lipca 2014

Filtry UV w sprayu: AA kontra Bielenda

Nie przepadam za filtrami w kremie: bielą, brudzą ubrania, nigdy do końca się nie wchłaniają, pozostawiając na skórze tłustą, klejącą warstwę. Pojawienie się na rynku mnóstwa tego typu produktów w sprayu było jak objawienie - w końcu coś wygodnego! Czy na pewno? Jeśli jesteście zainteresowane, czy warto inwestować w taką formę ochrony przeciwsłonecznej, zapraszam do dalszej części posta.


AA Sun, Ochrona przeciwsłoneczna, SPF 30

Bielenda Bikini, Transparentny spray do opalania, SPF 20 

Gdzie? Hebe, Superpharm | Za ile? AA - ok. 29 zł / 150 ml, Bielenda - ok. 22 zł / 150 ml
OPAKOWANIE

Po względem estetyki wygrywa AA. Solidna, ciekawa graficznie butelka ma ponadto dobrze trzymającą się skuwkę i aerozol umożliwiający rozpylanie produktu ciągłym strumieniem. Można przyczepić się jednak do tego, iż strumień ten jest za mało skoncentrowany, toteż część produktu zamiast na naszym ciele ląduje na okolicznych przedmiotach. Wadą jest również brak kontroli nad zużyciem kosmetyku, jego bliski koniec możemy przewidywać jedynie kontemplując wagę opakowania.

Bielenda nie wygląda zbyt wyjściowo, ale etykiety przekazują wszystkie niezbędne informacje, więc nie jest źle. Gorzej z nasadzoną zbyt lekko skuwką, która może się zsunąć, gdy wrzucimy produkt do walizki. Również i atomizer nie do końca mnie przekonuje, jednokrotnie wyrzuca zbyt małą ilość produktu - klikanie nim w nieskończoność to średnia rozrywka, w dodatku w pewnych miejscach niewygodna, bo butelki nie da się trzymać do góry nogami - aplikacja filtra na łydki to istna ekwilibrystyka. Średnica strumienia w porządku, stan zużycia widoczny.



ZAPACH I KONSYSTENCJA

AA jedzie alkoholem. W połączeniu z wszędobylskim strumieniem kosmetyku, nietrudno zgadnąć, iż aplikację najlepiej przeprowadzić na płytkim oddechu w dużym, najlepiej wietrzonym pomieszczeniu. Małe łazienki z lufcikiem odpadają, chyba że chcemy odlecieć.

Co innego Bielenda. Tu zapach jest subtelny, słodki, nieco waniliowy. Można wdychać z przyjemnością ;) 

Konsystencję filtra AA trudno mi opisać, jest dość lekka, nieco tępa, trochę w typie lakieru do włosów - produkt rozprowadza się łatwo, można go dokładnie wmasować, jedynie w ostatnim studium aplikacji staje się odrobinę klejący. 

Bielenda wygląda się i zachowuje jak typowa oliwka. Bajeczne rozprowadzenie, słabe wchłanianie. 


KOLOR

Filtry w sprayu koloru nie mają. Bielenda co prawda przy wmasowywaniu kosmetyku pokazuje lekko odrobinę bieli, ale po chwili i ta znika. Przezroczystość gwarantowana jest więc i u Bielendy, i u AA.

DZIAŁANIE

Brak koloru w tych kosmetykach jest niestety równocześnie wadą, bo trudno stwierdzić, czy nałożyliśmy odpowiednią ilość produktu. Ciężko jest to odmierzyć i brakuje podstawowego kryterium "do uzyskania widocznej warstwy", bo żadna warstwa, poza tą mokrą, się nie pojawia. O ile jeszcze Bielendę dałoby się przepsikać do miarki, to już w przypadku AA takiej opcji nie ma. Zresztą komu chciałoby się w to bawić? 

AA dość szybko się wchłania, nie pozostawia na skórze żadnego wyczuwalnego filmu. Skóra jest nieco gładsza, ma subtelny połysk i to właściwie tyle. Można zapomnieć o tym, iż nałożyło się filtr, poza tym że padające promienie Słońca są zdecydowanie mniej bolesne niż w przypadku wyjścia na zewnątrz z gołą skórą. Mimo powalającej ilości alkoholu w składzie, nie zauważyłam żadnego wysuszenia. 


