czwartek, 28 lutego 2013

Mój makijaż na co dzień

Nie lubię mocnego makijażu na co dzień. Uważam, że w przypadku przeciętnego dnia wypełnionego bieganiem po uczelni czy sklepach nie ma sensu katować oczu kilkoma warstwami cieni. Mniej znaczy więcej – stawiam na makijaż delikatny, naturalny. Jeżeli już coś ma rzucić się w oczy, niech to będzie pomadka lub neutralny cień na powiece. Czego konkretnie używam?



1.       Baza pod makijaż Inglota. Jestem jej wierna od kilku dobrych lat. Znakomicie wygładza, zmniejsza widoczność porów, matuje i znacząco przedłuża trwałość makijażu. Jest bardzo wydajna, wystarcza na cztery-pięć miesięcy regularnego stosowania.

2.       Podkład Inglota – kolejny ulubieniec. Używam odcienia numer 41 (bodajże drugi w kolejności – 40 byłby najlepszy jeśli chodzi o jasność, ale jest chłodny, a moja cera charakteryzuje się ciepłymi tonami). Ładnie dopasowuje się do koloru skóry, dobrze kryje, całkiem nieźle matuje. Nie zdarzyło mi się, aby się zważył, chociaż stosuję go od kilku lat. Lubi spłynąć w wysokich temperaturach, cóż, jestem w stanie mu to wybaczyć. Podobnie jak baza, jest diablo wydajny.

3.       BB krem Hot Pink Skin79. Używam go naprzemiennie z Inglotem. Opisywałam go już tutaj. Dobrze kryje, ma semi-matowe wykończenie, i co najważniejsze, zawiera filtry UV – co prawda tylko 25SPF, ale jednak. 
4.       Salmon Concealer SkinFood – powiem szczerze, że mam go już dość, ale dna ciągle nie widać ;) Postanowiłam sobie, że nie kupię innego, dopóki nie skończę tego (chyba, że wcześniej się zepsuje). Wszystko co mogłam o nim napisać, wylądowało tutaj.  


5.       Kredka do oczu Essence – jak widać używam głównie czerni. Stosuję ją na górną linię wodną, optycznie zagęszcza rzęsy i nadaje makijażowi nieco wyrazu. Ponieważ siłą rzeczy jej trwałość na linii wodnej jest mniejsza niż na powiece, trudno mi ją ocenić. Tak czy inaczej, póki nie trze się oczu, potrafi wytrwać cały dzień w dobrym stanie.
6.       Tusz the Colossal Volum’ Express Maybelline, wodoodporny – pisałam już o nim w tej recenzji. Chyba nie muszę niczego dodawać – dla mnie idealny.


Opcjonalnie dodaję na powiekę cienie: 
7.       Oh De Prep, Essence – z limitowanki A New League. Jego dni są już chyba policzone (swoją drogą jego pojemność w stosunku do trwałości – 6 miesięcy – to lekka pomyłka), ale w zapasach mam jeszcze jeden. Ładny, miedziany kolor, z którym doskonale się współpracuje.
8.       Zdarza mi się sięgnąć po trójki Sensique (chociaż korzystam z dwóch kolorów - matowe brązy są uniwersalne).
9.       Sand Francisco Miss Sporty – cień o haniebnej trwałości i pigmentacji, ale używam go niekiedy do rozświetlenia wewnętrznego kącika oka.



10.   Puder Stay Matte Rimmel – jak znajdę swój ideał, to się go trzymam – ten puder jest kolejnym takim ideałem. Matuje na wiele godzin, dobrze dopasowuje się do koloru skóry, nie daje efektu „mąki” na twarzy. Nawet stosowany samodzielnie może zakryć niewielkie zaczerwienienia.


Na usta zazwyczaj nakładam Carmex (11) w tubce. Nie dość, że pielęgnuje jak żaden inny balsam, to jeszcze nabłyszcza usta jak żaden błyszczyk ;) Czasami mam jednak ochotę na trochę koloru, zazwyczaj wybieram wtedy: 
12.   Pomadko-błyszczyki Celii, które posiadam w liczbie dwóch sztuk o numerach 509 i 513. Nie wysuszają ust, dobrze się rozprowadzają, dość łatwo można kontrolować nasycenie koloru. No i ładnie pachną :)


Czy któreś z tych produktów znajdują się w Waszej podstawowej kosmetyczce? Co o nic sądzicie?

czwartek, 21 lutego 2013

Jestem nałogowcem!


