poniedziałek, 24 września 2012

Powakacyjnie + tag


Good news, girls:

ZDAŁAM MATEMATYKĘ!!!

Można powiedzieć, że zaczęły mi się wakacje :D

                                                  
Pamiętacie, co pisałam 6 sierpnia?
Mam nadzieję, że uda mi się z powodzeniem zakończyć wakacje: z pełnym portfelem, twardym brzuchem, przeczytanymi książkami i gotowa do napisania egzaminu. Trzymajcie kciuki!
Portfel co prawda jest chudszy niż planowałam, ale to z związku z tym, że kupowałam sobie drugi komplet kosmetyków na rok akademicki – większość rozpoczętych zostaje w domu, tutaj więc musiałam na raz skompletować zestawy do ciała, twarzy, włosów, a pomiędzy tym wszystkim wpadło jeszcze parę drobiazgów (W KOŃCU sławna baza pod cienie Hean!). Oj, będzie testowania!
Dodatkowo planuję pozbyć się jednej lub dwóch rzeczy z loliciej szafy. Zrobię to z ciężkim sercem, ale mam nadzieję zaistniałą lukę wypełnić inną sukienką/spódnicą. Moim marzeniem jest coś z półki wyższej niż Bodyline, gdyby udało mi się dorwać Infantę (albo – strach pomyśleć – tanie, używane brando :)), czy Dear Celine, fruwałabym pod sufitem.

Przez ostatni tydzień ćwiczyłam mało. No dobra – wcale nie ćwiczyłam. Spędziłam go w Krakowie, przygotowując się do egzaminu, i całą energię zabierał dla siebie pracujący na najwyższych obrotach mózg. Zrobiłam może ze dwie serie ćwiczeń na brzuch, ale to wszystko. Wydaje się, że w moim pokoju wszelkie cardio będzie trudne do wykonania. Mam wrażenie, że mój nadelikatniejszy skok powoduje istne trzęsienie ziemi i huk godny samolotu piętro niżej. A najzabawniejsze jest to, że nie jestem pewna, czy pode mną ktokolwiek mieszka.
Za swoje usprawiedliwienie dodam, że bardzo dużo chodziłam przez ten czas, poniedziałek-wtorek-środa-piątek to były istne maratony. W sobotę tylko 25-minutowy spacer w szybkim tempie, malutko, ale zawsze lepsze to niż nic. Brzuchowi może i nie podoba się takie traktowanie, ale dzielnie znosi tę mniejszą troskę o jego byt.
Poza tym, powiem szczerze – kiedy człowiek siedzi nad matmą, pomiędzy twierdzeniami Dirichleta i Abela na zbieżność szeregów, a dowodami na 3 wartości średnie całek oznaczonych, przestaje przejmować się takimi bzdetami jak płaski brzuch. Zdać trzeba, to pierwsze, a drugie, że to, co w głowie, jest ważniejsze niż to, co na brzuchu (specjalnie nie piszę W brzuchu, bo jednak cały czas dbam o zdrowe odżywianie i nie wrzucam w siebie byle czego „bo organizm woła jeść”).

Książki przeczytałam! Wszystkie! :) No, dobrze – w domu czeka na mnie jeszcze połowa „Dallas ‘63” Stephena Kinga, ale dokończenie jej to kwestia trzech dni. Nawet dwóch, biorąc pod uwagę fakt, że nie muszę już siedzieć nad matematyką :)
A to oznacza, że teraz z czystym sumieniem mogę przez cały nadchodzący rok akademicki biegać po księgarniach i kolekcjonować książki na następne wakacje! :D
(tak, buzia śmieje mi się na samą myśl o tym :))
Już teraz mogę powiedzieć, że Stephen King jak zawsze nie zawiódł, każda z trzech pozycji pochłonięta w ciągu ostatnich miesięcy wywołała na mnie spore wrażenie… ale o tym w następnym poście.


Druga sprawa – zostałam otagowana przez Kaori! Jako, że Tag jest w języku angielskim, postanowiłam zrobić jego dwujęzyczną wersję. 
Liebster Award to nagroda, którą odznacza się blogerów mających mniej niż 200 obserwatorów, a zasługujących, zdaniem tagującego, na docenienie i wsparcie w prowadzeniu bloga. Z tego miejsca dziękuję Kaori :)



Rules:/Zasady:

1. Each person must post 11 things about themselves./Każda osoba pisze 11 rzeczy o sobie.
2. Answer the questions the tagger has set for you plus create 11 questions for the people you've tagged to answer./Odpowiedz na pytania, które ułożył tagujący i wymyśl 11 następnych, które zadasz otagowanym przez siebie osobom.
3. Choose eleven people and link them in your post./Wybierz 11 osób i zalinkuj ich w poście.
4. Go to their page and tell them./Wejdź na ich stronę i powiedz im o tym.
5. Remember no tags back!/Pamiętaj, nie można tagować osoby, która nas otagowała!

