piątek, 24 maja 2013

Regeneracja z Żeń Szeniem

Posty jak widać pojawiają się u mnie dużo rzadziej niż dotychczas, a jest to spowodowane oczywiście tym czasem w życiu studenckim, gdy chwili na sen brakuje, czyli sesją i okresem przedsesyjnym. W tej chwili oprócz pisania recenzji siedzę nad potężnym projektem - jednym z wielu... 

Przechodząc jednak do właściwego tematu, przedstawiam Wam 

Bielenda
Żeń szeń
Krem do pielęgnacji całego ciała Anti-Age


SŁOWO OD PRODUCENTA
Krem do całorocznej intensywnej pielęgnacji całego ciała. Szczególnie polecany do skóry suchej i normalnej, szarej, zmęczonej, o obniżonej jędrności i elastyczności, skłonnej do podrażnień. Działa jak balsam odżywczy – głęboko regeneruje, wzmacnia i nawilża skórę już w momencie aplikacji i skutecznie pomaga dbać o jej młody wygląd i świetną kondycję.
Delikatnie natłuszcza i efektywnie regeneruje naskórek, widocznie wzmacnia, ujędrnia i wygładza skórę. Błyskawicznie likwiduje uczucie nieprzyjemnego napięcia skóry. Ujednolica koloryt, koi, łagodzi podrażnienia, opóźnia efekty starzenia.
Efekt: promienna, zregenerowana i jędrna skóra, doskonale nawilżona i ukojona, o jednolitym kolorycie.

OPAKOWANIE

Wygodny, solidny słoik o pojemności 180ml, bez żadnych podwójnych ścianek czy zwężającego się dna. Wszelkie potrzebne treści zawarte są na tekturze otaczającej opakowanie i tu muszę się przyczepić - takich rzeczy nikt nie przetrzymuje, więc informacje na temat składu czy stosowania pójdą się kochać gdy nieopatrznie wyrzucimy zawadzający nam kawałek kartonu.

Szata graficzna przyjemna dla oka, estetyczna.

Krem jest podwójnie zabezpieczony - przede wszystkim trudno wyjąć słoik z tektury, by jej nie uszkodzić, więc już w sklepie na pierwszy rzut oka można stwierdzić, czy ktoś przy nim grzebał. Zawartość jest ponadto zabezpieczona sreberkiem. 
4/5


ZAPACH I KONSYSTENCJA

To, co uderza nasz nos po odkręceniu słoika, to zdaje się, faktycznie zapach żeń szenia. Mocny, trochę ostry, mojemu nosowi odpowiada, ale czasami miałam dość jego intensywności. Utrzymuje się na skórze przez jakiś czas po aplikacji.

Chwała producentowi za to, że nazwał swój produkt kremem, a nie masłem czy innym wymyślnym określeniem. Konsystencja jest rzeczywiście kremowa, produkt nie jest zbyt gęsty, ale i przez palce nie będzie się nam przelewał. 
4.5/5

DZIAŁANIE

Krem wchłania się szybko, zostawiając na skórze lekki, trochę klejący film. Niby nie lepimy się do niczego, ale dla mnie jest to odrobinę niekomfortowe, zwłaszcza, że efekt utrzymuje się długo. 

Z ujednoliceniem kolorytu bym nie przesadzała, ale skóra faktycznie zaczęła lepiej, promienniej wyglądać. Pozostałe obietnice producent również spełnił. Nawilżenie było bez zarzutu, skóra pozostawała gładka i miękka. Myślę, że poradzi sobie nawet z większym przesuszeniem. Krem dobrze łagodził podrażnienia, czy to po depilacji, czy jakichś obtarciach.

Co ważne - mimo iż producent nie stawia tej cechy na pierwszym miejscu, zauważyłam wyraźne ujędrnienie skóry, dużo lepsze niż w przypadku wielu balsamów przeznaczonych specjalnie do tego celu. Skóra stała się sprężysta i "zbita". Nie pozostało mi nic tylko się miziać :)

Nie wiem jak z opóźnianiem procesów starzenia, ale czułam, że regeneracja jak najbardziej następuje. 
9/10