Zgadza się. Zieloną herbatę piję nałogowo. Z zapałem maniaka poszukuję nowych wariantów smakowych – jako równie wielka fanka bananów, czekam na jakąś z dodatkiem takowych :)

Toleruję jedynie herbaty liściaste. Od „torebek” odeszłam już dawno i nie wyobrażam sobie wypić jakiejkolwiek herbaty przetworzonej w taki sposób. Sypane są zdrowsze i smaczniejsze.

Zalet zielonych herbat jest mnóstwo: poza znakomitym smakiem pomagają regulować ciśnienie krwi, przyśpieszają metabolizm, likwidują wolne rodniki, spowalniając procesy starzenia. Samo dobro!

W poszukiwaniu nowych smaków i odzyskiwaniu ulubionych najczęściej wybieram się do Five O’clock, jako że ten sklep mam pod ręką. Najczęściej wychodzę stamtąd z:

- Wiśniami w cynamonie – aromatyczną mieszanką idealną na chłodne wieczory;
- Rosemary senchą z rozmarynem i czerwonym pieprzem;
- Senchą z imbirem i cytryną;
Senchą brzoskwiniową – z ananasem, bez brzoskwini – wrzucasz ananasa i pachnie brzoskwinią; smak nie był bardzo intensywny, ale wrażenia zapachowe rekompensowały straty.


Pierwsze trzy herbaty są również ulubionymi mojej mamy, więc kiedy wracam do domu, zawsze przywożę jej komplet.

Z tańszych herbat, mniej aromatycznych, ale nadal smacznych, bardzo lubię herbatę z pigwą Bio-Active (teraz już Big-Active). Jest idealna na każdą chwilę – tak jak np. wiśni w cynamonie nie wypiłabym po sutym obiedzie, tak herbata z pigwą sprawdza się w takich chwilach idealnie (chociaż teoretycznie nie powinno się pić niczego od razu po posiłku, łamię tę zasadę – zwłaszcza po śniadaniu, gdy nie mam czasu „przeczekać”, a nie chcę wychodzić z domu bez niczego ciepłego).


Big-Active ma więcej ciekawych herbat w ofercie, ale poza pigwą widuję na sklepowych półkach jedynie taką z dodatkiem malin, które w ogóle mnie nie interesują. Próbowałam już herbaty z opuncją – bardzo dobra – teraz chciałabym spróbować tej z dodatkiem pomarańczy.

Nie polecam natomiast herbaty Herbapolu z cytryną. Smak cytryny jest według mnie zbyt intensywny, herbata gorzka, picie jej nie jest żadną przyjemnością. Herbapol ma w ofercie jeszcze herbatę z wiśniami, ale nie natknęłam się na nie stacjonarnie. Szkoda, bo taką chętnie bym kupiła.

wtorek, 19 lutego 2013

Na ratunek nieświeżym włosom

Rufin Cosmetics, Swiss O Par
Frottee
suchy szampon do włosów



OPAKOWANIE

Wygodna tuba o siermiężnej szacie graficznej. Etykiety jasno i po polsku przekazują informacje o tym, z czym mamy do czynienia i jak z tego korzystać.
Dozownik nie zapycha się i nie zacina. Promień rozprysku jest odpowiedni, bez większego machania można spryskać i całą głowę, i samą grzywkę, nie bieląc sobie przy tym twarzy.
4.5/5

ZAPACH I KONSYSTENCJA


Zapach szamponu kojarzy mi się nieco z odświeżaczami powietrza w sprayu, dokładniej z mieszanką  jakiegoś „górskiego potoku” i „polskich łąk”. Ani ziębi, ani grzeje, ot taki sobie niedrażniący zapaszek. Dość szybko odparowuje i nie męczy ani osoby używającej, ani osób z jej otoczenia.
Konsystencja – wiadomo. Wilgotny, biały proszek.
4/5

DZIAŁANIE

Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy po aplikacji szamponu jest oczywiście bielenie. Sprawa naturalna, żadna nowość. Lubię jednak, kiedy usunięcie barwnika z włosów jest bezproblemowe i może odbyć się za pomocą ręcznika, grzebienia czy dłoni. Gdy włosy mimo takich zabiegów nadal są białe i trzeba wytoczyć ciężką amunicję – czyli suszarkę – robi się nieprzyjemnie. Frotte niestety bardzo często wymaga użycia suszarki, a i tak zdarza się, że na włosach zostaje lekko szary odcień. Jestem ciemną szatynką i rozumiem, że osad może być widoczny, ale mimo wszystko, jest to kłopotliwe.