A więc, 11 rzeczy…

1) Gdy miałam 13 lat, zapragnęłam zostać reżyserem filmowym. To marzenie – a wręcz cel – utrzymywało się przez cztery lata. Potem pojechałam na konkurs filmowy i nadmiar zdobytej wiedzy skutecznie obrzydził mi kinematografię… 

2) Moim wymarzonym hogwarckim domem jest Ravenclaw.

3) Geofizykę odkryłam na miesiąc przed maturą, wcześniej rozpatrywałam japonistykę i astronomię.

4) Titanikiem interesuję się od 7. roku życia, ale poważna pasja przyszła dopiero, gdy skończyłam 13 lat.

5) Pierwszą wypłatę wydam na Lucky Pack od Innocent World :D (żarcik, ale planuję zdobyć choć jeden!).

6) Mam jednego psa i dwa koty, wszystkie rodzaju żeńskiego. Ponieważ nie ma mnie w domu, a wyjeżdżałam z podejrzeniem o ciąży jednego z nich, nie wiadomo, czy ten punkt nie zdeaktualizuje się za jakieś dwa tygodnie.

7) Jestem beznadziejnie zakochana w Krakowie.

8) Wielkim uczuciem pałam także do Nowego Jorku, mimo iż nigdy w nim nie byłam. Mam dwa przewodniki po tym mieście i z pasją je przeglądam. 
9) Jestem okropnie nieśmiała. 

10) Cotygodniowe wydania behind-the-bows, czyli lolicich sekretów, są obowiązkową częścią mojego niedzielnego śniadania :)

11) Nie cierpię ryżu. Potrafię przełknąć go jedynie w sushi, ale nigdy więcej niż dwie porcje. 



A oto pytania od Kaori:

1. Do you prefer cats or dogs?/ Wolisz koty czy psy?
I love both species, and having both at home I have no idea which one I prefer. Dogs and cats are equally guilty of making me “awwwww” all the time. / Uwielbiam oba gatunki, i mając oba w domu, nie mam pojęcia, który wolę. Psy i koty są równie winne rozpływaniu się na ich widok.


2. What countries would you like to visit?/ Jakie kraje chciałbyś odwiedzić?
USA, Japan, South Korea, France, Italy, Finland, Canada... and the most important one – Great Britain, especially England. I was there once, but for short, a I want more./ USA, Japonia, Korea Południowa, Francja, Włochy, Finlandia, Kanada... i najważniejszy: Wielka Brytania, zwłaszcza Anglia. Byłam tam raz, ale krótko i chcę więcej.

3.Do you like your height? If no, would you like to be taller or shorter?/ Lubisz swój wzrost? Jeśli nie, to czy wolałbyś być wyższy, czy niższy?
I like my height, but of course there are times I’d like to be more or less centimeters tall./ Lubię swój wzrost, chociaż oczywiście są momenty, gdy chciałabym mieć kilka centymetrów mniej lub więcej.

4.What's your favourite color combo to wear?/ Twoje ulubione połączenie kolorów w ubiorze?
Black and black. Or black and white./ Czarny i czarny. Ewentualnie czarny i biały.

5.What's your favourite cartoon from the childhood?/ Ulubiona kreskówka z dzieciństwa?
Sailor Moon, Pokemon.

6.Do you like going to parties or do you prefer spending your time at home?/ Wolisz chodzić na przyjęcia, czy spędzać czas w domu?
I prefer staying at home. But sometimes I go to a pub with my friends, yet that’s all./ Wolę siedzieć w domu. Czasem wybieram się do pubu ze znajomymi, ale to wszystko. 

7.How do you see yourself in five years?/ Jak widzisz siebie za pięć lat?
Engaged, working hard at some strange place, living in a nice, cozy apartment with hundreds of books./ Zaręczona, pracująca ciężko w jakimś dziwnym miejscu, mieszkając z ładnym, przytulnym apartamencie z setkami książek.

