poniedziałek, 30 września 2013

Wrześniowe drobiazgi w minirecenzjach

Wrześniowe denko okazało się dość słabe, zarówno pod względem ilości, jak i jakości - ale po kolei.


1. Yves Rocher, Un Matin au Jardin, mleczko do ciała "Bez" - największą zaletą tego produktu jest ładny, naturalny zapach - bzu faktycznie. Niestety reszta jego cech nie zachwyca. Nie lubię, kiedy mleczko/balsam nie wchłania się podczas masażu, a tak jest w tym przypadku. Musimy rozprowadzić kosmetyk i czekać, aż sam wsiąknie - całe szczęście trwa to krótko. Działanie praktycznie niezauważalne, ot, zapobiega przesuszeniu skóry, ale sam w sobie właściwie nie nawilża. W dodatku jest słabo wydajny. 

2. L'biotica, Biovax, Intensywnie regenerująca maseczka do włosów ciemnych -  tu przyznam, że od razu po myciu nie byłam zadowolona, włosy były sztywne i szorstkie. Po wysuszeniu ich stan się poprawił. Były miękkie, mocno błyszczące, świetnie się układały. Przy tym wszystkim pozostały nieobciążone. Przyczepić się mogę tylko do słabego wygładzenia, ale mimo wszystko polecam wypróbować. 

3. Nivea, Lip Butter, masło do ust, Wanilia & Makademia - namęczyłam się z tym słoiczkiem, oj namęczyłam! Mam dwa inne opakowania, ale wersji karmelowej, i z tamtymi wszystko w porządku. Żeby otworzyć to, musiałam używać różnych sztuczek, kręcić, podwadzać, siłować się... Najwyraźniej to wina mojego egzemplarza, ale gdybym nie miała do porównania innego masełka, sama konieczność walki z metalem skutecznie by mnie do Nivei zniechęciła. Jak działanie? Znośne. Cudów to masło nie zrobiło. Przy większych problemach ze skórą warg nie dawało rady. W normalnych warunkach pielęgnowało nieźle, nienajgorzej nawilżało. Mimo że składy wszystkich wersji są takie same, jakoś bardziej moim ustom do gustu przypadła karmelowa. Do Carmexu jednak żadna się nie umywa ;)
Zapach został dobrze oddany, chociaż może jest aż za słodki. 

4. Ziaja, maska anty-stres z glinką żółtą - ta maska powinna nosić nazwę "stres", niestety. U mnie w ogóle się nie sprawdziła. Po użyciu nie widziałam ŻADNEGO efektu, no, może ściągnięcie skóry... Musiałam kilka razy nakładać krem, żeby pozbyć się tego uczucia. Z biegiem czasu było coraz gorzej, cera stała się szara, sucha, wszelkie niedoskonałości zrobiły się lepiej widoczne. Ta maseczka zbiera bardzo dobre recenzje, więc nie będę jej odradzać - u większości świetnie się sprawdza - ale u mnie jest skreślona. 

5. Perfecta SPA, domowy manicure, szafirowy peeling + maska-serum - spodobał mi się treściwy peeling; dużo drobin, nie za ostrych, ale porządnie ścierających naskórek. Dłonie po nim były cudownie gładkie. Maska miała dopełnić dzieła, niestety było gorzej. Owszem, skóra była gładka, trochę nawilżona, ale po ogromnym wrażeniu, jakie zrobił na mnie duet z Marion, tu byłam rozczarowana. Było nieźle - ale za słabo. 

Z tego całego zestawu dalszą wspólną przyszłość widzę z maską Biovax - może jeszcze nie teraz, ale będę o niej pamiętała :)

środa, 25 września 2013

Znalazłam w zakładkach

Często spotykam się na blogach z wpisami, w których autorki polecają znalezione w sieci rzeczy - artykuły, blogi, filmy, grafiki. Przyznam, że bardzo takie posty lubię, niejednokrotnie trafiłam dzięki nim na wartościowe miejsca. Ostatnio zajęłam się porządkowaniem zakładek i pomyślałam, że też chcę się podzielić z Wami swoimi odkryciami.

