wtorek, 30 czerwca 2015

Catrice All Matt Plus - dobry podkład z niskiej półki

Moim ulubionym podkładem ever jest Revlon Colostay, ale czasem, zwłaszcza podczas cieplejszych miesięcy, mam ochotę na coś lżejszego i łatwiejszego do dostania stacjonarnie w dobrej cenie (w sieci CS dostępny jest bardzo tanio, ale trzeba doliczyć przesyłkę i czas oczekiwania, więc najczęściej czekam na największe promocje). Podkładem, który zazwyczaj wtedy wybieram, jest Catrice All Matt Plus. Właśnie kończę swoją czwartą bądź piątą buteleczkę, co samo w sobie może być krótką recenzją jego jakości. 


Catrice, podkład matujący All Matt Plus

Gdzie? Natura, wybrane Rossmanny, Hebe | Za ile? 26,90 zł / 30 ml

OPAKOWANIE 

Ciężka buteleczka wykonana z grubego, matowego szkła. Dla mnie - rewelacja. Nasadka jest plastikowa, co trochę psuje efekt, ale przynajmniej siedzi mocno i nie wykazuje tendencji do samozniszczenia.

Podkład wyposażony jest w pompkę, za co, nomen omen, wielki plus. Niestety wraz z tym plusem idą dwa małe minusy - chyba w każdym egzemplarzu, który miałam, przy pierwszym otworzeniu pompka wychodziła razem z nasadką i trzeba się było babrać w produkcie, siłą ją z tej nasadki wyciągając. Drugim minusem jest to, że pompka nie chodzi płynnie i ciężko kontrolować ilość wydobywanego podkładu. Da się to w miarę dokładnie zrobić, ale wymaga to wiele skupienia i zajmuje czas. 


ZAPACH I KONSYSTENCJA

All Matt Plus ma zapach neutralny, pudrowy, nad którym nie ma co się rozwodzić ani zachwycać podczas aplikacji.

Co do konsystencji - bardzo gęsta i kremowa, jednolita, raczej tłusta (mimo obietnic producenta o "beztłuszczowości", to tyczy się jednak prawdopodobnie składu, a nie odczuć). Zdawałoby się, że to słaba opcja dla skór potrzebujących zmatowienia, a jednak w dalszej części przekonacie się, że nie taki podkład straszny jak na dłoni wygląda ;). Mimo tej gęstości, podczas aplikacji okazuje się, że jest lekki.  

KOLOR

All Matt Plus występuje w pięciu odcieniach, co może budzić obawy o możliwość dopasowania koloru do polskich cer. Na szczęście nie ma tragedii. Przedstawiany tu najjaśniejszy wariant - 010 Light Beige - nadaje się w zupełności dla przeciętnych bladziochów. Dla tych ekstremalnych będzie na pewno za ciemny.

010 jest zgodnie z nazwą (precedens w polskich drogeriach) jasnym beżem. Nie przejawia wypaczeń w kierunku różu ani pomarańczu, ale sprawdzi się u osób o żółtych podtonach skóry. 


DZIAŁANIE

Podkład wygląda najlepiej nakładany palcami. Jedno solidne naciśnięcie pompki wystarczy do pokrycia całej twarzy, wyrównania kolorytu i uzyskania zadowalającego krycia. All Matt Plusem da się uzyskać średnie krycie (chociaż wymaga to większej ilości produktu); praktycznie niemożliwym jest zrobienie sobie maski. Catrice lubi sobie jednak czasem delikatnie podkreślić podskórne nierówności, ale że nie jest wygładzający, to ciężko się tego przyczepić. Ostateczny efekt jest naprawdę przyzwoity. 

Matujący, na szczęście dla producenta, All Matt Plus jest. Nie jest to jednak - znowu na szczęście - płaski, suchy, "mączny" mat. Twarz po aplikacji podkładu wygląda naturalnie - nie błyszczy się, ale jednak odbija światło. Po przypudrowaniu mogę przez resztę dnia być spokojna o dobry wygląd cery. 


Trwałość też bez zarzutu. Podkład utrzymuje się od rana do wieczora w praktycznie niezmienionej formie - no chyba, że jest gorąco i/lub duszno, wtedy ten czas ulega skróceniu, ale podobne warunki mało który podkład jest w stanie przetrwać. All Matt Plus dobrze przywiera do skóry i niestraszne mu ścieranie czy zdrapywanie; raz nałożony, zostanie tam, gdzie mu każemy, aż do demakijażu. 

Dzięki swojej formule nie wysusza. Nie zauważyłam też żadnego innego złego wpływu na cerę (wyprysków, zapychania). 