8.If you could choose only one thing you would be eating for your whole life, what would it be?/ Jeśli mogłabyś wybrać tylko jedną rzecz, którą jadłabyś przez całe życie, co by to było?
Cottage cheese :D/ Twaróg :D

9.What is your favourite book? Why?/ Twoja ulubiona książka i dlaczego?
It’s probably “Harry Potter and the Philosopher’s Stone”. Why? It all started because of that book. I wouldn’t be the same person if it wasn’t for this series./ Prawdopodobnie "Harry Potter i Kamień Filozoficzny". Dlaczego? Wszystko zaczęło się od tej książki. Byłabym zupełnie inną osobą, gdyby nie ta seria.

10.Would you do any plastic surgery if you could?/ Zdecydowałabyś się na operację plastyczną, gdybyś mogła?
I don’t think so./ Nie sądzę.

11.Do you like to be photographed?/ Lubisz być fotografowana?
If I know that I look good and I can pose with my friends, than yes. Otherwise not much. / Jeśli wiem, że dobrze wyglądam i mogę pozować z przyjaciółmi, to tak. W innym przypadku nieszczególnie.

Powiem szczerze, że nie wiem kogo otagować – większość osób z mojej listy albo ma ponad 200 obserwatorów, albo nie wiadomo, ile ma.

Kończę więc, przystępując do pakowania – wracam na tydzień do domu :)



piątek, 14 września 2012

Lirene Dermoprogram, MaXSlim, Balsam intensywnie ujędrniający

Produkt, który gdyby nie dostał osobnej recenzji, wylądowałby w poście o sierpniowym denku.

Od tej pory na potrzeby recenzji pojedynczych produktów (lub recenzji zbiorowych, nie-haulowych czy denkowych) będę stosować dla każdej poruszanej kategorii punktację od 0 do 5, z wyjątkiem kategorii opisującej działanie, która, mając największe znaczenie, dostanie aż 10 punktów z puli.

Punktowanych jest sześć kategorii, każdy produkt może więc zdobyć maksymalnie 35 punktów. Zasadę przyjęłam taką – produkty, które zdobędą 28-35 (przy czym nie mniej niż 7 za działanie) punktów trafią na listę polecanych. Z kolei przy 14 i mniejszej ilości kosmetyk dostanie etykietkę „bubel”. Pomiędzy trafią średniaczki, a co dokładnie się z nimi stanie – to wyjdzie w praniu.

Lirene Dermoprogram, MaXSlim, Balsam intensywnie ujędrniający



SŁOWO OD PRODUCENTA

Balsam intensywnie ujędrniający skutecznie ujędrnia, poprawia sprężystość i elastyczność skóry oraz modeluje sylwetkę, dzięki specjalnie wyselekcjonowanym składnikom o działaniu wyszczuplającym i ujędrniającym. Kompleks substancji aktywnych wzbogaconych kofeiną i teofiliną przyspiesza spalanie tkanki tłuszczowej. Wyciąg z zielonej herbaty nadaje skórze gładkość, nawilża oraz korzystnie wpływa na mikrokrążenie. Świeży, energetyzujący zapach pobudza zmysły i dodaje energii. 

OPAKOWANIE

Ładny zielony kolor, natychmiast rzucający się w oczy. Szata graficzna estetyczna, naklejki porządne, nie ma mowy o żadnym odklejaniu.
Mimo rozmiaru dobrze leży w dłoni.
Plastik twardy, gruby, niestety nie da się przeciąć opakowania, jeśli produkt się kończy i wybrać go do końca. Mimo to wydaje mi się, że przy pożądnym potrząsaniu ostatecznie niewiele zostaje go w środku. Chociaż materiał jest gruby, widać przez niego, jak dużo balsamu jeszcze mamy (można zauważyć to na zdjęciu – robiłam je na długo przed wykorzystaniem produktu). Płaska klapka pozwala na postawienie balsamu „na głowie”.
Wygodny sposób otwierania, nie trzeba siłować się z klapką, ale i nie ma problemu, że otworzy się sama.
4.5/5



ZAPACH I KONSYSTENCJA

Zapach delikatny, orzeźwiający, cytrusowy, przyjemny dla nosa.
Konsystencja ‘’akurat” – typowy balsamowy poziom gęstości, ani za rzadka, ani zbyt gęsta. Balsam dobrze się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy na skórze.
5/5

DZIAŁANIE

Wiadomo – sam balsam cudów nie działa. Nie można spodziewać się, że stosowany choćby i pięć razy dziennie widocznie nas wyszczupli; może najwyżej pomóc  w kuracji odchudzającej, ale mimo wszystko nie będą to powalające efekty. Producent wspomina o składnikach „o działaniu wyszczuplającym” i przyspieszającym „spalanie tkanki tłuszczowej”. Nie zauważyłam, żeby faktycznie coś takiego działo się na moim ciele.