Bielenda to, jak już wspomniałam, praktycznie oliwka. Nie wchłania się do końca i nawet po kilku godzinach możemy zostawiać po sobie ślady, ale poza tym nosi się dobrze. Skóra jest bardzo gładka, lekko połyskuje w Słońcu, przy dotknięciu wyraźnie czuć pozostawioną warstwę, ale nie jest ona tłusta czy klejąca. Z obiecywaną przez producenta wodoodpornością się zgodzę, chociaż i tak po kontakcie z wodą lepiej ponownie zaaplikować produkt. Nawilżenie również jest odczuwalne, chociaż balsamu filtr na pewno nie zastąpi.

Jak z ochroną? Przez ostatnie tygodnie spędziłam mnóstwo czasu na pełnym Słońcu, więc mogę ocenić dokładnie - filtry działają jak powinny. Skóra ledwo zauważalnie zbrązowiała (zaznaczam, że nie było kiedy reaplikować produktu), mogę mówić raczej o wyrównaniu kolorytu niż opaleniźnie. Widzę wyraźną różnicę między nogami a stopami, o których raz zapomniałam, a z których w późniejszym czasie produkt częściowo schodził (uroki chodzenia w często mokrej trawie). Nie ma różnicy między częściami ciała zakrywanymi ani odkrywanymi oraz tymi na które nakładałam suto filtr 50SPF w kremie a tymi z filtrem AA.

Wydajność dość przeciętna, około dwóch tygodni codziennego nakładania na całe ciało. 

SKŁAD

Bielenda:


Ethylhexyl methoxycinnamate - chemiczny filtr UVB, samodzielnie niezbyt stabilny.
Octocrylenechemiczny filtr blokujący UVB i krótkie UVA, stosunkowo słaby, ale stabilny i stabilizujący inne filtry. 
Butyl methoxy-dibenzoyl-methane chemiczny filtr UVA, niestabilny, ale obecność Octocrylene wpływa na jego trwałość w promieniach słonecznych.   

Dodatkowo Tocopheryl Acetate, przeciwutleniacz. Filtry chemiczne wpływają na powstawanie wolnych rodników, więc takie składniki są bardzo mile widziane.

AA:


Homosalate - chemiczny filtr UVB, niezbyt stabilny
Benzophenone-3 - chemiczny filtr UVB i UVA, bardzo stabilny i stabilizujący inne filtry 
Ethylhexyl salicylate - chemiczny filtr UVB, pod wpływem promieniowania słonecznego ulega pewnej degradacji.
Butyl methoxy-dibenzoyl-methane - chemiczny filtr UVA, niestabilny, ale obecność filtrów stabilnych i stabilizatorów wpływa na jego trwałość w promieniach słonecznych.   

Mamy tutaj Diethylhexyl 2 6-naphthalate - stabilizator. Obecny jest również Tocopheryl Acetate, ale po Parfum, czyli nie warto nawet brać go pod uwagę. 


PODSUMOWANIE

Każdy z tych kosmetyków ma swoje wady i zalety. Nie potrafię wybrać jednego - oba przypadły mi do gustu, a jednocześnie żaden z nich nie jest ideałem. Działają jak trzeba, potykają się w drobiazgach, takich jak zapach czy wygoda aplikacji. Mam jednak nadzieję, że powyższym zestawieniem ułatwiłam Wam wybór :)

poniedziałek, 21 lipca 2014

Boisz się siłowego? Spróbuj tego! "No more trouble zones" Jillian Michaels

Trening siłowy to cudowny wynalazek ludzkości i chyba nie ma ćwiczeń, które mogłyby go zastąpić. Mimo wszystko nie każdy ma ochotę czy możliwości, by zająć się siłówką. I ma prawo :) 

Jeśli nie masz dużego obciążenia, nie stać Cię na siłownię, nie chcesz ćwiczyć bez instruktora, spróbowałaś siłowego i nie przypadł Ci do gustu, ale nie chcesz porzucać hantli - albo masz jakikolwiek powód, by nie trenować w ten sposób - zerknij w stronę programu No more trouble zones autorstwa Jillian Michaels.


Dlaczego piszę o tym treningu w kontekście siłówki? Proste - część ćwiczeń przypomina te znane z treningu siłowego, aczkolwiek są one wykonywane szybciej, z mniejszym obciążeniem i dodatkowymi modyfikacjami pozwalającymi poruszyć więcej grup mięśniowych. Co do grup, i tutaj mamy ćwiczenia na poszczególne partie - a więc m.in. uginanie ramion w oparciu o kolano (biceps), wyciskanie francuskie (triceps), przysiad plie (pośladki), wyciskanie hantli w leżeniu (klatka piersiowa). Cały trening przypomina bardzo dynamiczne FBW. 

