wtorek, 22 października 2013

Alantan Plus - maść na całe zło (skórne)

Przepraszam za długą nieobecność. Nie ma co wymyślać - częściowo to wina lenia, częściowo tego, że chciałam lepiej przetestować produkty, które mam zamiar recenzować, a nie chciałam dodawać byle czego. 

Dzisiaj o maści, która towarzyszy mi od wielu miesięcy - jest nią Alantan Plus.

[źródło]

Poleciła mi ją farmaceutka na zniszczone skórki wokół paznokci. Byłam w tym okresie bardzo znerwicowana, a niestety, pierwsze co robię, kiedy łapie mnie stres i puszczają nerwy - zabieram się za skubanie skórek :( staram się pozbyć tego nawyku, ale jest mi bardzo ciężko... Nie o tym jednak! 

Startowałam z przerażającego poziomu, skórki wyglądały gorzej niż źle, nigdy wcześniej nie doprowadziłam ich do takiego stanu. Alantan pomógł mi właściwie w jednej chwili: złagodził wszelkie podrażnienia, nawet te najbardziej bolesne, poprawił wygląd skórek i zmiękczył je. Po dwóch-trzech użyciach poprawa była naprawdę znaczna.

Maść zaczęłam używać później na inne skórne problemy: sprawdziła się dobrze przy obtarciach, podrażnieniach po depilacji czy lekkim poparzeniu. Strupki po wypryskach czy zbyt sucha skóra na nosie? Odrobina maści i zapominałam o pieczeniu czy dyskomforcie, skóra błyskawicznie dochodziła do siebie. 

Do tej pory używam jej na skórki, nie tylko w chwilach powrotu stresowych sytuacji, ale i wtedy, gdy są zbyt suche - i tu zdaje egzamin, bardzo szybko poprawia ich kondycję.


Maść składa się przede wszystkim z dwóch substancji:
  • alantoiny, która naturalnie występuje w korzeniach roślin takich jak fasola czy soja; działa przeciwzapalnie, łagodzi podrażnienia, wspomaga procesy regeneracji i odbudowy naskórka, stymuluje proces gojenia się ran. Działa silnie nawilżająco, przez co wywołuje uczucie gładkości na skórze (20mg/g). 
  • deksopantenolu, który głęboko wnika w skórę, gdzie przekształca się w kwas pantotenowy (w przypadku uszkodzeń skóry występuje zwiększone zapotrzebowanie na kwas pantotenowy); ma zdolność wiązania wody, dzięki czemu zwiększa elastyczność skóry (50mg/g). 
Ponadto w składzie mamy emolienty: lanolinę, parafinę, wazelinę białą, paraben: parahydroksybenzoesan etylu oraz wodę.

Alantan Plus ma bardzo tłustą, gęstą konsystencję, co może przeszkadzać, gdy nakładamy go na dłonie (ciężko pracować, nie brudząc wszystkiego wokół) czy zbyt często kładziemy na twarz. Z drugiej strony mamy pewność, że produkt nie popłynie sobie wesoło po ciele wiedziony gdzieś głosem grawitacji, tylko zostanie tam, gdzie go zaaplikujemy ;)


Wydajność produktu jest fantastyczna, maść zdaje się w ogóle nie kończyć. Cena? 5-7zł/30g w zależności od apteki - czasem drożej, ale to pojedyncze przypadki.

Jeśli chodzi o tubkę, to mój egzemplarz cały czas ma się świetnie. Wiele podobnych opakowań po czasie pęka, produkt wydostaje się przez te szczeliny, wygoda użytkowania jest żadna. Tu tego problemu nie ma. Co innego, że często po naciśnięciu tubki wypływa z niej zbyt dużo maści, i to nie od razu, ale po jakimś czasie - np. kiedy już zakręcimy produkt. Maść dostaje się wtedy między ścianki zakrętki i ciężko się do niej dostać. Ale czy w obliczu tylu zalet to naprawdę jest wielka wada?

Ja wiem, że Alantan Plus będzie w moim domu zawsze, bo sprawdza się świetnie w każdej sytuacji, kiedy moja skóra potrzebuje szybkiego i skutecznego ratunku. 