PODSUMOWANIE

Jeżeli szukacie na lato jasnego i trwałego matującego podkładu za niską cenę, to ten może być świetnym wyborem. Jest lekki, ale da większe krycie niż kremy BB i CC. Ja na pewno jeszcze nie raz po niego sięgnę. 

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Trening niedoskonały, czas na odpoczynek i plany na przyszłość

Wracam po kolejnej dłuższej przerwie, by napisać o tym, co działo się u mnie w kontekście fitnessowym przez ostatnie parę tygodni. 

Początkiem maja rozpoczęłam trening opisany tutaj. Obawiałam się, czy przypadnie mi do gustu, na szczęście bezpodstawnie - podział dni treningowych na górne i dolne partie mięśniowe spodobał mi się bardziej niż dotychczasowe FBW, a w planie tygodnia miałam dość czasu, by zmieścić wszystkie cztery części planu. Gdybym mogła wybierać, od teraz już zawsze ćwiczyłabym w ten sposób. Jest jednak jedno ale...

Górne części ciała zareagowały na tę metodę doskonale, ramiona całkiem fajnie urosły i wzmocniły się. Niestety dół - szczególnie pupa, mój słaby punkt i jednocześnie ten, na którym najbardziej mi zależy - po prostu poleciał. Pięć tygodni ćwiczeń i tyłek gdzieś zniknął.

Swojej diecie nie mam nic do zarzucenia; owszem, dodatkowe 100-200 kcal pewnie by mi nie zaszkodziło, ale progres od pasa w górę był miód malina, a na brzuchu też odłożyło się trochę tłuszczu, świadczącego o tym, że przekraczałam dzienne zapotrzebowanie. Co w takim razie stało się z pośladkami? Dlaczego mięśnie się spaliły, jeśli trzymałam się planu i jadłam jak trzeba? Rozumiem, gdyby stały w miejscu - ale ubytek?

Postanowiłam wtedy, że moja noga więcej na SFD nie postanie, bo do tej pory żaden trening zaczerpnięty stamtąd nie dał mi zadowalających efektów. Wydziwiania z doborem ćwiczeń, niezrozumiałe manewry z ilością powtórzeń, to jednak nie dla mnie. Wracam na KFD, gdzie treningi są logiczne i proste (co nie znaczy, że łatwe). 

Na dowód tego, że to poprzednio dobrany trening był strzałem w dziesiątkę, wróciłam do niego et voilà - pupa zaczęła wracać. Różnica była widoczna po tygodniu. Mało prawdopodobne? A jednak. Nadal nie jest jak było, ale to już akurat byłoby faktycznie niemożliwe do osiągnięcia. 

***

Po kolejnych tygodniach jednak zauważyłam jednak spadek energii, nie tylko do ćwiczeń, ale ogólnie. Miałam/mam ochotę cały dzień leżeć w łóżku. Pojawił się apetyt na niezdrowe jedzenie, czego od wielu miesięcy, może nawet lat, nie doświadczyłam. Wiedziałam, że czas przystopować, wyluzować się, zresetować. Odespać zmęczenie, czymkolwiek byłoby spowodowane, pogrzeszyć jedzeniowo - tym bardziej, że właśnie zaliczyłam sesję i miałam ochotę to opić - i przez jakiś czas nie myśleć o ćwiczeniach, tylko robić miliard innych rzeczy, jak choćby pobujać się z przyjaciółmi po knajpach krakowskiego Kazimierza. Część fitnessek pewnie łapie się za głowę, ale wiecie co? Częścią zdrowego stylu życia jest zdrowa psychika i poczucie szczęścia. Potrzebowałam tego. Nie zmieniam trybu życia na stałe, bo dotychczasowy uwielbiam - ale przez krótki czas chcę pozwolić sobie na więcej. 

Dałam sobie na taki totalny reset półtora tygodnia. To nie jest tak, że teraz pożeram tylko fast foody i całe dnie siedzę. Odpuściłam ćwiczenia na razie, ponieważ 

a) od ciężarów należy zrobić sobie co jakiś czas przerwę, by mięśnie po tej przerwie znowu zaskoczyć nowym wyzwaniem;

b) sad but true, nie mam siły. 

Chcę zrobić badania, żeby dowiedzieć się, czy nie jest to spowodowane jakąś chorobą, a w międzyczasie robię pompki, przysiady z niewielkim obciążeniem, krótkie i lekkie, góra 15-minutowe zestawy. I to niecodziennie. 

Co do menu - nadal odżywiam się zdrowo i kiedy jestem sama, miska jest czysta. Jeśli wychodzę gdzieś z przyjaciółmi, wpada piwo, czasem zapiekanka. Łącznie pewnie nie więcej niż 5% posiłków zjedzonych w założonym przeze mnie czasie. 