No more trouble zones już w tytule sugeruje, że Jillian zajmie się głównymi kobiecymi problemami, skupi uwagę głównie (ale nie tylko!) na pośladkach, brzuchu i... ramionach. Tak, bo właśnie ramiona są bardzo często zaniedbywane przez kobiety stroniące od treningu siłowego - a nie da się ukryć, że, jak mówi sama Jillian - ramiona to pierwsza rzecz, którą pokazujemy całemu światu, więc warto, aby wyglądały dobrze. I bez obaw, trening rąk nie zrobi z Ciebie kulturysty, ale poprawi ich kształt i jędrność. 


Ćwiczenia trwają około 56 minut i to wystarczy, by porządnie się zmachać i poczuć pracę mięśni. Wykorzystałam hantle 2x3 kg, w pewnych momentach schodziłam do talerzy 2x1,25kg, bo było mi np. zwyczajnie za ciężko wytrzymać dłuższą chwilę z rękami uniesionymi nad głową. Początkującym powinny wystarczyć nawet jedno kilogramowe maluchy.

Podczas treningu najbardziej czułam ramiona, dosłownie paliły - ale następnego dnia skutki ćwiczeń najbardziej odczułam w pośladkach. 

Poniżej - prawdziwe ćwiczenie-killer na brzuch. Włączyłam je do treningów wykonywanych w trakcie restu, niesamowicie stymuluje pracę brzucha, ból gwarantowany.


Jillian, jak to Jillian, wulkan energii. Towarzyszą jej dwie kobiety, wykonujące ćwiczenia o różnym stopniu trudności, ona sama pokazuje wersję pośrednią. Dobre tłumaczenie techniki, hasła (krzyki? ;)) motywacyjne, koleżeńska atmosfera i nieco śmiechu charakteryzują wszystkie programy Jillian i No more trouble zones nie jest wyjątkiem. 

Dzięki różnorodności ćwiczeń i szybkiemu tempu ćwiczy się fantastycznie, 50 minut mija jak z bicza strzelił, a po wszystkim mamy świadomość, że pracowało całe ciało.

Wady? Czasem warto zrobić po swojemu i, jeśli mamy taką możliwość, wykorzystać hantle o różnej wadze, o czym Jillian nie mówi. Sama korzysta cały czas z takich samych, a nie da się ukryć, że do uginania ramion potrzebujemy mniejszego obciążenia niż np. do martwego ciągu, który jest tutaj obecny. Oczywiście bez przesady, to nie siłówka, więc nie trzeba tachać kilkudziesięciu kilogramów, ale mała modyfikacja rzędu kilku kilo wyjdzie tylko na dobre. 

Podsumowując: 

No more trouble zones nie jest treningiem siłowym i na pewno go nie zastąpi, ale może stanowić wstęp do pracy z obciążeniem i sam w sobie na pewno również przyniesie widoczne efekty.

sobota, 19 lipca 2014

Wrzuć na luz - czyli o przerwie między planami treningowymi

Właśnie dobiega końca mój dwutygodniowy rest po treningu siłowym. Były to dość intensywne tygodnie, nie siedziałam na tyłku - ze względu na praktyki praktycznie codziennie wychodziłam w teren i spędzałam cztery do sześciu godzin na powietrzu bez względu na pogodę. Dużo chodzenia, także w upale, wieczorne spotkania ze znajomymi, czy obowiązki w rodzaju zakupów... na ćwiczenia nie zostało - na szczęście! - zbyt wiele czasu.

źródło

Dlaczego na szczęście? Organizm musi odpocząć. Jeden dzień przerwy między treningami to zbyt krótko, by w pełni zregenerować mięśnie, po zakończeniu planu konieczny jest długi rest. Pozwala to ciału na nabranie oddechu, rozluźnienie, po prostu odpoczynek - także psychiczny. Po dwóch tygodniach można ruszyć pełną parą z nowymi ćwiczeniami i zobaczyć lepsze rezultaty. Pomijając przerwy, sabotuje się samego siebie. Przeciążone mięśnie nie mają kiedy rosnąć, a zestresowany wysiłkiem organizm odkłada sobie coraz więcej tłuszczu, bo przecież przechodzi przez trudne czasy, które nie wiadomo, czy i kiedy się skończą. 



Taka rada - jeśli boicie się przestać ćwiczyć i mimo tego, że organizm woła o przerwę, ciśniecie z całych sił... Odpuście. Zajmijcie się czymś innym. Zapewniam, że po kilku dniach uspokoicie się i przestaniecie myśleć obsesyjnie o ćwiczeniach i diecie.