Znacie tę maść? A może na podobne problemy używacie czegoś innego? Chętnie poznam wasze typy.

czwartek, 10 października 2013

Kręcisz, Rimmel... - Max Bold Curves

Zdradziłam Colossala z grubymi kur... znaczy, z maskarą pogrubiającą i podkręcającą rzęsy od Rimmela. Czy było warto? A może ten skok w bok przerodzi się w stały związek? Kończąc te zapowiedzi rodem z telenoweli zapraszam na recenzję tuszu:

RIMMEL
Max Bold Curves Extreme Volume & Lift Mascara


OD PRODUCENTA
Ekstremalnie pogrubiająca i unosząca rzęsy maskara - w mgnieniu oka podkręca i unosi rzęsy. Bez grudek! Innowacja Rimmel - MAX Bold Mascara Curves! Największa podkręcająca szczoteczka w palecie Rimmel - najbardziej spektakularny efekt zalotnych rzęs! Natychmiastowa objętość i najwyższy stopień podkręcenia!

OPAKOWANIE

Zgniła zieleń może nie jest zbyt zachęcająca, ale kolor to kwestia gustu. Gorzej z napisami, które w czasie użytkowania ścierają się niemalże do zera. Spotyka to większość tuszy, więc niech i Rimmelowi będzie.

Szczoteczka jest niewygodna. Jej rozmiar jest odpowiedni, ale wygięcie aplikatora i rozmieszczenie włosków sprawiają, że nie mając wprawy można pomalować sobie nie tylko rzęsy, ale również gałkę oczną i powieki. Jednak ćwiczenie czyni mistrza i po czasie udaje się zminimalizować ten efekt.  
1.5/3


ZAPACH, KOLOR, KONSYSTENCJA
   
Zapach można poczuć dopiero, gdy przytkniemy nos do szczoteczki – nie jest zbyt miły, ale że tradycyjnie malujemy oczy a nie usta, nie jest to problemem.

Tusz dostępny jest tylko w jednym kolorze - 001 Black. I jest to czerń prawdziwa, wyrazista i głęboka. 

Tusz jest bardzo gęsty i dość mokry jednocześnie. To m.in. za sprawą konsystencji działanie określam jako przeciętne…
2/3

DZIAŁANIE

Szczoteczka nabiera za dużo tuszu. O ile pierwszą warstwę da się nałożyć w sposób estetyczny, to już druga – i każda następna – sklei nam rzęsy. Tu już można stopniować do woli, od delikatnego sklejenia „jeszcze normalnie” aż do najlepszej jakości owadzich nóżek. Prędzej czy później nasze rzęsy zaczną wyglądać jak mroczne sitowie po wichurze. To, co widzicie na zdjęciach, to akurat jeden z lepszych występów Max Bold Curves. Ilość grudek, jaką potrafi zostawić, bywa MAXymalnie duża. Nie kręć, producencie, spektakularne w tym tuszu jest jedynie to, że momentami wyglądam, jakbym nawlekła na rzęsy multum koralików. 

Kolejna wada - bardzo długo schnie. 


Efektu sztucznych rzęs tym tuszem nie da się osiągnąć, bo w połowie drogi do takiegoż zaczną wyglądać brzydko. Jeśli jednak chcemy naturalnego looku, pogrubionych i podkręconych rzęs, to może się sprawdzić.

Nie mam zastrzeżeń co do zachowania się tuszu na rzęsach – nie osypuje się, nie ściera w ciągu dnia. Nie zauważyłam żadnego negatywnego wpływu na kondycję oczu i rzęs. 

Używam go od czerwca i czuję, że trochę przysechł, ale nadal jest pełnosprawny. Śmiem twierdzić wręcz, że dopiero teraz pokazuje, że się do czegoś nadaje. Jeszcze półtora miesiąca temu w sklejaniu mógłby pokonać nawet SuperGlue, robił z rzęs masakrę – dziś jestem w stanie go zaakceptować. Trochę za późno jednak...