  • Feed Me Better - to znany blog, ale tym, którzy na niego nigdy nie trafili, gorąco polecam natychmiastową wizytę! Miss Disorderly oferuje mnóstwo przepisów na zdrowe, proste i smaczne posiłki - od śniadań przez dania obiadowe aż po słodkie przekąski. Jeśli chcecie wyrzucić z diety cukier czy białą mąkę, to właśnie jest blog, gdzie poczytacie o potrawach opartych na ich zdrowszych odpowiednikach. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że dobra połowa przepisów z tego blogu trafia do moich zakładek; część z nich zdążyłam już wykorzystać i nie zawiodłam się nigdy. 
  • dawka śmiechu dla fanów Sherlocka (i Johna!)


poniedziałek, 23 września 2013

CCiekawy krem od Bell

Do kremów CC podchodziłam z dużym dystansem. O ile kremy BB zaprojektowano z powodu faktycznej potrzeby, to powstanie CC jest dla mnie jedynie zabiegiem biznesowym. Mają mieć takie same właściwości pielęgnujące jak kremy BB, ale powinny gwarantować mocniejsze krycie. Nie wiem jak zachodnie BB, ale wśród koreańskich można znaleźć takie kryjące lepiej niż niejeden podkład.

Mimo to, gdy skończył się mój ukochany BB od Skin79, a potrzebowałam czegoś na już, sięgnęłam w drogerii po krem CC firmy Bell.

Bell
CC Cream Smart Make-up


OD PRODUCENTA
Kompleksowy fluid upiększający CC Cream Smart Make - Up dodaje szarej, zmęczonej i matowej skórze energii i blasku, znacznie poprawiając jej wygląd. Redukuje zaczerwienienia, zmniejsza widoczność porów, nadaje skórze zdrowo wyglądający odcień.

Niezwykle lekka i nietłusta formuła fluidu idealnie rozprowadza się na skórze, zapewniając naturalny makijaż i świeży efekt przez wiele godzin.
Ten sprytny fluid nie tylko upiększa Twoją cerę ale jednocześnie chroni ją i dba o jej kondycję! Zawiera kompleks specjalnie wyselekcjonowanych substancji aktywnych pochodzenia roślinnego i morskiego (żeń-szeń, kasztanowiec, lipa, morski glikogen), który zabezpiecza skórę przed szkodliwym wpływem czynników zewnętrznych.

OPAKOWANIE

Ładna, solidna, ale wykonana z miękkiego plastiku tubka, którą można postawić. Pojemność: 30g.  Na naklejonej z przodu etykiecie widnieje wyraźne oznaczenie koloru kremu, więc nie musimy sprawdzać go po kątach. Niestety dobre wrażenie psuje jedna rzecz – producent mówi o filtrach UVA i UVB w składzie, ale nigdzie nie ma informacji o wysokości SPF. Dla mnie to sygnał, że wspomniane filtry są tam dla picu i ochrona jest praktycznie zerowa.
1.7/3


ZAPACH, KOLOR, KONSYSTENCJA

Zapach jest bardzo delikatny, nie zwraca na siebie uwagi.

CC dostępny jest w czterech kolorach – ja posiadam najjaśniejszy, 020 Nude. To typowy jasny beż, co ważne, nie wychodzą z niego różowe tony. Dobre dopasowanie kosmetyku do odcienia skóry sprawia, że i przeciętny bladzioch, i kompletna biała twarz będą zadowolone z wyboru tego numerku. 

Konsystencja bardzo lekka i rzadka, nietłusta, warto uważać, żeby po drodze od ręki/pędzla to twarzy nie zrzucić produktu.
2.7/3


DZIAŁANIE

CC rozprowadza się fantastycznie, gładko, nie robi smug. Krycie możemy stopniować od niskiego po średni. Dużych wyprysków i zaczerwienień nie ukryjemy, ale koloryt skóry zostanie wyrównany, a drobne niedoskonałości staną się mniej widoczne. Krzywdy na pewno sobie nie zrobimy, krem świetnie wtapia się w skórę.

Po chwili możemy zapomnieć, że coś mamy na twarzy – nic się nie klei, nie odznacza na wypryskach, przy dotyku nie barwi ubrań.


Wykończenie kremu jest satynowe – otrzymujemy lekki glow, który na dobrą sprawę nawet nie potrzebowałby zmatowienia. Skóra wygląda naturalnie, ale promiennie i zdrowo.

Krem dość długo pozostaje na skórze, ale dla dobrego całodziennego wyglądu będzie wymagał poprawek w sprawie krycia bądź świecenia się skóry. Wrażenia świeżej i wypoczętej skóry jednak prawdopodobnie nie odzyskamy. Po całym dniu czułam, że moja cera jest już zmęczona i poszarzała. 