Nie można oczekiwać, że po potraktowaniu tym szamponem włosy będą błyszczały. Znowu – przy użyciu samego ręcznika/grzebienia mam na głowie stuprocentowy mat, ale już po użyciu suszarki jest trochę lepiej i włosy odbijają nieco światła, wyglądają bardziej naturalnie.

Po użyciu Frotte włosy nie są sztywne i mogę nawet stwierdzić, że lekko uniesione.
Rzecz jasna niezależnie od poczynionych starań kosmyki nie będą wyglądały jak po umyciu. Oprócz połysku włosy tracą także kształt, a dodatkowe zabiegi jedynie niwelują działanie szamponu. Jeżeli muszę wyprostować grzywkę i użyć Frotte, najpierw sięgam po prostownicę, inaczej z efektu świeżych włosów nici. Nie wyobrażam sobie zresztą egzystować z takimi włosami podczas większych okazji. Suchy szampon to ostatnia deska ratunku, gdy brakuje czasu na umycie włosów lub się to nie opłaca.

Przejdźmy to najważniejszej kwestii – czy szampon odświeża włosy? A owszem! Już po kilku chwilach od aplikacji włosy wyglądają na świeże i efekt ten utrzymuje się od kilku do kilkunastu godzin w zależności od tego, co będziemy robić w ciągu dnia. Jeżeli nie mamy nawyku miętolenia włosów i nie planujemy wysiłku fizycznego, włosy odświeżone rano będą wyglądały dobrze do wieczora.
7/10


SKŁAD
Butane, Aluminum Starch Octenylsuccinate, Alcool denat., Parfum, Distearyldimonium Chloride, Limonene, Isopropyl Alcohol, Aqua

WYDAJNOŚĆ


Swego czasu używałam szamponu raz-dwa w tygodniu, najczęściej na grzywkę. Nie mam włosów skłonnych do przetłuszczania i mycie co drugi dzień im wystarcza, a czasem nawet i tego nie potrzebują – ale grzywka to inna historia i często już po jednym wyglądała nieciekawie. Szamponu zaczęłam używać nie później niż na przełomie października i listopada i jeszcze trochę go zostało – wydajność jest więc bardzo dobra.
5/5

DOSTĘPNOŚĆ
Prawdopodobnie tylko w Rossmannie.   
4/5

CENA
Ok. 16zł/200ml
4.5/5

SUMA PUNKTÓW: 29/35

Suchy szampon stał się dla mnie kosmetykiem niezastąpionym. Niekoniecznie jednak jest to Frotte – na testowanie czekają już produkty Batiste. Nie skreślam Frotte, bo daje naprawdę przyzwoite efekty i możliwe, że do niego wrócę. Poza bieleniem nie mam mu nic poważnego do zarzucenia. 


wtorek, 12 lutego 2013

Autorska płyta Ewy Chodakowskiej - Skalpel II



Płytę Ewy kupiłam bardziej dla zasady/z przyzwyczajenia niż z powodu faktycznego zapotrzebowania. Ćwiczę z Jillian z większym obciążeniem, ostatnio Zuzkę, chcę zacząć P90X. Siłą rzeczy treningi Ewy są już dla mnie albo za słabe, albo skierowane nie w stronę, do której dążę. Byłam jednak bardzo ciekawa Skalpela II i chcę się podzielić z Wami opinią na jego temat. Szok trening na razie odpuszczam.

Ogólnie rzecz biorąc – nie podoba mi się. Program jest nudny i statyczny. Wiem, że Skalpel ma być łatwy, ale to nie oznacza, że mamy się nudzić. Mięśnie trochę pracują, temu nie zaprzeczę – ale ziewam podczas ćwiczeń.

Konstrukcja treningu jest prosta: mamy trzy zestawy, w skład każdego wchodzą trzy ćwiczenia, powtarzane trzy razy. Nuuudaaa. W pewnym momencie zrezygnowałam ze wstawania z krzesła o jednej nodze (chociaż to akurat jedno z lepszych, bardziej wymagających ćwiczeń) i robiłam burpees.

Uważam także, że trening jest mimo wszystko zbyt krótki – bez rozciągania na koniec trwa 23 minuty. 23 minuty to doskonały czas na intensywne ćwiczenia, idealny, jeśli chcesz się zmordować i pobić rekord w ilości wykonywanych pompek, ale nie w sytuacji, gdy ćwiczymy tak wolno i delikatnie.