Nie jest wodoodporny, ale niestraszne mu upały czy ćwiczenia fizyczne. Nie polecam natomiast za bardzo się wzruszać, bo pod wpływem łez momentalnie zrobi z nas pandę. 
8/15

od lewej: bez niczego, jedna warstwa, dwie warstwy

SKŁAD
Aqua/Water/Eau, Paraffin, Glyceryl, Stearate, Cera Carnauba/Copernicia Cerifera (Carbauba) Wax/Cire De Carnauba, PVP, Cera Alba/Beeswax/Cire d`Abeille, C18-36 Acid Triglyceride, Propylene Glycol, Polysorbate 20, Stearic Acid, Acrylates Copolymer, Panthenol, Caprylyl Glycol, Hydroxyethylcellulose, Tocopheryl Acetate, Talc, Sodium Hydroxide, Isopropyl Alcohol, Ascorbyl Glucoside, Gossypium Herbaceum (Cotton) Powder, Serica Powder/Silk Powder/Poudre De Soie, Retinyl Palmitate, Acrylates/Carbamate Copolymer, Hydrogenated Vegetable Oil, Glycerin, Hydrogenated Olive Oil, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Collagen, Prunus Armeniaca (Apricot) Kernel Oil, Ceramide 2, Hydrolyzed Keratin, Olea Europaea (Olive) Oil Unsaponifiables, Sodium Sulfate, Potassium Sorbate, Bambusa Arundinacea Leaf Extract, Phenoxyethanol, Sodium Benzoate, Tocopherol

DOSTĘPNOŚĆ

Szafy Rimmela można znaleźć w Rossmannie, Naturze, Superpharm i Hebe, jak również w wielu mniejszych drogeriach.
3/3
WYDAJNOŚĆ

Jak to tuszu - wystarcza na 4-5 miesięcy.
3/3
CENA

Ok. 22zł/8ml.
3/3

SUMA PUNKTÓW: 20,5/30

Max Bold Curves może być ciekawym rozwiązaniem dla osób poszukujących pogrubienia i podkręcenia przy zachowaniu naturalnego wyglądu rzęs. Ja sama ostatnio polubiłam ten tusz, ale niestety - musiało minąć kilka miesięcy, wcześniej trudno było nałożyć tę maskarę nie uzyskując efektu suchego krzaczka. Myślę, że lepszy efekt można osiągnąć z mniej kłopotliwymi, a tańszymi tuszami, niech to będzie Wibo, Miss Sporty czy Essence. Rimmela skończę, ale nie planuję do niego powrotu. 

wtorek, 8 października 2013

[HAUL] Otwarcie Hebe w Krakowie

Dzisiaj przy Floriańskiej otworzona została pierwsza w Krakowie drogeria Hebe. Poleciałam od razu :D

Z okazji otwarcia obowiązuje specjalna gazetka, którą możecie obejrzeć TUTAJ (została już zmieniona dla nowego sklepu w Warszawie, ale promocje na otwarcie są zawsze takie same). Promocje trwają do 14 października. Jeśli jednak nie zdążycie załapać się na ulubiony produkt w niskiej cenie, możecie poczekać na otwarcie Hebe w Bonarce, które powinno odbyć się za kilka tygodni. Ponadto w sklepie obowiązują ceny ze "zwykłej" gazetki. 

To była moja pierwsza wizyta w Hebe - moje wrażenia są pozytywne. Duży wybór kosmetyków wszelkiego sortu, są i tradycyjne drogeryjne, i naturalne, i apteczne. Ceny niższe niż w Rossmannie i Naturze. Przy kasie dostałam kilka próbek, co w wyżej wymienionych jest rzeczą prawie niespotykaną... Co ważne, zabezpieczona kolorówka! Jedyna wada? Tylko jedna szafa Essence ;) 

A teraz część zakupowa :)


Skusiłam się na pomadkę z nowej zachwalanej serii Essence. Długo stałam przed szafą, nie mogąc zdecydować się na kolor. W końcu do koszyka wrzuciłam numer 7 - Natural Beauty, czyli delikatny róż. Ciężko oddać jej kolor na swatchu, ale pewnie wkrótce dostanie osobną recenzję i zostanie należycie obfotografowana. Cena: 9,99 zł. 