Rzecz jasna nie znaczy to, że można na te dwa tygodnie rozłożyć się na kanapie i zajadać się chipsami i czekoladą. Minimalny poziom aktywności i czysta dieta powinny być zachowane, w przeciwnym wypadku może być trudno wrócić do zdrowego trybu życia. 

Nie każdy ma możliwość wykonywania pracy fizycznej, ale dobrym wyjściem mogą być wyprawy rowerowe, spacery, rolki, taniec. Jeśli o czystą dietę chodzi - zrezygnowałam na ten czas z liczenia proporcji B/W/T, ale jadłam to samo co zawsze, intuicyjnie. Wpadło kilka piw, raz kupiłam w sklepie bułki, gdyż nie miałam czasu ani siły robić swoich - ale ponieważ reszta mojego menu była bez zarzutu, nie zauważyłam żadnego negatywnego wpływu na sylwetkę, a co odpoczęłam i się wybawiłam, to moje.

No właśnie - czy te dwa tygodnie sprawiły, że przytyłam, zanikły mi mięśnie, ciało sflaczało? Nie. Nie widzę praktycznie żadnej różnicy w jakości sylwetki przed i po przerwie, jest tak samo dobrze. Może bicepsy nie są tak wyraźne jak wcześniej, ale wiem że wystarczy jeden trening siłowy, aby wróciły do normy. 

Czy ćwiczyłam? Owszem, raz na kilka dni wpadał trening. Najpierw sięgnęłam po Zuzkę, ale po 15-minutowym ZWOWie zrozumiałam, że nie tędy droga. To bardzo ciężkie ćwiczenia i miałam wrażenie, że nie wypoczęłabym za bardzo, skłaniając się w ich stronę. 

Wybrałam więc lżejsze programy, częściowo cardio, częściowo wzmacniające, po to, aby nie zapomnieć, że mam mięśnie i trochę ruszyć ewentualne naddatki tłuszczowe. Wybierałam wśród filmów Fitness Blendera oraz kanału Odchudzanie bez Kitów, skupiając się na pośladkach i brzuchu oraz dodając zawsze zestaw pompek, aby poczuć ręce. 






Ten ostatni trening zafundował mi potężne zakwasy w pośladach, polecam całym sercem!


Pamiętajcie - zdrowy tryb życia to nie ćwiczenia sześć razy w tygodniu do utraty tchu i wyciskania biustonosza z potu. To również umiejętność powiedzenia sobie dość i pozwolenia na odpowiednią dawkę odpoczynku. 

poniedziałek, 14 lipca 2014

Naturalny następca Carmexa? Pomadki Sylveco

Jeśli czytacie blog od jakiegoś czasu, mogłyście zauważyć, że Carmex jest dla mnie numerem jeden w kwestii pielęgnacji ust. Wszystkie inne recenzowane pomadki nie okazywały się wystarczająco dobre, najbliżej były chyba masełka Nivea, ale to nadal nie było to. Mimo wielu prób, nie znalazłam niczego, co sławną żółtą tubkę mogłoby zdetronizować. Do czasu! Pewnego dnia postanowiłam sięgnąć po pomadki Sylveco - natrafiłam na kilka dobrych opinii i byłam zadowolona z kremów tej firmy, więc byłam dobrej myśli.

Wybrałam dwie - rokitnikową oraz brzozową z betuliną. Dostępna jest jeszcze odżywcza z peelingiem, wiem, że prędzej czy później po nią sięgnę.


 Sylveco, pomadki ochronne

rokitnikowa o zapachu cynamonu, brzozowa z betuliną

Gdzie? Sklep internetowy Sylveco.pl, apteki, sklepy z kosmetykami naturalnymi, drogerie Jasmin
Za ile? 8,99 zł / 4,6 g

OPAKOWANIE

Pomadki zamknięte są w nienagannie działających sztyftach o skromnej szacie graficznej. Zamykane na "klik", nie powinny otworzyć się samoistnie. Użyty w produkcji plastik jest gruby i ewentualny upadek z wysokości nie powinien uszkodzić naszego kosmetyku.


ZAPACH, KONSYSTENCJA

Zapachy pomadek są naturalne, Sylveco stawia na wonie używanych ekstraktów i olejów, brak tu sztucznych substancji eterycznych - do specyficznej woni trzeba się przyzwyczaić, ale po pierwszym zaskoczeniu pojawiają się cieplejsze uczucia.