Mimo, że ostatnio moja cera zrobiła się bardziej kapryśna i wrażliwa, w czasie używania tego kremu na skórze nie pojawiły się żadne poważne niespodzianki. Zero zapychania.
11/15

SKŁAD


Podstawą kremu CC są emolienty odpowiedzialne za tworzenie na powierzchni skóry warstwy zapobiegającej nadmiernemu odparowaniu wody, nadające jej gładkość, miękkość, uczucie jedwabistości - tu m.in. Cyclopentasiloxane, Cyclohexasiloxane czy PEG/PPG-18/18 Dimethicone.

Titanium Dioxide, Ethylhexyl Methoxycinnamate i Zinc Oxide to filtry UV.  

Tak jak obiecuje producent, znajdziemy tutaj ekstrakt z korzenia żeń szenia (Panax Ginseng Root Extraxt, o właściwościach antyoksydacyjnych), lipy (Tilia Cordata Wood Extract, o działaniu kojącym), kasztanowca (Aesculus Hippocastanum Seed Extract, działa przeciwzapalnie i wzmacnia naczynia krwionośne) oraz nawilżający Glycogen. Dodano również ekstrakt z drożdży (Yeast Extract), które zawierają mnóstwo witamin i minerałów oraz cechują się działaniem oczyszczającym i regenerującym.

Krem zawiera substancje nawilżające - Glycerin i Propylene Glycol

Hydrated Silica to substancja matująca.  
Biotin - witamina B7, wpływa na właściwe funkcjonowanie skóry. 


WYDAJNOŚĆ

Odrobina kremu wystarczy, by dobrze pokryć całą twarz. Wróżę mu dość długą żywotność.
3/3

DOSTĘPNOŚĆ
Internet, drogerie Natura.
1.5/3

CENA

17-19zł/30g. Zapłaciłam za niego w Naturze prawie 20zł i uważam, że to ciut za dużo jak na produkt z tej półki, okolice 15zł byłyby bardziej odpowiednie.
2/3

SUMA PUNKTÓW: 21.9/30

Krem CC od Bell to dobry produkt, powinien spełnić wymagania osób które cenią naturalny wygląd i nie oczekują całodziennej nienagannej trwałości. Podoba mi się efekt, jaki zapewnia skórze i zapewne zużyję go do końca, ale brak informacji o wysokości ochrony przeciwsłonecznej i niewielkie krycie sprawiają, że po zdenkowaniu wrócę do ulubionego BB.

EDIT:
Napisałam e-mail do firmy z pytaniem o wysokość filtra. Odpowiedziano mi, że powinno to być około 6 SPF. 

piątek, 13 września 2013

Trening siłowy - podsumowanie drugiego miesiąca

Ten post powinien ukazać się prawie dwa tygodnie temu, ale skiepściłam sprawę, bo: moja dieta pod koniec sierpnia nie była idealna, rzuciłam się (kilka razy) na kurczaka w cieście francuskim, a wszyscy wiemy, z czego zrobione jest ciasto francuskie :) trochę grubsza nie czułam się gotowa na pomiary mające podsumować sam fakt ćwiczeń siłowych i zdrowej diety. Po drugie w domu zaczął się remont, niby tylko dwóch pomieszczeń, ale ucierpiały wszystkie. Bałagan i zaginiona miarka sprawiły, że ani nie sprawdziłam obwodów, ani nie zrobiłam sobie zdjęć. Dlatego dzisiaj krótko, żeby było wiadomo, że sierpień był pracowity :)

TUTAJ post podsumowujący lipiec, zawierający opis treningu. 


Tak jak pisałam poprzednio, zmniejszyłam obciążenie w niektórych ćwiczeniach i okazało się, że dało to lepsze rezultaty. Do wyjazdu nad morze robiłam po trzy serie, po powrocie dodałam czwartą. 

Zaniepokoiło mnie zmniejszanie się wcięcia w talii. Nigdy nie było ono imponujące, ale w pewnym momencie zaczęłam robić się prostokątna... W ramach dnia wolnego postanowiłam więc zabrać się za ćwiczenia modelujące talię.

(błyskotliwa myśl: przy ćwiczeniach na mięśnie skośne brzucha, przy dodatnim bilansie kalorycznym, zamiast większego wcięcia w talii dostaniemy - proste - większe mięśnie)

Co prawda nie dorobiłam się figury klepsydry, ale zauważyłam, że jest trochę lepiej i łuki stają się wyraźniejsze. 