Dałam kolejną szansę dwufazówce Bielendy - a niech ma! Cena: 5,99 zł (regularna: 8,99 zł).

Zainteresował mnie krem pod oczy z AA. Zmarszczek jeszcze nie mam, ale profilaktyki nigdy za wiele. Według producenta jego zadaniem jest poprawa elastyczności skóry wokół oczu, redukcja obrzęków i cieni, poprawa nawilżenia oraz promienne i pełne blasku spojrzenie. Zobaczymy jak się spisze. Zapłaciłam 9,99 zł (regularna cena 11,99 zł). 

W promocji znalazłam również płyn micelarny firmy Tołpa, czyli niejako pierwowzór sławnego micela z BeBeauty. Chciałam przekonać się, czy faktycznie jest dobry - poza tym micel z Biedronki to chwili niebytu wraca do sklepów ze zmienionym składem, może więc mieć trochę zmienione właściwości. Zapłaciłam 9,99 zł zamiast 24,99 zł. 


Duża przyjemność w niskiej cenie? To musi być Luksja! Stary płyn pachnący Delicjami już się kończy, więc kupiłam coś nowego - wybór padł na wersję Blueberry Muffin. Mam nadzieję, że i tym razem się nie zawiodę. Cena: 7,99 zł. 

O masce L'biotiki już pisałam i nie mogłam posiąść się z zachwytu. Cieszę się, że ta seria jest dostępna w Hebe, bo szczerze mówiąc do Superpharm mi kompletnie nie po drodze. Niedawno kupiłam inną maskę Biovax, która zupełnie się u mnie nie sprawdza - ta do włosów słabych była akurat niedostępna. Już ostrzę pazury na recenzję, bo działanie tamtej jest tragiczne i wykorzystam ją chyba do golenia nóg. Z podkulonym ogonem wracam do maseczki do włosów ze skłonnością do wypadania i mam nadzieję, że da z siebie wszystko co najlepsze, jak poprzednio. Zapłaciłam 14,99 zł zamiast regularnej ceny 18,99 zł. 

Lubicie Hebe? A może byłyście już dzisiaj na Floriańskiej? Chętnie poczytam o Waszych wrażeniach i zakupach :)

sobota, 5 października 2013

Gdy odchudzanie wymyka się spod kontroli

Bardzo długo zabierałam się do tego posta. Po pierwsze nie byłam pewna, czy uda mi się udźwignąć temat, po drugie to sprawa dla mnie bardzo osobista i nie byłam gotowa na podzielenie się nią. Dedykuję ten post osobom odchudzającym się od dłuższego czasu jak i tym, które dopiero zaczynają bądź myślą o rozpoczęciu zrzucania wagi.


Na początku chciałabym się podzielić z Wami postem sprzed dwóch lat, z innego mojego blogu, już nieużywanego:
" Kiedy ludzie mówili, że z odchudzaniem można przesadzić, nie wierzyłam. A może inaczej - byłam pewna, że mi to na pewno nie grozi. Typowe myślenie, prawda? 
Wynik startowy: 171cm, 58,5kg 
Źle się czułam z moją wagą i dlatego postanowiłam odpuścić sobie słodycze. Żadna restrykcyjna dieta, po prostu ograniczyłam węglowodany, a do szkoły na śniadania zamiast kanapek brałam jogurty i owoce. Na początku nie liczyłam na to, że waga spadnie, a już na pewno nie wierzyłam, że dam radę wytrzymać dłużej niż miesiąc czy dwa. 
Ale o dziwo coś się ruszyło i lepsze odżywianie przyniosło taki efekt, że z 58,5 na początku października zeszłam do 55 na tydzień przed Gwiazdką. 55! To był mój cel. Tyle ważyłam przez większość gimnazjum i to była moja optymalna waga. 
Super. Ale z drugiej strony wciąż czułam, że to nie jest to. Za dużo. Brzuch, mimo ćwiczeń, nadal nie był płaski. Przecież tak nie można. Poza tym myślałam - jeśli wrócę do poprzedniej diety, znowu przytyję, a przecież nie o to chodzi. 
Do świąt dobiłam do 54. Przed powrotem do szkoły po Nowym Roku waga wskazywała 53. Wtedy trochę odpuściłam, bo stwierdziłam, że już dosyć. Brzuch wyglądał już całkiem całkiem, a ludzie twierdzili, że zaczynam przypominać wieszak (chociaż sama bym tego o sobie nie powiedziała). 
Od tamtej chwili zaczęła się obsesja, żeby nie ważyć więcej niż 54. Praktycznie odzwyczaiłam się od ukochanych słodyczy, więc to nie był problem; przekąski zastąpiłam colą light. 
Tyle że po jednej z ostatnich imprez waga skoczyła do tych 54 i zaczęłam jeść trzy niewielkie posiłki dziennie. 
Dzisiaj wchodząc na wagę przed śniadaniem było 51,2. 
Przyszły niedoszły się piekli, że już przesadzam, że on wolałby te 58kg. 
Na to raczej nie pozwolę, ale mój cel jest taki, żeby wrócić do 53. Tylko że to będzie trudne, bo po każdym nadprogramowym posiłku zaczynam mieć wyrzuty sumienia. 
"
Post jest stary i nie dziwota, że na 51,2 się nie skończyło. Waga stopniowo spadała, by w najgorszym momencie osiągnąć trochę ponad 47 kg. Opamiętałam się w ostatniej chwili. 

