czwartek, 20 listopada 2014

Nie mam czasu na ćwiczenia? Bzdury!

W poprzednim poście napisałam, że obecny semestr na studiach jest bardzo wymagający i w związku z tym mam trudności ze znalezieniem odpowiedniej ilości czasu na ćwiczenia. Dwa siłowe tygodniowo robię bez problemu, ale wsadzenie w grafik trzeciego jest często niewykonalne, bo albo cały dzień spędzam na uczelni (dosłownie!) albo kursuję między domem i uczelnią, znajdując czas jedynie na jedzenie i zrobienie sprawunków, ewentualnie pracę nad niecierpiącymi zwłoki prezentacjami i projektami. 

Nie oszukujmy się - czas poświęcony na trening to nie tylko moment samych ćwiczeń, ale również konieczność zjedzenia czegoś przed i po treningu, wzięcia prysznica, zrobienia makijażu. Kiedy ma się zajęcia o 8:00, potem o 14:00, a potem o 19:00, rzeczą niemożliwą jest wcisnąć w grafik godzinną sesję FBW. 

Mimo wszystko staram się ćwiczyć więcej niż te dwa razy w tygodniu i w tym celu sięgam po krótkie, ale maksymalnie intensywne treningi:

1) TABATA - wtedy, kiedy naprawdę nie mam czasu i liczy się każda sekunda (chociaż zdarzyło mi się wykonać dwie z rzędu). Co charakteryzuje te treningi, to cztery minuty trwania i mordercze tempo. Same w sobie być może nie uczynią cudów, ale na rozruch i utrzymanie dotychczasowej formy w najbardziej zapracowanych okresach będą jak znalazł.

Do tej pory ćwiczyłam tabaty z kanału Odchudzanie bez Kitów, ale pewnie wkrótce sięgnę po inne propozycje. 


2) HIITY z Fitness Blender - FB oferuje treningi o najróżniejszym czasie trwania, trudności i intensywności. W zależności od potrzeb, w wyszukiwarce strony wyszukuję ćwiczenia trwające do 10, 15 czy 20 minut, zaznaczając przy tym ich rodzaj (najczęściej cardio, HIIT) i stopień trudności (4 i 5). 

Poniżej kilka z tych, które wykonywałam. 







3) ZWOWY - nieco zapomniane (zdaje się, że nie tylko przeze mnie, ale i przez blogosferę), niedawno wróciły u mnie do łask. Mało jest treningów, które w tak krótkim (12-15 minut) czasie potrafią wylać z człowieka litry potu, a następnego dnia przypominać o sobie bólem mięśni. Porażająca, ale skuteczna intensywność. Zuzka Light pokazuje sposoby na spalanie tłuszczu i kształtowanie mięśni jednocześnie. 

Niestety okazuje się, że Zuzka ostatnio zablokowała wszystkie ZWOWy na swoim kanale Youtube, jednak na kanałach innych osób zachowały się zapobiegawczo zachomikowana większość (?). Poniżej kilka treningów, które na razie udało mi się znaleźć i które wykonywałam - te są akurat dość proste.




Trenerka prawdopodobnie przeniosła wszystko na płatną platformę ZGYM, ale na kanale wciąż dodaje treningi - również idealne na zabiegany dzień, bo bardzo krótkie, 5-10 minutowe. Taki jest ten poniżej, który wykonałam dzisiaj częściowo tuż po wstaniu z łóżka (tak, tak też można! i nawet nie trzeba wstawać wcześniej, bo każdego dnia tracimy kilka minut na bezcelowe czynności; ja na przykład rankami podczas śniadania przesiaduję na Wizażu ;)).



Mówienie, że nie ma się czasu na treningi, to bzdura. Każdy znajdzie dla siebie trochę czasu, by poćwiczyć - może nie codziennie, ale liczą się choćby trzy krótkie razy w tygodniu. Jak ze wszystkim jednak, warto zachować umiar i nie panikować, jeśli przez jakiś czas w natłoku obowiązków nie damy rady wcisnąć w harmonogram żadnych treningów. Życie to nie siłownia :)

Jakie są Wasze sposoby i propozycje na wykonanie treningu w dzień, kiedy wydaje się, że treningu zrobić się nie da?


piątek, 14 listopada 2014

Na rozgrzewkę: denko z ostatnich miesięcy

Wracam po kilku tygodniach, nadal z deficytem czasu, ale staram się wyrwać dobie parę chwil na napisanie posta. Ledwo znajduję czas na zrobienie dostatecznej ilości treningów, ba, nawet na jedzenie tyle, ile powinnam (trzy posiłki nagle stały się normą), ale chciałabym przynajmniej raz w tygodniu coś dodać - a jest sporo rzeczy, o których chciałabym napisać. 