Corset to ćwiczenia Cassey Ho z POP Pilates, które możecie obejrzeć tutaj. Cassey niestety w ogóle nie przypadła mi do gustu, więc po kilku próbach zrezygnowałam z jej ćwiczeń, w efekcie na rozpisce jej trening widnieje tylko raz.

Tiffoczki to dobrze znane ćwiczenia Tiffany Rothe na talię, do obejrzenia tutaj

Zestaw Tiffany zmieniał się w zależności od moich chęci i dnia, ale zazwyczaj składał się z treningu Boxer Babe + Booty Shaking Waist + Sexy Back. Te ćwiczenia to naprawdę wspaniała zabawa, polubiłam to kręcenie biodrami i boksowanie powietrza. 

EFEKTY

Przez pierwsze kilka tygodni byłam dość mocno opuchnięta. Nie wspominałam o tym, ale moje nogi zyskały z dnia na dzień parę centymetrów w obwodzie (więc taka rada - jeśli w tydzień po rozpoczęciu ćwiczeń zauważacie, że jesteście większe, to nie oznacza, że urosły wam mięśnie :)). Opuchlizna zaczęła schodzić pod koniec lipca i nogi wróciły do dawnego obwodu, z tym, że stały się twardsze, jędrniejsze, a podczas ruchu pod skórą zaczęło być widać pracę mięśni. 

Waga zaczęła bardzo szybko rosnąć i do końca miesiąca przybyły mi jakieś dwa kilogramy, nie zauważyłam jednak, aby przełożyło się to na większą ilość tłuszczu w ciele.

Zmieniły się proporcje ciała, wyglądam bardziej kobieco, mimo większej talii. Rozwinęły się ramiona i bicepsy. Piersi podniosły się, ujędrniły i zauważalnie urosły! (zaleta jedzenia jak smok)
Pośladki stały się większe i uniosły się. Ćwiczenia z Tiffany pomogły mi dodatkowo utrzymać lepszą pozycję ciała, co sprawiło, że są trochę bardziej wygięte do tyłu i tym samym jeszcze lepiej podkreślone.

Najmniejsze zmiany dostrzegam na brzuchu, być może dlatego, że wcześniej to głównie na niego zwracałam uwagę, więc już jest silny i umięśniony. Dobrze widoczne są mięśnie skośne, podoba mi się wygląd brzucha nad talią, niestety pod jest gorzej. To miejsce, w którym najbardziej odkłada mi się tłuszcz i musiałabym zejść do bardzo niskiego poziomu tkanki tłuszczowej - tym samym zapomnieć o piersiach -  by niewielkiego nagromadzenia się pozbyć. Uważam, że nie warto. Nie ma tego zbyt dużo, brzuch i tak wygląda dobrze, chociaż nigdy nigdy nie będzie w 100% idealny. 

DIETA

Jestem zadowolona, miska przez większość miesiąca była czysta i odpowiednio duża. Zdarzyło mi się podczas pobytu nad morzem zjeść gofra czy loda, ale pozostałe posiłki były możliwie jak najbardziej zdrowe i bogate w białko. Pojawiło się więcej warzyw, w końcu! :)

Pod koniec sierpnia, jak pisałam wyżej, poszalałam trochę, co odbiło się na wyglądzie brzucha. Zmiana niewielka, ale znając swoje ciało w najmniejszym szczególe, od razu ją zauważyłam. Usuwanie nagromadzonego przez przyjemności tłuszczyku jest w końcowej fazie. Pewnie poszło by szybciej, gdyby nie to, że nadal mam cel rosnąć i staram się jeść sporo. 

CO DALEJ?

Progres! Po prostu :)

czwartek, 12 września 2013

Maska idealna? Regeneracja od L'biotica

Czyżbym znalazła dla siebie maskę idealną? Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że tak.

L`Biotica
Biovax
 Intensywnie regenerująca maseczka do włosów słabych ze skłonnością do wypadania


OD PRODUCENTA
Intensywnie regenerująca maseczka Biovax opracowana została przez specjalistów w celu zagwarantowania Twoim słabym i skłonnym do wypadania włosom jak najlepszej kondycji. Maseczka Biovax dba nie tylko o zdrowie i kondycję włosów, ale również zapewnia im gruntowną ochronę i bezpieczeństwo. 
Składniki aktywne:
- 100% sok z aloesu intensywnie odżywia cebulki, chroniąc włosy przed nadmiernym wypadaniem. Wpływa korzystnie na rozdwojone końcówki i skutecznie zmniejsza łamliwość włosów.
- Kompozycja olejku ze słodkich migdałów oraz miodu silnie nawilża, zmiękcza i odżywia włosy, nadając im piękny połysk.
- 100% ekstrakt z henny ułatwia aktywnym składnikom wnikanie do wnętrza włosa i jego cebulki.
OPAKOWANIE