Poniżej 50 kg byłam jak podzielona na dwoje: jedna część świadomości mówiła, że to już przegięcie, że powinnam chociaż trochę przytyć. Druga część panicznie bała się zobaczenia większych liczb na wadze, a schudnięcie traktowała jak wielki sukces. Coraz mniejsze liczby obok czwórki martwiły mnie, ale i przynosiły niesamowitą satysfakcję. 

Wiedziałam, że muszę podjąć walkę z samą sobą. Dzisiaj piszę ten post, żeby zmotywować do tego inne dziewczyny, pokazać, że się da, i wskazać błędy, jakie na początku się popełnia, a które mogą doprowadzić nawet najrozsądniejsze osoby do sytuacji bez wyjścia. Nigdy nie stosowałam żadnej "diety cud", po prostu z miesiąca na miesiąc eliminowałam niezdrowe jedzenie. Nie jest powiedziane, że wpadniesz w pułapkę na Dukanie, na głodówce, na diecie kapuścianej czy jakiejkolwiek innej, bo to nie w jedzeniu tkwi problem, ale w naszej własnej głowie. 

Nie chodzi o to, że wyglądałam jak szkielet. Nie ma żadnego znaczenia, że dla kogoś jesteście "za chude". Problem w tym, że za moimi 47 kilogramami niechybnie nadeszłyby 46, 45, 44 kilogramy - a to już pociągnęłoby za sobą problemy zdrowotne, gdzie zanik miesiączki jest najmniejszym z nich. Nawet jeśli nie odnotowałam żadnych komplikacji przy najniższej wadze, nie znaczy to, że w przyszłości nie wyjdą na jaw spowodowane nią zmiany.

Po drugie, proces ciągłego chudnięcia ma źródło w braku akceptacji swojego ciała. Możesz chudnąć do oporu i nigdy nie będziesz zadowolona ze swojego wyglądu. A to wbrew pozorom ważna składowa tego, aby poczuć się spełnionym i szczęśliwym. Walka o wagę to także walka o podobanie się sobie.

Przytyć musicie dla siebie. Nie dla rodziców, nie dla chłopaka, nie dla przyjaciółki. Objadanie się, bo bliskie osoby się martwią, czy bo będziecie dla nich lepiej wyglądać, nie przyniesie niczego dobrego. Wy nadal będziecie źle się ze sobą czuły. Problem pozostanie. Mówienie "to niezdrowe, głupie, wygląda brzydko" nie przynosi rozwiązania. 