I jeszcze jedno – Ewa znowu nie mówi, jak wykonywać ćwiczenia! Wspomni raz, że stopy mają być pod kolanami, następnym razem, przy trzecim powtórzeniu ćwiczenia (!), że ręce powinny być pod barkami. To wszystko. Ćwiczę długo i znam pewne mechanizmy, ale osoba która ledwie wczoraj zeszła z kanapy nie będzie znała niuansów na temat prostych pleców, spinania brzucha w odpowiednim momencie itp.


Dla kogo jest Skalpel II? Nie dla mnie, przynajmniej dopóki nie zainwestuję w parę obciążników na ręce i nogi. Chociaż i wtedy wątpię, że do niego wrócę, jego monotonia mi nie odpowiada. Dla początkujących – owszem, o ile najpierw zaznajomią się z technikami wykonywania ćwiczeń. Spektakularnych efektów jednak nie wróżę. Odniosłam wrażenie, że Skalpel II to program dla osób, które mają wyrzuty sumienia, że ćwiczą za mało, ale z drugiej strony wcale nie chcą więcej. 

Polecam za to Skalpel I, dostępny (ponownie) z lutowym numerem Shape. Poziom trudności podobny, ale całość ciekawsza i mięśnie również żywiej pracują. Skalpel II to typowy trening startowy dla osób, które nie są pewne swojej siły - problem w tym, że Skalpel I oferuje to samo, a ma w sobie większy potencjał i na dłuższą metę to on sprawdzi się lepiej. 

sobota, 9 lutego 2013

Aromatyczna kąpiel z olejkiem Bielendy


Jedną z największych przyjemności po ciężkim dniu jest długa kąpiel. Chociaż nie jestem rekordzistką i wyłażę z wanny średnio po 20 minutach (dla mnie to dużo – ale moja współlokatorka osiąga czas nawet półtorej godziny), to jednak poprawę samopoczucia po takim zabiegu mam zagwarantowaną. Niezbędnymi towarzyszami czasu relaksu są sole, kule i olejki do kąpieli – i o jednym z tych ostatnich mam zamiar dziś napisać.
Bielenda
Wzmacniający olejek do kąpieli
Pomarańcza & cynamon


SŁOWO OD PRODUCENTA
Pieniący olejek do kąpieli - do wanny i pod prysznic. Tworzy na skórze nawilżający film ochronny i nie wymaga użycia balsamu po kąpieli. 
Zawiera aromaterapeutyczny olejek pomarańczowy, który poprawia nastrój i rozjaśnia myśli oraz korzenny aromat cynamonu o działaniu silnie rozgrzewającym. Kąpiel polecana jest w stanach ogólnego znużenia, obniżonej aktywności i apatii. Słodki aromat pomarańczy działa energetyzująco i mobilizująco, natomiast cynamon pobudza zmysły i rozgrzewa. Olejek został wzbogacony o ekstrakt z igliwia sosny znany z właściwości orzeźwiających i antyseptycznych.


OPAKOWANIE

Prosta, stylizowana na stare plastikowa butelka, przez którą widzimy, ile produktu zostało do wykorzystania. Etykiety solidnie przyklejone, nic nie odłazi ani się nie wybrzusza. Otwór, przez który wydobywa się olejek, jest odpowiedniej wielkości, łatwo kontrolować ilość wylewanego produktu.

Pod koniec użytkowania spotkała mnie jednak niemiła niespodzianka i część wewnętrzna nakrętki oderwała się od zewnętrznej. Góra, jak widać, też odlazła. Ma to niestety wpływ na szczelność.
3/5





ZAPACH I KONSYSTENCJA

Zapach to jedna z najważniejszych rzeczy w kosmetykach mających umilać kąpiel. I powiem szczerze – ten jest bajeczny! Dla mnie – idealna harmonia między ciepłymi nutami cynamonu a orzeźwiającą pomarańczą. Aromat jest głęboki i bardzo naturalny.

Konsystencja typowego oleju, nie ma się nad czym rozwodzić.
5/5


DZIAŁANIE

O zapachu pokrótce napisałam wyżej, ale z uwagi na jego rolę w działaniu olejku, kontynuuję w tej sekcji. Producent obiecuje kąpiel aromatyczną – i taką ona jest dzięki temu olejkowi. Po wwąchaniu się w pierwsze nuty zapachu, „aromatyczny” to jeden z pierwszych epitetów przychodzących do głowy. Ta kombinacja zapachowa naprawdę pozwala się odprężyć, jest ciepła, „otulająca”, a jednocześnie dodaje energii – właśnie dzięki tej świeżej pomarańczowej części.