***

Prawdopodobnie w następną środę będę już po przeprowadzce i wtedy też, jeżeli wszystko będzie w porządku, chcę zacząć kolejny plan treningu. Nie wiem jeszcze co to będzie, ale cieszę się na samą myśl. Trzymajcie kciuki za progres :)


sobota, 6 czerwca 2015

Kosmetyczni ulubieńcy maja 2015

Ulubieńców maja jest niewielu, ale możecie być pewne, że każdego z tych produktów używam regularnie i każdy sobie chwalę. Nie są to produkty idealne, ale wychodzę z założenia, że ideały trafiają do ulubieńców roku - a te miesięczne zestawienia mogą mieć mniej wyśrubowane wymagania i nie każdy obecny tu kosmetyk musi zrywać mi portki z wrażenia. Zdecydowanie jednak musi wyróżniać się czymś pozytywnym wśród podobnych sobie produktów, dobrze się używać i przede wszystkim działać. Opisane niżej kosmetyki te kryteria spełniają. 



Eveline, Program 360°, Dwufazowy płyn do demakijażu oczu i ust - nie spodziewałam się zbyt wiele po tym płynie, a miło mnie zaskoczył. Świetnie radzi sobie z nawet wodoodpornym makijażem i nie zostawia po użyciu mgły na oczach. Owszem, miałam lepsze i szybciej działające produkty tego samego typu, ale jak na swoją niską (niecałe 12 złotych) cenę i bardzo dobrą dostępność, Eveline jest godny polecenia. Przy mocniejszym makijażu trzeba dłużej przytrzymać wacik przy oku, ale nawet wtedy nie występuje żadne podrażnienie, a to dla mnie nawet ważniejsze niż szybkość demakijażu. 

Alterra, szampon do włosów osłabionych "Kofeina i biotyna" - oto szampon idealny do codziennego użytku. Ma przyjazny skórze skład i jest bardzo delikatny, fanki mocnego oczyszczenia nie będą więc zadowolone. Nie plącze i nie wysusza włosów, dobrze się pieni, czupryna po jego użyciu jest miękka i gładka. Nie przyspiesza przetłuszczania się włosów. Plus za gęstą konsystencję - nic nie przelewa się przez palce - przyjemny, nienachalny zapach i przemyślane opakowanie, z którym nie trzeba się siłować. Żadnego wzmocnienia włosów nie zauważyłam, ale nie oczekuję tego od szamponu. 


ZSK, francuska glinka zielona - hit, jeśli chodzi o pielęgnację cer tłustych i trądzikowych. Maseczka ukręcona z zielonej glinki i wody/toniku/wody termalnej/hydrolatu to mikstura świetnie oczyszczająca i matująca. Przyspiesza gojenie zmian trądzikowych, po jej użyciu skóra jest rozjaśniona, gładsza, uspokojona, zaczerwienienia mniej widoczne. Za 50 g zapłacimy 6 zł z hakiem i taka ilość wystarczy spokojnie na kilkanaście aplikacji. Dość mocno ściąga skórę i szybko wysycha, więc twarz z nałożoną maską należy regularnie spryskiwać, a potem dobrą opcją jest użycie maski nawilżającej - na przykład...

Receptury Babuszki Agafii, organiczna maska do twarzy do 35 lat - jej głównym zadaniem ma być nawilżanie, odżywianie i hamowanie procesów starzenia. To bardzo łagodny produkt ze składem w 98% skomponowanym z naturalnych składników. Ma formułę niewchłaniającego się kremu. Po zmyciu maseczki skóra jest faktycznie odczuwalnie nawilżona, miękka i wręcz nasycona dobroczynnymi składnikami. 


Maybelline, Super Stay 10h tint gloss, 370 Infinite Mauve - trochę zjechałam ten tint bardzo dawno temu i do tej pory się zgadzam, że nie jest idealny. Ciężko go równo rozłożyć, schodzi też w kratkę, ale ostatnio do niego wróciłam, bo to na dobrą sprawę jedyny produkt, którego mogę używać, jeśli wychodzę z domu na 8 godzin i do samego końca chcę mieć kolor na ustach. Oczywiście po jedzeniu muszę sięgnąć po lusterko i poprawić to i owo, i zdecydowanie polecam nakładać cieńsze warstwy, bo zbyt dużo produktu potrafi się zebrać na łączeniu warg. Do tego ostatnio ułamał mi się aplikator i muszę korzystać z innego... Ale dla takiego koloru, wykończenia i trwałości warto. 