W kartoniku poza słoiczkiem z maską dostajemy foliowy czepek i saszetkę z serum witaminowym. Sam słoiczek charakteryzuje się solidnym zamknięciem, z którym trzeba się trochę posiłować zarówno przy otwieraniu jak i zamykaniu. Zero ryzyka, że maska otworzy się sama np. podczas podróży.
3/3



ZAPACH I KONSYSTENCJA

Zapach jest tak mało charakterystyczny, że nie potrafię przywołać go z pamięci. Niezbyt mocny, dla mojego nosa neutralny, ani ziębi, ani grzeje. 

Konsystencja ani zbyt rzadka, ani zbyt gęsta. Maska nie spływa z rąk i włosów, a jej rozprowadzanie jest wygodne.
3/3

DZIAŁANIE

Już chwila trzymania maski na włosach sprawia, że są wygładzone i dobrze się rozczesują. Ja preferowałam półgodzinne, czasami dłuższe, trzymanie maski pod czepkiem.

Po stosunkowo łatwej operacji zmycia produktu moje włosy stały się idealnie gładkie, miękkie, błyszczące, puszyste, jakby gęstsze. Zniknął problem puchu. Nieregularne loki zaczęły z czasem nabierać coraz bardziej wyraźnego, „czystego” skrętu i sprężystości.  Pod wpływem tej maski moje włosy w końcu zaczęły być naprawdę zadbane i zdrowe, aż miło było na nie patrzeć. Po wykorzystaniu odżywki Oil Medica nie znalazłam innego kosmetyku, który tak dobrze by na nie zadziałał.

Nie mogę zapomnieć również o zauważalnym spadku wypadania włosów.
Wad nie zauważyłam. Nie pojawiło się obciążenie czy przyspieszenie przetłuszczania włosów.
15/15


SKŁAD


Cetyl Alcohol - emolient, tworzy na powierzchni włosa warstwę okluzyjną zapobiegającą nadmiernemu odparowywaniu wody; kondycjonuje, zmiękcza i wygładza.
Cetearyl Alcohol - emolient
Ceteareth-20 - substancja myjąca, jak również emulgator; nie należy stosować na uszkodzoną skórę. 
Cetrimonium Chloride - poprawia rozczesywalność, zapobiega splątywaniu, nadaje połysk i wygładza włosy, ułatwia zmywanie kosmetyku. Może podrażniać.
Aloe Barbadensis Leaf Juice - sok z liści aloesu, ma właściwości nawilżające, regenerujące, kojące, antybakteryjne; wzmacnia cebulki włosów. 
Prunus Amygdalus Dulcis Oil - olej migdałowy; emolient.
Acetylated Lanolin - emolient. 
Glycerin - hydrofilowa substancja nawilżająca.
Lawsonia Inermis Extract - ekstrakt z lawsonii, regeneruje, nawilża, zmiękcza i nabłyszcza włosy.
Mel Extract - wyciąg z miodu, substancja zmiękczająca i nabłyszczająca.
Parfum - substancja zapachowa. 
Benzyl Alcohol - substancja zapachowa (alkohol aromatyczny) i konserwująca, może uczulać.
Methylchloroisothiazolinone i Methylisothiazolinone - substancje konserwujące, mocno alergizująca; maksymalne stężenie nie powinno przekraczać 0,01%.
Citric Acid - regulator PH, zwiększa trwałość kosmetyku.
Sodium Benzoate, Potassium Sorbate - substancje konserwujące. 
C.I. 42090 - niebieski barwnik pochodzenia chemicznego. 

Producent chwali się brakiem parabenów i SLS/SLeS w składzie i rzeczywiście, brak tu tych substancji. Warto jednak zaznaczyć, że parabeny nie są tak złe, jak się powszechnie uważa - nowe rozporządzenia mają zakazać producentom umieszczania na opakowaniach informacji o braku parabenów - a zamiast nich w składzie mamy mocno alergizujące Methylchloroisothiazolinone i Methylisothiazolinone. 