Natomiast główne zadanie powierzone balsamowi – czyli ujędrnienie – zostało wykonane na 100%. Skóra zrobiła się zbita, sprężysta,naprawdę bardzo jędrna. Wydaje mi się, że ładnie zaokrąglone i podniesione pośladki były w pewnym stopniu zasługą tego właśnie produktu, a nie jedynie ćwiczeń. Przemawia za tym fakt, że pod ostawieniu balsamu ich wygląd nieco się pogorszył. Niestety świadczy to również o krótkotrwałym działaniu balsamu. Z każdym dniem po zdenkowaniu MaXSlim zauważałam pogorszenie się stanu skóry i dopiero po rozpoczęciu kuracji serum z Nivea widzę poprawę. Nie uważam tego jednak za dużą wadę, nikt nie obiecywał dlugotrwałych efektów. Balsam Lirene działa bardzo dobrze i wspaniale ujędrnia.

Zauważyłam również, że skóra stała się gładka, wręcz jedwabista w dotyku. Cellulit mam minimalny, ale jednak mam  - podczas stosowania balsamu stał się praktycznie niewidoczny.
8.5/10

SKŁAD

Na składach się nie znam, więc pozostawię tę kategorię bez punktacji, wklejając jedynie zdjęcie z listą na użytek bardziej zorientowanych blogerek:


WYDAJNOŚĆ

Średnia. 400ml znika w mgnieniu oka, opakowanie jest puste po jakichś czterech-pięciu tygodniach. Mimo że używane na stosunkowo dużej powierzchni, bo na nogach od kolan w górę i pośladkach, nie jest to wspaniały wynik.
2.5/5

DOSTĘPNOŚĆ

Natury, Rossmanny, mniejsze drogerie. Nie ma problemu.
5/5

CENA

Rossnet podaje cenę 18zł/400ml. Ja kupiłam swój balsam w promocji za ok. 14zł. Uważam, że cena jest za wysoka, biorąc pod uwagę słabą wydajność balsamu. Gdyby stosunek 14-15zł/400ml utrzymał się, produkt dostałby bez gadania ocenę 4.5/5. W istniejącym przypadku:
3/5

SUMA PUNKTÓW: 28,5/35

Balsam załapał się do kategorii polecanych. Czy kupię go ponownie? Niewykluczone. Na razie eksperymentuję z innymi produktami, szukam coraz lepszych, z nadzieją, że w końcu trafię na „księcia z półki”, który dostanie 35/35. Jeśli taki się nie trafi – ten balsam trafi ponownie do mojej łazienki. 



piątek, 7 września 2012

Nawet najlepsi sięgają dna: sierpniowe denko.

Mimo iż wrzesień trwa już od tygodnia, dopiero teraz przychodzę z denkiem - w dodatku, o ile dobrze pamiętam, moim pierwszym "oficjalnym". Wykorzystałam niewiele produktów, a kilka z nich dostanie swoje oddzielne recenzje, więc ten zbiór nie jest specjalnie pokaźny.


1. Oceanic, AA Technologia Wieku 18+ Pielęgnacja Młodości, Krem matująco - normalizujący na dzień i na noc - parę dni po moich 20. urodzinach skończył mi się krem matujący Under 20. Pomna, że mam na karku lat 20, więc "under" już do mnie nie pasuje, szukałam innego kremu. Ten akurat był w promocji. Chociaż teoretycznie wskazaniami nie różni się zbytnio od Under 20, wylądował w koszyku.
  Całkiem ładny słoiczek (mam jakąś słabość do słoiczkowych kremów, mimo iż rzadko ich używam i nie są szczególnie higienicznym rozwiązaniem), przyjemny zapach, gęsta konsystencja - aplikację wspominam miło.    Szybko się wchłaniał, był idealny pod podkład, a dzięki konsystencji także jako podstawa masażu twarzy, chociaż na początku trudno było mi się przestawić z bardziej wodnistego Under 20 na ten. 
  Jeśli chodzi o działanie: faktycznie matował. Mam mieszaną cerę i problemy ze świeceniem w strefie T, ten krem dobrze powstrzymywał problem. Jeśli zaś chodzi o tzw. normalizację... powiem tak: nie miałam po nim wysypu, podrażnień, skóra była przyjemnie nawilżona, gładka i miękka. Zauważyłam jednak, że krostek jest więcej, niż przy używanym wcześniej kremie Under 20 z serii Anti!Acne: po prostu nie umiał ich skutecznie zwalczać.
  Wydajność była całkiem dobra, jak na 50ml: używałam go z przerwami dwa razy dziennie przez jakieś półtora miesiąca. 
  Na razie wróciłam do kremu Under 20. Czy ten zagości u mnie ponownie? Prawdopodobnie będę szukała dalej, ale ten zostawi u mnie pozytywne wspomnienia. 