Mam tylko jedno zastrzeżenie - pomadka rokitnikowa, opisywana jako mająca zapach cynamonu, pachnie głównie rokitnikiem właśnie - kto raz poznał tę cierpką woń, nigdy jej nie zapomni. Zdążyłam polubić ten zapach, ale osoby szukające w mazidle cynamonu (który owszem jest, ale niewyczuwalny) mogą poczuć się zawiedzione. Nie odnotowałam żadnego smaku, co dla mnie jest wielkim plusem.

Konsystencja jest tłustawa, woskowa. Pomadki są miękkie i łatwo rozprowadzają się po ustach, nie kleją się. Rokitnikowa, mimo żółtego koloru, nie barwi warg.


DZIAŁANIE

Wersja rokitnikowa utrzymuje się na ustach nieznacznie dłużej i natłuszcza nieco mocniej niż brzozowa.
ale i w przypadku tej drugiej oba aspekty mnie satysfakcjonują.

Pomadka rokitnikowa działa błyskawicznie. Usta już od pierwszych chwil od nałożenia są w o wiele lepszej kondycji - nawilżone, zregenerowane. Suche skórki i podrażnienia znikają od razu, wargi stają się gładkiemiękkie i odżywione. Sylveco szybko i skutecznie usuwa spierzchnięcie i ślady po nerwowym przygryzaniu ust.

Wersja brzozowa działa podobnie i jestem z niej zadowolona, ale jest lżejsza. W nieco mniejszym, chociaż nadal w pełni zadowalającym stopniu pielęgnuje wargi. Przy bardzo spierzchniętych będzie potrzebowała więcej czasu na "zrobienie swojego", ale w codziennej pielęgnacji spisze się tak świetnie jak jej czerwona siostra.


Pomadkę rokitnikową stawiam na równi z Carmexem, jeśli chodzi o działanie. Brzozową - nieco niżej. Jest jednak coś, co sprawia, że od teraz wybieram produkty Sylveco zamiast Carmexu...

SKŁAD 

W pełni naturalny!

Ogromnym plusem jest to, że firma podaje składy swoich kosmetyków w "ludzkiej" formie, a więc przetłumaczone na polski. Nawet osoba nie mająca pojęcia o INCI będzie wiedziała od ręki, z czym ma do czynienia.



PODSUMOWANIE

Polecam obie - rokitnikową przede wszystkim, ale i brzozowa na pewno znajdzie grono zwolenniczek, zwłaszcza, że ma delikatniejszy zapach.

wtorek, 8 lipca 2014

Podsumowanie mojego treningu siłowego

Osiem tygodni minęło, czas na omówienie skonstruowanego przeze mnie FBW

WRAŻENIA

Opracowanie własnego treningu uważam za bardzo dobry pomysł. Dzięki temu plan zawierał interesujące mnie ćwiczenia i skupiał się na tych partiach, na których najbardziej mi zależało. Miałam szansę wypróbować kilka nowych ćwiczeń, chociaż, jak pokazuje poniższa tabela, część z nich w końcu zamieniłam na inne, bo nie czułam, by odpowiednio działały na moje mięśnie.

Wiem już, niestety po czasie, że przed tym planem mogłam zrobić dłuższą przerwę pozbawioną siłówki w ogóle. Mimo iż pomiędzy treningiem z piłką, a tym, minął ponad miesiąc, w międzyczasie miksowałam stare siłowe z zestawami modelującymi z Fitness Blendera, nie odpuszczając tak naprawdę nawet na chwilę. Myślę, że gdybym podarowała sobie chociaż przez kilka dni kompletny rest, efekty byłyby jeszcze lepsze. To kolejna lekcja na przyszłość - teraz odpocznę przez dwa tygodnie, ćwicząc lżej, na pewno nie kierując wzroku w stronę ciężarów.

Obciążenia - w przypadkach gdzie występują dwie hantle (zapis 2x...) nie dodawałam wagi gryfu, nieco ponad 0,5 kilograma.