Najpierw kilka błędów, które łatwo popełnić:

ETAP I: NIGDY NIE MAM DOSYĆ

1. Największy błąd, jaki popełniłam na początku, to brak ODPOWIEDNICH ćwiczeń. Owszem, był wf w szkole, w domu brzuszki czy skakanie na skakance, doszedł nawet aerobik - raz w tygodniu... To było za mało. Owszem, DA SIĘ schudnąć nie ćwicząc, ale jakość takiego ciała jest po prostu zła. Brakuje mu jędrności, nie jest zbite, niejednokrotnie za bardzo otłuszczone - chudnąc, gubimy nie tylko tłuszcz, ale i mięśnie, których organizm się pozbywa, bo wymagają za dużego wydatku energetycznego, którego on nie dostaje wystarczająco. 

Poza tym brzuch potrzebuje mięśni, by dobrze wyglądać. Mięśnie utrzymują w ryzach narządy wewnętrzne, skórę, tłuszcz. Możesz ważyć mało, a brzuch nadal będzie sterczał, bo zabraknie mu mięśni pełniących rolę rusztowania. 

2. Zła dieta. Nie pozbędziesz się cellulitu czy brzucha, jedząc słodycze i fast foody. Napoje gazowane będą rozpychały jelita, robiąc nam z tułowia balonik. Możemy jeść mniej niż wynosi nasze zapotrzebowanie kaloryczne i chudnąć, ale nasz organizm to delikatna maszyneria i chemia jedynie mu zaszkodzi. 

3. Znałam dziewczynę mojego wzrostu, która udzielała się na stronie związanej z modelingiem i regularnie aktualizowała na niej swoje wymiary oraz wagę. Nie wiem, czemu akurat ją wzięłam za wzór, bo nigdy nie chciałam być modelką - ale z pasją śledziłam jej postępy i pragnęłam ważyć tyle, ile ona - a najlepiej mniej! To dopiero byłoby osiągnięcie! 

Problem w tym, że ludzie są różni. Nie brałam pod uwagę tego, że ona ma bardzo drobny szkielet. Waga, z którą ona wygląda normalnie, u mnie była już przesadą. Poza tym... modelki muszą być chude, ale niekoniecznie jest to słuszne.

Widzimy zdjęcia motywacyjne wklejane hurtowo na blogach i porównujemy ze swoją sylwetką. Błąd! Każde ciało jest inne, typów sylwetek jest mnóstwo: dziewczyna kolumna nigdy nie będzie klepsydrą, a u gruszki zawsze pozostaną pewne dysproporcje w rozmiarze góry i dołu. 

Są też ludzie, którzy jedząc duże ilości byle czego, nie ćwicząc w ogóle, są szczupli i mają płaskie brzuchy. To może być frustrujące. Ale warto pomyśleć, że po latach ich odżywianie może się negatywnie odbić nie tylko na zdrowiu, ale i na wyglądzie z powodu zwalniającego metabolizmu. Dobre nawyki związane z dietą i aktywnością natomiast na pewno zaprocentują. 

Jedyną osobą, z którą warto się porównywać, jesteśmy my same - sprzed tygodnia, miesiąca czy roku. To pomaga określić najlepszy dla nas typ odżywiania i aktywności fizycznej.

ETAP II: ĆWICZĘ I CHUDNĘ

W końcu poszłam po rozum do głowy i zaczęłam ćwiczyć regularnie, by poprawić wygląd ciała. Nadal chudłam. Zmiany kształtowały się pięknie, pojawiły się mięśnie, ale nadal nie byłam zadowolona. Byłam zła - jestem chuda, ale tłuszczu nadal jest sporo. Ciągle było mi mało. Dlaczego? Bo jadłam nieprawidłowo. Nie miałam pojęcia, ile kalorii potrzebuję, a ciągnęło się za mną przekonanie, że jeśli zjem zbyt dużo, przytyję. 

Na domiar złego próżna część mojej świadomości nadal była dumna z każdego spadku - mimo wszystko, mimo że się przed tym uczuciem dobrze wykonanej roboty broniłam.

Nigdy nie głodowałam, ale i nie doceniałam potrzeb swojego organizmu. Ludzie czasami myślą, że jedzą sporo, ale po podliczeniu wartości ich posiłków, okazuje się, że odżywiają się niemalże głodowo. 

Wyglądałam coraz lepiej, owszem - ale cały czas błądziłam. Tak naprawdę nie miałam pojęcia o wartościowych posiłkach. 