DOSTĘPNOŚĆ

Do tej pory widziałam te maski jedynie w sieci SuperPharm, dostępne są również w tradycyjnych aptekach. 
2/3

WYDAJNOŚĆ

Przy hojnym i regularnym stosowaniu – 1,5-2 razy w tygodniu, jak zaleca producent – maska powinna wystarczyć na około półtora miesiąca.
3/3

CENA


19,90zł/250ml lub ok. 2,50/20ml (saszetka).
2.5/3


SUMA PUNKTÓW: 28,5/30

Jeśli nie jestem czegoś pewna, to tylko kwestii, czy wrócić do tej maski, czy próbować inne ze stajni L'biotiki - a nuż przyniosą jeszcze lepsze efekty? Na szczęście maski dostępne są również w wersji saszetkowej, przed kupnem pełnowymiarowego opakowania można je więc wypróbować. Tą maską jestem zachwycona i bardzo chętnie do niej wrócę.

piątek, 6 września 2013

Krótkie recenzje o posmaku lata, czyli denko wakacyjne

Po prawdzie to moje wakacje jeszcze trwają, ale nadal patrzę na wrzesień z perspektywy szkolnej i wczesnojesiennej. Oprę się więc dzisiaj na tym, co udało mi się opustoszyć w lipcu i sierpniu. 


1. Isana Med, krem do rąk z olejkiem z wiesiołka - spodziewałam się ciężkiego, treściwego kremidła, a dostałam lekki, szybko wchłaniający się preparat. Zostawia na dłoniach delikatną, nieklejącą otoczkę. Dobrze nawilża, przynosi ulgę dłoniom i nieco je wygładza. Efekt nie utrzymuje się długo i bardzo wysuszone dłonie będą pewnie potrzebowały czegoś więcej, ale ja byłam zadowolona z jego działania. 

2. Green Pharmacy, krem do stóp przeciw odciskom i zgrubieniom - działa! Stosowany regularnie radzi sobie ze stwardniałą skórą na piętach czy palcach. Nie przywróci nam miękkości stóp niemowlaka, ale zmiana jest wyczuwalna, stopy stają się gładkie i bardziej miękkie. Krem dobrze się rozprowadza, nie jest zbyt rzadki, a wchłania się stosunkowo szybko. Mógłby nieco lepiej nawilżać, ale i tak polubiłam go i obecnie rozpracowuję drugą tubkę.

3. Green Pharmacy, scrub do stóp - rolę peelingu pełnią tu mielone pestki moreli. Są dość delikatne i jest ich mało, do peelingowania trzeba się więc przyłożyć. Ich nikłe stężenie sprawia, że trzeba nałożyć sporo produktu, aby faktycznie mówić o ścieraniu. Wydajność leży. Jeśli jednak przymkniemy na to oko, okazuje się, że scrub dobrze spełnia swoją rolę - usuwa zrogowaciały naskórek, stopy są wygładzone. Obietnice producenta na temat uczucia świeżości i usuwania wrażenia zmęczenia również są spełnione. Do tego dochodzi leśny zapach, który bardzo mi odpowiada. Nie wiem jednak, czy do niego wrócę, wolałabym bardziej treściwą formułę. 

4. Carmex, balsam do ust, Jaśmin & Zielona Herbata - uwielbiam klasyczną wersję, z tą się nie polubiliśmy. Nawilżenie - niezłe, chociaż nie powalające. Nadaje ustom ładny połysk. Wszystko psuje okropny, chemiczny, gorzki posmak. Tego się nie da nosić...

+-

Życzę powodzenia twórcom tych opakowań! Butla z pompką wydaje się wygodnym i higienicznym rozwiązaniem, ale chyba nikt nie testował go przed wypuszczeniem na rynek... Pompka działa do momentu, gdy w środku zostaje mniej więcej 1/4 zawartości. Potem trzeba zacząć się bawić - zdejmować zakrętkę, obijać butelkę z każdej strony, grzebać w środku palcami. Ewentualnie rozciąć nożem, ale że plastik jest gruby i twardy, i z tym mogą być problemy. A co w środku?

5. Eveline, Spa! Professional, Kwiat lotosu, balsam nawilżająco - ujędrniający - wchłania się szybko i nie pozostawia tłustej warstwy, ale to jego jedyne zalety. Nawilżenie jest, ale za słabe, by osoby o suchej skórze - a dla tych przeznaczony jest produkt - były z niego zadowolone. Ujędrnienie też jakieś tam zauważyłam, ale nie powalało na kolana. Zupełny przeciętniak.