SKŁAD


Woda.
Gliceryna - substancja nawilżająca, ułatwia transport innych substancji w głąb skóry.
Ethylhexyl Stearate, Paraffinum Liquidum, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Cetyl Palmitate - tworzą na powierzchni skóry film, który zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody z powierzchni.
Ceteareth-18 - emulgator.
Dimethicone - ułatwia rozprowadzanie kosmetyku, daje efekt wygładzenia.
Panax Ginseng Root Extract - ekstrakt z korzenia żeń szenia; ma działanie antyoksydacyjne, antycellulitowe,  rewitalizujące i regenerujące, poprawia ukrwienie skóry. 
Hydrolyzed Collagen - odpowiedzialny za utrzymywanie wody w naskórku, zwiększa kleistość kosmetyku, zapobiega wysychaniu produktu. 
Sodium Polyacrylate -  tworzy na powierzchni skóry film, odpowiedzialna za utrzymywanie wody,  chroni kosmetyk przed rozwarstwieniem.
Propylene Glycol - nawilża skórę, przenika przez warstwę rogową naskórka, ułatwiając transport innych substancji w głąb skóry. Zapobiega krystalizacji kosmetyku i obniża aktywność wody.
Citric Acid - działa złuszczająco, usuwa przebarwienia i rozjaśnia skórę; zwiększa trwałość i stabilność kosmetyku oraz jego stabilność.
Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Butylparaben, Isobutylparaben - uniemożliwiają rozwój i przetrwanie mikroorganizmów w produkcie. 
Parfum (Fragrance), Benzyl Salicylate, Citronellol, Coumarin, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool - substancje zapachowe.


WYDAJNOŚĆ

Niestety słaba; krem znika w mgnieniu oka i ciężko dobić nawet do miesiąca stosowania. Najczęściej używałam go jedynie na brzuch, uda i pośladki, mimo to dno zobaczyłam szybciej niż się spodziewałam. 
3/5

DOSTĘPNOŚĆ


Większość drogerii, w tym Rossmann i Natura.
5/5

CENA
Ok. 11-13zł/180ml
4/5

SUMA PUNKTÓW: 29,5/35

Podsumowując - krem jest godny polecenia, spełnia powierzone mu zadania i pozostawia skórę w dobrym stanie. Jego główną wadą jest słaba wydajność - schodzi jak woda. 

sobota, 18 maja 2013

Cztery odcienie czerwieni

Ostatnio coraz częściej stawiam na mocne podkreślenie ust. Moim ulubionym kolorem jest czerwień - w zależności od nastroju i ubioru wybieram tę delikatną, bardziej krwistą czy różowawą. Moja kolekcja mazideł do ust nie jest duża, a czerwieni mam sztuk cztery (nie licząc pomadki ochronnej z Nivea i błyszczyka z Wibo), ale wszystko jeszcze przede mną ;) w końcu zbliżająca się akcja -40% na kolorówkę w Rossmannie to nie byle co


O błyszczyko-pomadkach z Celii już kiedyś pisałam. Są idealne na co dzień, dla osób nieprzekonanych do mocnego makijażu ust, bo efekt, jaki dają, jest delikatny. Rozprowadzają się wygodnie, gładko i równo. Wysuszają w minimalnym stopniu i jednolicie się ścierają. Trwałość nie jest powalająca i zanikają w większym stopniu podczas jedzenia czy picia, ale "nie zjadają się" same z siebie, np. podczas rozmowy.

Opakowanie jest kolejną pozytywną stroną produktu - jak na tak tani (8-10zł) produkt prezentuje się elegancko i co najważniejsze, jest trwałe. Na pewno nie otworzy się, jeśli wrzucimy pomadkę do torebki. 


Pomadka z klasycznej serii Hean w odcieniu nr 26 to typowa krwista czerwień, mocno napigmentowana, o satynowym wykończeniu. Jest twarda i sucha, rozprowadza się całkiem przyjemnie i nie wysusza ust.

Wady? Schodzi dość nierównomiernie podczas intensywnego mówienia, a jedzenie czy picie, gdy mamy ją na sobie, jest problematyczne - w pewnych miejscach znika bez śladu, w innych zostają plamy.

Opakowanie jest ładne, ale samo zamknięcie trochę niepewne, ustępuje zdecydowanie zbyt lekko. Kosztuje ok. 8zł.


Oddanie koloru pomadki Manhattan nr 45N z serii Perfect Creamy and Care na zdjęciu jest trudne. 45N ma różowo-niebieskie tony, jest też zdecydowanie ciemniejsza, niż sugeruje to swatch. Bliżej jej do koloru, jaki wskazuje sztyft.