ĆWICZENIE
OBCIĄŻENIE TYDZIEŃ I
OBCIĄŻENIE TYDZIEŃ VIII
TRENING A


1a.  Przysiad klasyczny
22,5 kg
32,5 kg
1b. Wznosy bioder/MC Romanian
30 kg
45 kg
2a. Podciąganie końca sztangi w opadzie
15 kg (+ ok. 5 kg ze sztangi)
23,25 kg (+ ok. 5 kg ze sztangi)
2b. Rozpiętki w leżeniu
2x3,75 kg
2x8,5 kg
3. Podciąganie sztangielek wzdłuż tułowia
2x5 kg
2x7,5 kg
4a. Wyciskanie francuskie sztangielki jednorącz w siadzie
3 kg
5 kg
4b. Uginanie ramienia ze sztangielką w podporze o kolano/Uginanie młotkowe
3,75 kg
2x7,5 kg
TRENING B     


1a. Przysiad plie
21,75 kg
24,75 kg
1b. Martwy ciąg rumuński
30 kg
40 kg
2a. Wiosłowanie sztangielką w opadzie
10 kg
12,5 kg
2b. Przenoszenie sztangielki w leżeniu
5,50 kg
11,25 kg
3a. Wznosy łydek stojąc
25 kg
27,5 kg
3b. Unoszenie sztangielek bokiem
2x3 kg
2x6,25 kg
4a. Wyciskanie francuskie sztangi w siadzie
10 kg
12,75
4b. Uginanie ramion ze sztangą podchwytem
10 kg
17,5 kg
TRENING C


1a. Wykroki w tył/Przysiad bułgarski
2x10 kg
2x7,5 kg
1b. Martwy ciąg na prostych nogach
30 kg
42,5 kg
2a. Wiosłowanie sztangą w opadzie
20 kg
30 kg
2b. Wyciskanie sztangielek leżąc
2x6,35 kg
2x10 kg
3a. Unoszenie sztangielek w opadzie tułowia
2x3,75 kg
2x7,5 kg
3b. Ośle wspięcia
-
-
4a. Pompki w podporze tyłem z obciążeniem
5 kg
9,25 kg
4b. Uginanie ramion ze sztangielkami, z suspinacją nadgarstka
2x5 kg
2x7,5 kg

Treningi naprawdę potrafiły wycisnąć ze mnie siódme poty, były dni gdy miałam problemy ze złapaniem tchu, a chusteczka do otarcia czoła okazywała się niezbędna - i zwykle nie były to wcale dni upalne, kiedy sprawczynią zdarzenia mogła być temperatura. 

Treningi mijały szybko i sprawiały mi wiele satysfakcji, po każdym czułam, że dałam z siebie ile mogłam. Problemem były jednak talerze - najmniejsze w mojej kolekcji ważą 1,25kg. Niejednokrotnie uświadamiałam sobie, że podczas ćwiczenia mogłabym wziąć więcej, ale powiedzmy, jakieś pół kilograma na rękę. 1,25 kg okazywało się zbyt dużym dodatkowym ciężarem.

Trening wraz z rozgrzewką i rozciąganiem zajmował około godziny. Do tego dochodziło około 10 minut ćwiczeń na brzuch - część stanowiły modyfikacje zestawu który opisywałam przy okazji treningu z piłką, ale potem przerzuciłam się na Fitness Blendera i poniższy trening:



Z tym, że wykonywałam jedynie część "Core progression" i dodawałam do tego klasycznego planka. 


EFEKTY

Przyrosty w górnej części ciała nie są oszałamiające, ale znowu, myślę że część winy za to ponosi brak porządnego restu. Zresztą, ile centymetrów może przybyć w bicepsie kobiecie w ciągu dwóch miesięcy, jeśli nie je ona w dodatku zbyt dużo ponad swoje zapotrzebowanie? 

Dół za to zmienił się wyraźnie. Zawsze narzekałam na galopujące płaskodupie, a tu nagle, w ciągu tych paru tygodni, moje tyły zaczęły wyglądać naprawdę dobrze, nieco urosły i zaokrągliły się. Może nie ma szału w obwodzie, ale kształt na pewno jest lepszy. Udom również przybyło co nieco, nogi nabrały fajnego kształtu. Tu różnicę widać gołym okiem. 

Przez większość czasu byłam na dodatnim bilansie, więc i trochę tłuszczu odłożyło się tu i ówdzie. Niezbyt wiele jednak i myślę, że nie warto się tym kłopotać. Zresztą same zobaczycie na zdjęciach czy mam się czym martwić ;)
 Dzisiaj bez głowy, wyglądałam jak informatyk pedofil. 



CO DALEJ?

Porządny rest. Potem kolejna siłówka, skupiona głównie na pośladkach, żeby jeszcze urosły, a więc - przewiduję też zwiększoną podaż kalorii, ewentualnie - porównywalną do obecnej, w końcu będą wakacje więc i odpadnie część aktywności.