6. Eveline, Slim Extreme 3D, termoaktywne serum wyszczuplające - bardzo lubię wersję w tubce, a ta, mimo dużo większej pojemności, jest niewiele droższa - postanowiłam wypróbować. Efekt rozgrzewający pierwszorzędny. O modelowaniu sylwetki można zapomnieć, co do zwalczania cellulitu nie mogę się wypowiedzieć, bo serum stosowałam tylko na brzuch. Stymulacja procesów spalania tłuszczu... Tu mam zagadkę, bo nie wiem czy to drobne wahania w diecie, czy efekt stosowania Eveline, sprawiły, że podczas używania serum na moim brzuchu było mniej tłuszczu niż po zakończeniu "kuracji". Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio poszalałam z węglowodanami prostymi, nie liczyłabym na cud :). Trzeba jednak przyznać, że skóra poddana działaniu serum była napięta i jędrna. Nawilżenia jednak nie dostrzegłam.


wtorek, 3 września 2013

Czy drugi numer WH daje radę?

Tak i nie.
Jest nierówny i nie do końca taki, jakiego oczekiwałyśmy. Zaraz wytłumaczę dlaczego...

Zacznę od tych złych rzeczy, bo pierwsze rzucają się w oczy.

Okładka nie zachęca do przejrzenia zawartości. Trzeba oddać Katarzynie Maciąg, że jest ładną, zadbaną kobietą, ale jej sylwetka nosi znamiona przeraźliwej chudości. Spoko, sama mam takie ramiona, lubię je, ale na litość boską! Nie pcham się na okładkę magazynu dla kobiet aktywnych, bo swoje chude ramiona zawdzięczam miesiącom niezdrowej diety. Od dawna nad nimi pracuję, ale to temat na inny post... Mimo to nadal nie jestem dobrym przykładem dla kobiet. Redakcjo Women's Health, naprawdę chcesz promować chude - nawet nie szczupłe - dziewczyny? Dlaczego nie wrzucicie na okładkę kobiety, dla której sport jest wielką częścią życia, a ona sama nie wygląda jakby jedno dotknięcie mogło ją przełamać? Nawet jeśli pani Maciąg jest naturalnie taka szczupła, zastanówcie się, jak wygląda przeciętna Polka i co pomyśli, widząc taką kruszynę? 

W artykule czytamy, że Katarzyna Maciąg biega. Wow.
Przykro mi, ja na tę okładkę patrzeć nie mogę.

Nie podoba mi się bardzo podejście redakcji do czytelniczek. Wydawało mi się, że WH jest skierowany do kobiet stale aktywnych, które sport lubią i rwą się do ruchu. Ale nie, według WH  kobieta to taki stwór co biega, owszem - ale po galeriach handlowych; leń, który z niechęcią poświęca kilkanaście minut dziennie, by na urlopie dobrze wyglądać w kostiumie, a po wakacjach to już tylko kocyk, kawka, ptasie mleczko i maraton "Trudnych spraw" przed telewizorem. Czerpanie radości z samej aktywności? Toż to oksymoron. Kobietę trzeba motywować, co by tłuszczem nie zarosła, bo jak będzie wyglądać w sukience od Diora? Jak na pulchnej twarzy będzie wyglądał podkład Estee Lauder? Nie mówi się tego wprost, ale część artykułów jest podszyta takim podejściem.

Kwestie urody czy mody pominę. No dobrze, tematy urodowe są potrzebne, bo nie każdy siedzi w blogach. Tekst o dobieraniu podkładu do typu cery mnie zainteresował, ale moda? Zajmujące kilka stron propozycje strojów za kilka tysięcy przerzuciłam ledwo rzucając na nie okiem. Panie, a może podpowiedź co leci w kinie albo słowo o premierach książkowych? Poprzednim razem bagatelizowałam narzekania dziewczyn na brak działu kulturalnego w magazynie, ale teraz widzę, że bardzo by się przydał. 

A teraz pozytywy:

Espresso, czyli dział z ciekawostkami, lubiłam już w Men's Health i zdania nie zmieniam, że to przyjemna forma przyswajania informacji.


Spodobał mi się artykuł o zamiennikach dla krowiego mleka, bo miałam o nich małe pojęcie, a tu dostałam świetne zestawienie i rozpatrzenie "za i przeciw". 100 produktów dostarczających odpowiednie składniki organizmowi uznaję za przydatne - pomoże w urozmaiceniu diety i ewentualnym uzupełnieniu braków w witaminach czy mikroelementach. Kilka uruchamiających ślinianki przepisów. To z mniejszych rzeczy. Sporo ciekawych artykułów na temat zdrowia, odżywiania, psychologii - WH tutaj nie zawodzi. Do tekstu o antykoncepcji hormonalnej na pewno w przyszłości wrócę :)

Jest i test sprawności! Od dawna chciałam taki zrobić i naprawdę ucieszyłam się, widząc go w tym numerze. Tak, podoba mi się i zrobię go na pewno. 