W końcu znalazłam sposób na dobre samopoczucie bez dalszego zrzucania wagi.

ETAP III: MÓJ NOWY CEL

1. Ludzie, którzy twierdzą, że ćwiczenia siłowe są lekiem na całe zło, mają rację. Nie trzeba jednak od razu lecieć na siłownię albo kupować regulowanych hantli. Mnie uratowała Jillian i jej treningi z obciążeniem. 

Samo cardio nie daje odpowiednich wyników, bo nie modeluje sylwetki. Wystarczy jednak przerzucić się na crossfit, znaleźć sprawiające przyjemność ćwiczenia wykorzystujące wagę naszego ciała albo choćby najmniejsze ciężarki. To pozwoli na rozwój mięśni - a ciało kształtują właśnie one! 

2. Mięśnie potrzebują jedzenia, by prawidłowo się rozwijać. To zmieniło całkowicie moje podejście do tematu diety. Przestałam karmić tłuszcz, zaczęłam odżywiać mięśnie. Zaczęłam zwracać większą uwagę na to, co jem - a chciałam jeść dużo i dobrze, by pozwolić rozwinąć się m.in. sześciopakowi. 

3. Przez parę miesięcy nie miałam dostępu do wagi i nie miałam pojęcia, ile ważę. Jedynym odnośnikiem było lustro, które pokazywało coraz lepszą sylwetkę: płaski brzuch z zarysowanymi mięśniami i dobrze wymodelowane ramiona. Ciężko było doszukać się większej ilości tłuszczu... Gdy po jakimś czasie weszłam na wagę, okazało się, że przytyłam cztery kilogramy. Owszem, w pierwszej chwili BYŁA panika i płacz, ale potem spojrzałam na siebie i doszłam do wniosku, że przecież jest dobrze. Brzuch był twardy, bez boczków i oponki, ramiona w końcu nie wyglądały jak dwie leszczynowe gałązki. 

Wielką przyjemność sprawiało mi pokonywanie własnych słabości i obserwacja rosnącej siły. Zwiększenie ciężaru w treningu było naprawdę satysfakcjonujące i napełniało dumą. Dotychczasowy cel "ważyć jak najmniej" moja próżność zmieniła na "podnieść jak najwięcej (ale bez przesady)". A ciało szybko zaczęło za to dziękować fantastyczną kondycją! 

***

Czy pozbyłam się problemu? Na pewno nie do końca. Nadal mam blokadę "54 kg", ale dzięki ćwiczeniom siłowym jest o wiele lepiej. Nie wyobrażam sobie powrotu do wagi 48 czy 49 kilogramów. Za ciężko pracowałam, żeby moje wysiłki poszły na marne! Cieszy mnie przyrost mięśni. Wbrew pozorom nie wyglądam jak babochłop - moje ciało to sylwetka zadbanej, kształtnej kobiety. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że wyglądam lepiej niż kiedykolwiek.

***

Dziewczyny, nie bójcie się iść do psychologa, jeśli problem jest naprawdę poważny. 

"Odchudzanie mimo woli" to temat skomplikowany. O jakimś aspekcie mogłam zapomnieć bądź nieświadomie go pominąć. Dlatego z chęcią przyjmę wszelkie pytania i uwagi.

środa, 2 października 2013

Trening siłowy - podsumowanie września

Przyznam, że te comiesięczne posty weszły mi w nawyk i chyba będę je kontynuować, nawet jeśli porzucę trening siłowy - chociaż nie planuję :).

Jak widać, tym razem jest słabo. Ćwiczyłam w miarę możliwości, ale przez cały miesiąc coś się działo - a to egzamin do napisania, a to wyjazd, a to, w końcu, powrót do Krakowa (28-29), gdzie nie ćwiczyłam, bo dojazd (6h), porządkowałam pokój, dokupowałam niezbędne rzeczy, robiłam zapasy jedzenia, póki mogłam korzystać z samochodu. Teoretycznie więc nie dałabym rady wykonać więcej treningów, ale nie jestem z siebie zadowolona.