Szminka jest miękka i trzeba przejechać po wargach kilka razy, by całkowicie je pokryć. Raz nałożona grzecznie siedzi na swoim miejscu i nie brudzi zębów. Bardziej lubi się z napojami niż suchym jedzeniem, przy tym drugim schodzi nierównomiernie.

Lubi podkreślić suche skórki i sama w sobie również dość mocno wysusza - najbardziej ze wszystkich opisanych tu produktów.

Mój egzemplarz zabezpieczony był folią, dzięki któremu wiedziałam, że przede mną nikt pomadki nie otwierał. Samo opakowanie jest dość solidne, może nie najpiękniejsze na świecie, ale ujdzie ;). Koszt - 13-15zł. 


Konturówka na całe usta? Czemu nie! Któregoś wieczora wpadłam na taki pomysł, bo Essence nr 10 - Femme Fatale nie do końca zgrywała się w kolorem pomadki Hean (z myślą o której ją kupiłam), a nie chciałam, by się marnowała. Ostateczny kolor jest ciut bardziej różowy niż Hean, ale to nadal mocna czerwień.

Nakłada się dobrze, szybko i wygodnie. Po jedzeniu trzeba niestety obejrzeć się dokładnie w lusterku, bo schodzi bardzo nierówno i zostaje w załamaniach. Silnie wgryza się w usta, nie migruje na twarzy ani nie brudzi zębów. 

Co było dla mnie sporym zaskoczeniem, konturówka w ogóle nie wysuszyła moich ust. Kosztuje śmiesznie mało, bo niecałe 5zł.



Lubicie nosić czerwień na ustach? Jeśli tak, jakie odcienie, jakie wykończenia? Chętnie poznam Waszych ulubieńców w tej kategorii, bo przyznam, że jeszcze nie mam dość :)

sobota, 11 maja 2013

Hamulce puściły... ;)

Od bardzo dawna nie robiłam zakupów "przyjemnościowych". Kiedy już wracałam do domu obładowana siatami, były wypełnione jedzeniem (nie żeby jedzenie nie sprawiało mi przyjemności ;)). 

Okazja nadarzyła się, gdy na fanpage'u Świata Zapachów pojawiła się informacja, że Yankee Candle wycofuje kilka swoich zapachów (oraz m.in. wszystkie tumblery). Wśród nich znajdują się Wild Passion Fruit, Garden Hideaway, Pink Lady Slipper, Coastal Waters i moja ukochana Vanilla Satin. Tak się złożyło, że w majowe weekendy w sklepach stacjonarnych Zapachu Domu jest 20% zniżki za wszystkie produkty, więc nie zwlekając popędziłam po swoją wanilię. 


Jak widać na niej nie poprzestałam i do koszyka trafił również wycofywany wosk Pink Lady Slipper, zapach miesiąca - Beach Wood, letni Sun&Sand, męski River Valley i Waikiki Melon z wiosennej kolekcji. Oficjalnie wydaję sobie ZAKAZ kupowania wosków aż do odwołania, nie ogarniam swojej kolekcji :D 

Cierpię na brak koszulek na lato, więc wpadłam na szybką wizytę do House'a (miałam pieniądze zamrożone na ichniej karcie podarunkowej ze zwrotu płaszcza). Za Housem nie przepadam i trudno jest mi tam znaleźć coś dla siebie, w końcu wybrałam dwie koszulki.


Yes/No przeznaczę na zajęcia wfu (jest nieciekawa, ale i tak jedna z lepszych, jaką oferuje House) a Kapitana skrócę i obetnę mu rękawy. Sorry House, nic nie poradzę, że wasze męskie kolekcje są milion razy ładniejsze od damskich. Co ciekawe, eSka damska jest niewiele węższa od męskiej eMki. Szczerze mówiąc nawet nie wiem, czy Yes/No na mnie pasuje (nie chciałabym świecić biustem na sali gimnastycznej podczas robienia pompek), bo obładowana zakupami chwyciłam ją bez mierzenia. Lubię bardzo luźne T-shirty, więc chyba nie będzie źle.  