2. Rimmel, Stay Matte, Pressed Powder, 003 (Peach Glow) - mój ukochany puder od kilkunastu miesięcy... a może nawet kilku lat? Nie zliczę wykorzystanych opakowań. Matuje idealnie, na długo, czasami wystarczy użyć go rano i mieć spokój na cały dzień (o ile warunki atmosferyczne pozwolą, wiadomo upał, deszcz skracają ten czas). Jest niewidoczny na twarzy, a przy tym maskuje niewielkie przebarwienia i niedoskonałości. Niesamowicie wydajny, żeby całkowicie oczyścić pudełko potrzebuję czterech-pięciu miesięcy... śmiem twierdzić, że ten tutaj był ze mną obecny nawet jakieś siedem (podczas wakacji rzadko się maluję), i teoretycznie mimo końca daty przydatności wciąż spełniał swoje zadanie. 
  Wady? Opakowanie jest trochę zbyt delikatne, a wieczko zbyt łatwo się zdejmuje. W pewnych momentach może to skutkować niemiłym wypadkiem. 

3. Nivea Visage, Pure & Natural, Tonik oczyszczający z bio-olejkiem arganowym - nie przepadam za produktami Nivea. Ten tonik kupiła sobie moja mama, niestety uczulił ją (zdaje się, że to przez aloes w składzie), a jako, że skończył się mój Under 20, postanowiłam wykorzystać ten. Byłam mile zaskoczona - tonik dobrze oczyszczał i odświeżał, nie podrażniał.
  Co do naturalnego składu - nie mnie to oceniać, ale zdaje się, że mogę wskazać na swojej półce z 10 produktów nie mających na etykiecie napisu "eko", a jednak podobnie lub bardziej naturalnych. Czy kupię ponownie? Niewykluczone, ale jestem bardziej na nie. Mimo, że krzywdy mi nie zrobił i korzystanie z niego było przyjemne, nie uczynił też niczego aż tak dobrego, by przy nim pozostać. Szukam dalej :) 

4. Carma Laboratories, Carmex Lip Balm SPF15 - na moje wiecznie spierzchnięte wargi próbowałam wszystkiego: pomadek Nivea (wielkie pudło!), Isany (całkiem dobrze, ale to ciągle nie to), Under 20 (jak u Isany).
  W końcu stwierdziłam, że pora na klasyk. Podziałało! W końcu zapomniałam, co to popękane wargi. Carmex naprawdę dobrze je pielęgnuje, są gładkie i miękkie. Dodatkowo w bonusie: przyjemne uczucie mrowienia, ładny zapach i filtr UV. Teraz mam Carmex w słoiczku, na początek roku akademickiego sprawię sobie kolejny sztyft (do torebki), i chętnie wypróbuję także Carmexy w tubkach. 
Wada? Sztyft stanowczo zbyt szybko się kończy...


5. ISANA, Krem do rąk, Kwiat pomarańczy - jeśli krem do rąk, to tylko z Isany: wszystkie są tanie, dobrze działają i mają przyjemne zapachy. Próbowałam już większości, więc kiedy pojawiła się edycja limitowana o zapachu kwiatu pomarańczy, nie zwlekałam długo.
  Pierwsze, co zwraca uwagę, to rzeczywiście zapach: mnie osobiście kojarzy się bardziej ze słonecznikiem, a co za tym idzie, z przyjemnymi latami dzieciństwa, kiedy to jadło się nasiona słonecznika garściami ;) bardzo przyjemny. Działanie: krem dobrze nawilżał dłonie, ale jednak zabrakło mu tego czegoś. Był bardzo rzadki, trudno się wchłaniał i po dłuższym wmasowywaniu go w skórę (niezbędnym z powodu w/w trudności z wchłanianiem), zostawiał ją jakby ściągniętą? Tłustej, klejącej się warstwy nie było, ale do uczucia pełnego zadowolenia brakowało mi bardziej intensywnej pielęgnacji. Mimo to kupiłabym go ponownie ze względu na zapach ;)