Jest program treningowy, i nawet dość konkretny, bo z obciążeniem. Niestety skupia się jedynie na brzuchu i nogach. Ćwiczeń na ramiona, klatkę piersiową niet!


Women's Health ma wiele kwestii prawidłowo, interesująco opracowanych - niestety nie tę, z powodu której większość kobiet po WH sięgnęła. O sporcie, poważnej i konkretnej aktywności fizycznej jest mało. Tak, jakbyśmy miały trenować same, a oni zajęliby się resztą. Promocja zdrowego, higienicznego stylu życia i świadomego, smacznego odżywiania się to mocne strony WH (o ile w następnym numerze nie wrzucą kolejnego jadłospisu na 1500kcal dziennie - w tym tylko raz wylecieli z czymś takim). Kobieta WH jest zadbana, zdrowa, lubi siebie i korzysta z życia - ale aktywność fizyczna stanowi małą jego część.

Ja do WH wrócę, po lubię czytać i o jedzeniu, i o dbaniu o zdrowie. Treningów i rad jak dobrze wyrzeźbić ciało będę jednak szukała w Internecie.

niedziela, 1 września 2013

O legendach, które zawiodły cz. 2




Dzisiaj na tapecie kolejne szeroko polecane produkty, które u mnie nie zdały egzaminu. Ze wszystkich części ciała to włosy są najbardziej kapryśne. To, co u większości działa cuda, u nielicznych może spowodować katastrofę. W tym przypadku nie skończyłam ze spaloną skórą głowy czy innymi tragediami, ale też nie byłam zachwycona...


O masce Malwy "Gloria" słyszałam same pozytywy. Tania, znakomicie nawilżająca, wygładzająca i zmiękczająca włosy. Kosmyki po jej użyciu miały wyglądać dosłownie bosko, po zobaczeniu efektu miała opaść mi szczęka. Przeznaczona do włosów suchych, zniszczonych, farbowanych - wypisz wymaluj moich!

Niestety u mnie nie spełniła żadnej z obietnic. Owszem, włosy nieco lepiej się rozczesywały, a podczas zmywania wyczuwałam, że są przyjemnie gładkie. Niestety po zmyciu maski i to wrażenie przemijało. Po wyschnięciu włosy były matowe, szorstkie, suche i sztywne. Takie... bez życia. O odżywieniu czy nawilżeniu nie było mowy. 

Maska nieco lepiej spisała jako pierwsze O w OMO. Przede wszystkim dlatego, że po jej nałożeniu o wiele łatwiej było mi rozczesać loki, a szampon nie pozostawiał przerażających mnie kołtunów ;)

Sporo osób poleca ją do tuningowania - może faktycznie przy odpowiednich dodatkach zostawiłaby lepsze wrażenie. Jeszcze trochę jej zostało, więc spróbuję zużyć ją z półproduktami. Niestety sama w sobie zupełnie nie zdała egzaminu. 


O kokosowym oleju Dabur Vatika  słyszałam, od kiedy tylko zrobiłam większy krok w blogosferę. Atakował mnie prawie na każdym włosowym blogu, a opinie były jednoznaczne - po jego zastosowaniu włosy zamieniają się w miękką, błyszczącą taflę. Olej kokosowy nie nadaje się dla osób o wysokoporowatych włosach - a takie swego czasu miałam - więc kiedy się u mnie nie sprawdził, powinnam tylko napisać, że potwierdzam tę regułę i nie narzekać. (NINIEJSZYM POTWIERDZAM)

A jednak - czas mijał, moje włosy były w coraz lepszej kondycji i nie miałam już powodu nazywać je wysokoporowatymi. Oczywiście dokładne określenie porowatości jest trudne, ale kiedy zaczęłam używać kokosowej odżywki z Oil Medica, którą bardzo polubiłam, zdecydowałam się dać Vatice drugą szansę. I tutaj kokos nie podołał. Niezależnie od czasu, na jaki zostawiłam olej, kończyło się tak samo - włosy jak siano: puszące się i matowe (fakt, że przy tym dość miękkie). 

Sprawy nie poprawiał mocny, bardzo słodki zapach kokosowych ciastek z nieokreśloną, ale wiercącą w nosie chemiczną nutą.