Producent zaleca wlewanie kilku nakrętek olejku do wanny. Ilościowo się zgadza, ale samo wykonanie jest trudne, bo olejek niechętnie opuszcza nakrętkę. Ja wlewam go prosto z butelki pod strumień wody i dla mnie to najlepsze rozwiązanie.

Jeśli chodzi o intensywność zapachu – to jest to! Aromat natychmiast wypełnia całą łazienkę, a po kąpieli utrzymuje się na ciele.

Piana powstająca z olejku jest wręcz bezczelnie duża :D. Olejek ten w kwestii tworzenia piany pobija wiele płynów do kąpieli.

Omówiłam już działanie na zmysły, a teraz czas na ciało. Producent obiecuje, że skóra po kąpieli będzie delikatna i nawilżona tak, że nie będzie potrzeby użycia balsamu. Pozwolę się nie zgodzić. Owszem, skóra po takiej kąpieli jest przyjemna w dotyku i w pewnym stopniu nawilżona, ale… To jeszcze nie to. Działa o wiele lepiej niż przeciętne płyny czy żele do kąpieli/pod prysznic, to fakt, ale do porządnego balsamu się nie umywa. I spójrzmy prawdzie w oczy – nie musi.

Warto dodać, że olejek nie pozostawia na wannie zacieków. Nie ma też skłonności do opadania na dno wanny przed rozpuszczeniem się w wodzie.
9/10

SKŁAD


WYDAJNOŚĆ

Olejek kupiłam dawno, nie używam co codziennie, ale regularnie, i jestem pozytywnie zaskoczona jego wydajnością. Chociaż, jak pisałam wcześniej, leję „na oko” i nieraz na pewno za dużo, on dzielnie się trzyma. Butelka o pojemności 300ml powinna wystarczyć na co najmniej 25 kąpieli.
5/5

DOSTĘPNOŚĆ

Rossmanny, Natury, małe drogerie, supermarkety.
5/5

CENA

11-12zł/300ml
4.5/5

SUMA PUNKTÓW: 31.5/35

Ten olejek zdecydowanie należy do moich ulubionych produktów do kąpieli. Na pewno nieraz do niego wrócę.



piątek, 8 lutego 2013

(Prawie) po sesji!

Prawie, bo została mi jeszcze do zdania kobyła z teorii matematyki, której nawet nie miałam jak nauczyć się w pierwszym terminie. Skupiłam się na odrabianiu warunku z zeszłego roku i to akurat poszło mi śpiewająco :)

Plan na dzisiaj: sprzątnąć pokój i spakować się już wykonany. Zostało mi jeszcze przygotowanie prowiantu na jutro. Wyruszam do domu.

Z ostatnich zakupów: uzupełniłam swoją biblioteczkę o trzy nowe pozycje:



Dużo czasu upłynie, zanim nadejdzie czas ich przeczytania - ale sama świadomość kolejnych tytułów w kolejce jest bardzo pozytywna.

niedziela, 3 lutego 2013

The Versatile Blogger Award [TAG]


 Obowiązki blogera zaproszonego do zabawy są następujące: 
1. Podziękowanie za zaproszenie blogerowi, który cię nominował poprzez komentarz na jego blogu,
2. Umieszczenie nagrody Versatile Blogger Award na swoim blogu,
3. Ujawnienie 7 faktów dotyczących samego siebie,
4. Zaproszenie 15 blogów do zabawy,
5. Poinformowanie o tym fakcie autorów nominowanych blogów. 


Zaprosiła mnie Alexa z blogu Kreator Ciał. Dziękuję! :)

7 faktów o mnie:

1. Okołosesyjnie: nienawidzę statystyki. Matematyki mogłabym się uczyć 24/7, natomiast na sam widok notatek ze statystyki robi mi się słabo...
2. Nie mogę doczekać się powrotu do domu i kilku spokojnych dni, by pograć w The Sims 3 ;)
3. Nie mam prawa jazdy. Nie chcę stanowić zagrożenia na drodze za cenę kilkudziesięciu książek.
4. Chciałabym mieć czas i motywację, by wrócić do pisania rozpoczętych przez siebie powieści...
5. Uwielbiam marchewki. Ostatnio jem ich tak dużo, że chyba zaczęłam zmieniać kolor :D
6. Reaguję alergicznie na słowo "pieniążki".
7. Jeśli mogłabym zacząć drugi kierunek studiów, byłaby go biofizyka lub astronomia.


Do zabawy zapraszam:

4. eM
5. Kama
6. Ania

Mniej niż 15, ale niech tak zostanie. Zmykam na trening i wracam do nauki :)