No i ostatecznie - uzupełnienie kosmetyków. Filtr do ciała, scrub do stóp, kolejne opakowanie bielendowej dwufazówki, ulubiona maseczka z Ziai z szarą glinką, płatki pod oczy, krem podkreślający loki, szampon do oczyszczania włosów i płyn do kąpieli Czekolada i pomarańcza z Luksji. O nim napiszę więcej w majowym denku, bo poprzednia butla właśnie się kończy.


czwartek, 2 maja 2013

Dwie miłości


Przez długie lata perfumy nie miały dla mnie większego znaczenia. Czasem dostałam w prezencie jakąś wodę toaletową Naomi Campbell czy Avonu, ale nie używałam ich z jakimś pietyzmem, nie interesowały mnie ich nuty zapachowe i generalnie nie zauważyłabym różnicy, gdyby ich nie było. Miło wspominam te zapachy, większość tych, które dostawałam, bardzo przypadała mi do gustu, ale wielkiego uczucia w tym nie było.

Wszystko zmieniło się, gdy Atina napisała na swoim blogu o wygranej próbce Amber Oud Kiliana. Opis zapachu tak mnie ujął, że niezwłocznie przeniosłam się do źródła tej próbki, czyli blogu Sabbath of Senses.

Nie było odwrotu, wpadłam zupełnie. Próbka Amber Oud wylądowała w moim domu w ciągu tygodnia i zakochałam się w tym zapachu bez pamięci. Przetrząsnęłam blog Sabbath w poszukiwaniu innych ciekawych kompozycji i ani się obejrzałam, pogłębiałam swoją wiedzę o perfumach w zastraszającym tempie. Ponieważ jednak Amber Oud kosztuje krocie (1240zł/50ml), wiedziałam, że przygodę z zapachami powinnam zacząć od czegoś tańszego i bardziej dostępnego. Na niszę przyjdzie czas (choć Sabbath nadal czytam :)).

Zrobiłam parę nalotów na Sephorę i z tych wizyt zrodziły się trzy nowe miłości. Dzisiaj napiszę o dwóch, które miałam szczęście zdobyć w większych pojemnościach. Ostatnią mam nadzieję zdobyć przed końcem miesiąca.


Uprzedzam – nie mam wprawy w pisaniu o perfumach :)

ANGEL edp Thierry Mugler


Nuty głowy: melon, kokos, mandarynka, liść czarnej porzeczki , bergamotka, wata cukrowa
Nuty serca: miód, morela, jeżyna, śliwka, orchidea, brzoskwinia, jaśmin, konwalia, żurawina, róża
Nuty bazy: fasolka tonka, ambra, paczula, piżmo, wanilia, ciemna czekolada, karmel

Angel jest zapachem specyficznym. Albo się go uwielbia, albo nienawidzi. Albo czuje się w nim słodycze, albo rozkładającego trupa. 

Pierwsza aplikacja do Angela mnie nie przekonała – niewiele słodyczy, zapach ostry, ciekawy, ale mało wyrafinowany. Ładny, ale nie dla mnie. Kojarzył mi się z panienkami z spódniczkach ledwo zakrywających tyłek, które [panienki] wieczory spędzają na dyskotekach.

Jakże się myliłam! Angel nęcił mnie i całe szczęście, że na tej jednej aplikacji nie poprzestałam. Druga próba, najpierw brak zachwytu, a potem, po kilku godzinach, refleksja – pachnę pięknie. Słodko, intrygująco.

Pierwsze sekundy to świeżość bergamotki i melona, wyczuwam także morelę. Potem zapach staje się cięższy, na pierwszy plan wychodzą miód, orchidea i jaśmin. Całość jest słodka i ostra zarazem. Nuty owocowe nie trzymają się mojej skóry, uchodzą uwadze, stanowią ulotne tło.

W miarę upływu czasu słodycz miesza się z gorzkimi, dymnymi tonami. Rzeczywiście wyczuwam tu jedzeniowe składniki przełamane ambrą i piżmem. Pomiędzy nimi niewinnie przewija się konwalia. Kompozycja kojarzy się z dobrze przyprawioną gorzką czekoladą ze słodkim karmelowym wnętrzem. Struktura zapachu jest jednak nieoczywista.

Po kilku następnych godzinach słodycz rozpływa się, ustępując miejsca wyraźnej drzewno-kamforowej paczuli. W tym miejscu zapach staje się wręcz męski (chociaż podobno nie ma perfum męskich i damskich ;)). To spokojny, subtelny etap projekcji. Wydaje się, że to właśnie tę ziemistą, nieco stęchłą nutę przeciwnicy Angela zwykli nazywać trupim odorem. 