Essence, Nail Candies - kto oczekiwał po tym produkcie dobrego krycia, mocno się zawiedzie. Dla mnie jednak licha pigmentacja jest zaletą, a Nail Candies traktuję głównie jako odżywkę do paznokci i nie spodziewałam się nawet, że będzie inaczej. Jedna warstwa nabłyszcza płytkę, druga dodaje subtelny, mleczny efekt, po trzech możemy zobaczyć nieco sugerowanego przez producenta koloru. Dla paznokciowych kalek (czyli mnie) lubiących naturalny efekt (tak, to ja), taka formuła to skarb. Efekt jest subtelny i elegancki, idealny pod french. Na paznokciach wytrzymuje cztery - pięć dni bez szwanku. Lakier jest niestety trochę za gęsty i długo schnie, ale to jedyne i nie tak rzadko spotykane przecież wady. Co ważne - Nail Candies działa. Paznokcie są twarde jak skała, można nimi zabijać, nie łamią się i nie rozdwajają. 


Może któryś z tych kosmetyków jest też Waszym ulubieńcem?



czwartek, 4 czerwca 2015

Kremowe szminki Rimmel Lasting Finish - azjatyckie sherry

Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam dwie pomadki z serii Rimmel Lasting Finish - 058 Drop of Sherry oraz 077 Asia. Jak się noszą, jakie mają kolory i wykończenia, i co z trwałością? Dowiecie się tego, przechodząc do dalszej części posta.


Rimmel, Lasting Finish Lipstick

Gdzie? Rossmann, Natura, Superpharm, drogerie internetowe | Za ile? 21,99 zł / 4g

OPAKOWANIE

Niepozorne, ale urocze sztyfty o nieoczywistym kolorze wydają się być dość kiepskiej jakości. Choć bardziej eleganckie niż opakowania pomadek z serii by Kate Moss, są mniej solidne i sprawiają wrażenie podatnych na uszkodzenia. Bałabym się wrzucić je luzem do torebki, bo i skuwki nie są nasadzone wystarczająco mocno - w 058 nasadka trochę "lata".


ZAPACH I KONSYSTENCJA

Zapach jest słodki niczym waniliowy budyń z dodatkiem wiśniowego soku, ale na tyle subtelny, iż nie musimy chodzić w tak nęcącą wonią pod nosem przez kilka godzin - na dobrą sprawę poza opakowaniem jest niewyczuwalny. 

Pomadki są miękkie i mocno kremowe, dzięki temu bezproblemowo suną po ustach. Na szczęście miękkość nie przekłada się na zwiększoną podatność na złamania czy rozpuszczanie, nawet w wysokiej temperaturze Lasting Finish trzymają formę. Mimo dość nawilżającej, zdawałoby się, formuły, mogą podkreślić suche skórki, więc zadbane usta przed aplikacją są mile widziane.

KOLOR I WYKOŃCZENIE

Pigmentację pomadek uznaję za średnią. Jedna warstwa pozwala na pokrycie ust równym, ale półprzezroczystym kolorem, dla pełnego krycia należy przeciągnąć sztyft kilka razy. Wykończenie jest satynowe.


Od góry: Drop of Sherry, Asia

... i Drop of Sherry kilkuwarstwowo 

Na zdjęciach oba kolory wydają się bardzo podobne, ale im więcej warstw nałożymy, tym większe różnice uda się zobaczyć. 058 Drop of Sherry to ciemny róż podbity sporą dawką czerwieni - przy kilku warstwach efekt widoczny na zdjęciu można podbić i uzyskać dużo większe nasycenie; wtedy też na pierwszy plan wychodzi czerwona natura pomadki. 077 Asia jest typowym nudziakiem.

Drop of Sherry

Asia

DZIAŁANIE

Pomadki dobrze trzymają się ust i nie wylewają się poza ich obręb, nie rozmazują się. Czy są takie lasting... Kłóciłabym się. Wytrzymają konfrontację z zimną wodą praktycznie bez szwanku, ale jakikolwiek inny pokarm zmiecie je w oka mgnieniu. Bez jedzenia i picia wytrzymują mniej więcej trzy godziny, stopniowo w tym czasie blaknąc. Na szczęście schodzą równo i nie zostawiają obwódek na brzegach warg. Pod koniec zostaje lekkie, niczym naturalne, zabarwienie warg i ten ostatni akcent usunąć już trzeba w trakcie demakijażu.

Absolutnie nie wysuszają; powiedziałabym nawet, że minimalnie nawilżają usta.


PODSUMOWANIE

Szminki Lasting Finish dobrze się noszą, ładnie wyglądają na ustach, a ich pigmentację można z dużą dowolnością stopniować. Nie ma w nich niczego niezwykłego, paleta kolorów nie odkrywa Ameryki, ale to bardzo przyzwoite szminki i warto zwrócić na nie uwagę.