Pobyt w Anglii opierał się na chodzeniu ;) w ciągu tego tygodnia pokonałam mnóstwo kilometrów, odpoczywałam właściwie tylko śpiąc.

Do już wykonywanych ćwiczeń dołączył Kickbox Workout od Jillian Michaels. Możecie go znaleźć np. tutaj. Jest krótki, ale intensywny i daje sporo frajdy! Jako samodzielnego treningu bym go nie poleciła, bo mimo wszystko uważam go za zbyt lekki, ale jako cardio pomiędzy siłówkami sprawdza się wyśmienicie. 

Wracając do treningu siłowego - w końcu nadszedł czas, by zwiększyć obciążenie, dołożyłam 2,5 kg na hantlę przy ćwiczeniach na nogi i 1,25 kg w przypadku ćwiczeń na ręce (poza wiosłowaniem). Łącznie odpowiednio 8,75 kg i 6,25 kg na rękę. 

EFEKTY

Słabo... W najlepszej formie byłam pod koniec sierpnia. We wrześniu wyraźny spadek. Raz, nieregularne
na dzień dzisiejszy mój brzuch prezentuje się tak
treningi i dwa, pobyt w Anglii - słaba dieta i mnóstwo chodzenia zaowocowało spadkiem wagi. Zgubiłam kilogram - może to nie dużo, ale w moim przypadku brak dodatkowego kilograma był bardzo widoczny. Lepiej widoczne mięśnie brzucha przepłaciłam brakiem pupy. Już pierwszy trening poprawił jej wygląd, ale i tak - szkoda gadać. 

Zaczynałam z 51,5 kg, w sierpniu doszłam do 53,5, wrzesień przyniósł 52,5 kg. Chcę dobić do 54. Cyferki na wadze nie powinny mieć znaczenia, jak się przekonałam, przy treningu siłowym waga rośnie w zastraszającym tempie, co nie przedkłada się na otłuszczenie ciała - ale muszę się pilnować, bo po prostu ważę za mało. Wejście na wagę raz na jakiś czas pomoże mi skontrolować, czy idę we właściwą stronę, bo lustro nie jest obiektywnym odnośnikiem. 

Jestem zła, bo gdzieś zawieruszył mi się plik z wymiarami z lipca... Przeszukałam cały komputer i nie ma :/ Mogę podzielić się jedynie tymi, które pamiętam, jeśli natrafię na ten dokument, to zedytuję post. 

Wzrost: 171 cm

co?
11.07.2013 [cm]
27.09.2013[cm]
różnica [cm]
biust
84
87
+3
pod biustem
71
73
+2
talia
67
68
+1
biodra
90
92
+2
łydka
35
35
0
biceps
22/23
24
+2/+1

Zmora mojej sylwetki, czyli talia, oczywiście dalej zmoruje w najlepsze.

Po względem treningowym ten miesiąc najchętniej wyrzuciłabym z pamięci, ale trzeba iść dalej. Potrzebuję czasu i tyle :) 

Mimo wszystko jestem zadowolona ze swojej sylwetki. Podobam się sobie. Nawet jeśli jestem za chuda, to patrzę na siebie z przyjemnością i akceptuję :).

Może nie urosłam nie wiadomo ile, ale widzę, że moje ciało wygląda teraz lepiej niż kiedykolwiek. Mięśnie nadają mu świetnych kształtów. 

DIETA

Były dni gorsze i lepsze. Nie jadłam byle czego, ale znowu do gry wchodzi tydzień w Anglii, gdzie jadłam bardzo, bardzo mało. Poza tymi dniami nie mam sobie nic do zarzucenia, ale to wystarczyło.

CO DALEJ?

Zaczyna się rok akademicki, a więc zacznę się więcej ruszać. Podczas wakacji głównym wysiłkiem fizycznym były właśnie treningi :/

Skupię się bardziej na swojej diecie, na tym czego i w jakiej ilości mi potrzeba.

Myślę nad wizytą u trenera personalnego, który rozsądnie doradzi mi w dalszym rozwoju, wskaże popełniane błędy i być może rozpisze nowy trening. Tu prośba do dziewczyn z Krakowa - jeśli znacie dobrego, byłabym wdzięczna za namiary :)