Gdy zamykam oczy, widzę kobietę skomplikowaną – piękną, zmysłową, świadomą swojej uwodzicielskiej mocy, przy tym po męsku silną i stanowczą, jednocześnie – lubiącą się bawić, radosną, nawet beztroską.

Siedzi w skórzanym fotelu przy stoliku, na miejscach obok trzech mężczyzn. Wszyscy grają w brydża w zadymionym salonie o ścianach obitych mahoniową boazerią. Atmosfera jest lekka, rozmowa dowcipna. Towarzystwo dogaduje się bez słów. Kobieta jest przyjaciółką, równym zawodnikiem, ale kokietuje panów, zakładając nogę na nogę, odkrywa kolana, może kawałek uda. Chodzi o dobrą zabawę, dwuznaczność, która niczego nie obiecuje. Grunt, to znać granice.

W niezmiennej sile Angel utrzymuje się na skórze około dziesięciu godzin, potem zaczyna stopniowo blednąć. Mimo to po kolejnych dziesięciu wciąż można liczyć na lekką poświatę zapachu. 

ALIEN Essence Absolue edp intense Thierry Mugler



Nuty głowy: jaśmin, heliotrop
Nuty serca: drzewo kaszmirowe, korzeń irysa
Nuty bazy: biała ambra, wanilia, kadzidło, mirra

W odróżnieniu od Angela, Alien zauroczył mnie od pierwszego niuchnięcia. Tak jego podstawowa wersja, jak i Essence Absolue, skradły moje serce wyważoną słodyczą i nutami tajemnicy.

Wybrałam Essence Absolue, bo jest mocniejszy i głębszy.

Przez kilka pierwszych chwil ledwo go czuć, a potem uderza mieszanką jaśminu i drzewa kaszmirowego. Z czasem w ten duet wchodzi wanilia. Alien jest ciepły, otulający, po waniliowemu słodki, ale ma klasę i gorzki kadzidlano-mirrowy ton, dzięki któremu nie dusi cukierkowością. Stopniowo to właśnie mirra staje w parze z wanilią. W tle obecna jest ambra.

Alien prezentuje wykwintny melanż słodyczy i goryczy. Szala przechyla się raz na jedną, raz na drugą stronę, ale to gra subtelna. Składniki droczą się ze sobą, zapach trwa w wytrawności przyprawionej słodyczą.




Zamykam oczy i czuję wyraźnie złożony, zmysłowy orient. Jest czerwone słońce chylące się ku zachodowi, gorące powietrze falujące nad ziemią, dym, bogato zdobione pomieszczenia, złote ozdoby na rękach kobiety ubranej w jedwabne sari. 

Alien jest jak spokojny, senny tygrys, z imponującym futrem i hipnotyzującymi oczami. Chce się do takiego przytulić, ale nie można zapominać, że to drapieżnik. W tej podnoszącej ciśnienie świadomości niebezpieczeństwa również kryje się piękno.

Kobieta Aliena jest elegancka i pewna siebie. Szczerze uśmiechnięta, ale zagadkowa. Bardzo zmysłowa. 

W realiach zachodnich wyobrażam ją sobie w prostej małej czarnej na wykwintnym bankiecie w hotelu, roześmianą, przyciągającą spojrzenia. Po udanej zabawie idzie ze swoim mężczyzną dwa piętra wyżej, do ciemnego pokoju z subtelnym oświetleniem w postaci małej lampki. Nie ma mowy o gwałtowności czy pośpiechu, ważne jest skupienie, bliskość, dotyk, gra ciał. 

Trwałość Aliena jest zachwycająca – utrzymuje się wyraźnie do 10 godzin, potem słabnie, ale nawet grubo po 20 wciąż jest obecny w tle. Gdy przybliżę nos do nadgarstka, czuję go po dobie i wielokrotnym myciu rąk. 



Angel i Alien charakteryzują się wielką mocą. Wystarczy jedno psiknięcie na skórę, a chmura zapachu otoczy nie tylko nas, ale i całą przestrzeń wokół.

Oba zapachy są dla mnie idealne na wieczór. Noszenie ich sprawia mi jednak tak dużą przyjemność, że używam ich czasem także w ciągu dnia.

Oba zapachy intrygują. Oferują ciepło i słodycz, goryczą przypominają o drapieżności, w orientalnym dymie skrywają tajemnicę. Dla mnie – są niezmiennie magiczne.