Żeby ponownie wejść w rytm, zaczynam od czegoś lekkiego, czyli produktów zdenkowanych w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Nie wszystko się ostało, więc produktów jest mniej niż faktycznie zużyłam.


Kropla Zdrowia, Eco Argan Eye Cream, krem pod oczy z olejkiem arganowym - próbek zwykle nie recenzuję, bo co wiarygodnego można powiedzieć po zużyciu 2 ml produktu? W tym przypadku jest inaczej, bo saszetek dostałam tyle, że wystarczyło mi na kilka tygodni regularnego używania. Krem jest lekki, dobrze się wchłania i nie rozmazuje na skórze, nie pozostawia pod oczami klejącej powłoki, nadaje się pod makijaż. Plus za to, że olej arganowy faktycznie jest obecny w sporej ilości (trzecie miejsce w składzie), a nie jako echo w okolicy substancji zapachowych. Do tego olej z awokado, masło shea, wyciąg z kasztanowca i kozie mleko - fakt, że pośród substancji chemicznych, ale jednak. 

Producent obiecuje redukcję zasinień i zdaje się, że faktycznie ma rację, bo narkotyczne cienie zdawały się jakoś mniej rzucać w oczy, kiedy traktowałam je tym kosmetykiem. 

Nawilżenie jest poprawne, aczkolwiek nie powala na kolana - krem daje ulgę na krótko, po kilkunastu godzinach skóra znowu woła, że jest jej za sucho. 

Produkt kosztuje około 40 zł za 30 ml, na mój portfel to zbyt wysoka cena, ale gdyby była niższa, kupiłabym bez zastanowienia. 


Purederm, Botanical Choice Nose Pore Strips, oczyszczające plastry na nos - swego czasu te plastry wywołały spory szał w blogosferze. Udało mi się kupić raz, nie byłam zachwycona, ostatnio sięgnęłam po nie ponownie, z nadzieją, że może jednak jakimś cudem tym razem będzie ok. Niestety obecnie plastry również wyciągały minimalne ilości zanieczyszczeń, głównie z kącików skrzydełek nosa. Raz czy dwa miały "lepszy dzień", gdy ruszyły cokolwiek ze szczytu, ale efekt był tak mizerny, że na pewno tych konkretnych plastrów nie kupię ponownie


Ziaja, krem nawilżający matujący 25+ - krem-legenda pośród kremów dla cer mieszanych, gdy pokończyły mi się zarówno Sylveco, jak i Baikal Herbals, a ja musiałam szybko sięgnąć po coś niedrogiego, Ziaja była pierwszym wyborem. 

Krem okazał się dosyć gęsty, ale aplikacja nie nastręczała mi problemów. Wchłaniał się całkiem szybko i nie stawiał w szranki z makijażem. Okazał się zabójczo wydajny i wytrwał dwa miesiące (jak nie więcej). Nawilża znakomicie, z matowieniem jest niestety gorzej, w tej kategorii nie zauważyłam większej różnicy między nim a kremami typowo nawilżającymi. 

Niestety mam wrażenie, że nieco zapchał mi pory. Mimo wszystko, prawdopodobnie kupię go ponownie, zwłaszcza że cena (ok. 10 zł za 50 ml) jest bezkonkurencyjna, a ja nie zawsze mam możliwość szarpnąć się za coś dwa razy droższego. 


Pharmaceris T, krem z 10% kwasem migdałowym - to już moje... trzecie? czwarte? opakowanie, właściwie to mogłoby wystarczyć za recenzję, ale niech przyzwoitość zwycięży. Ten krem po prostu działa, skutecznie odblokowując pory i uniemożliwiając rozwój wszelkim pryszczom i inszym krostkom. Z cery problematycznej wyczarowuje cerę czystą i gładką. Na pewno jeszcze nie raz do niego wrócę. Więcej o kremie napisałam tutaj.


Yves Rocher, Volume, Volumizing Shampoo, szampon zwiększający objętość włosów - kosmetyk o mocnym, ostrym i ciut chemicznym, chociaż wyraźnie kwiatowym aromacie, który chociaż nie powinien, bardzo przypadł mi do gustu. Kupiłam ze względu na to, że moim włosom często brakuje objętości (a czasem miewam szopę niczym Hermiona Granger, moje kłaki to jedna wielka zagadka). chociaż i tak zamierzałam go używać jako szamponu do mniej więcej cotygodniowego oczyszczania, a nie codziennej pielęgnacji. I w jednym, i w drugim przypadku sprawdził się dobrze - włosy były wyraźnie podniesione i bardziej puszyste (a nie puszące się), a przy tym pozbawione wszelkich brudów i potencjalnie obciążających substancji. Po myciu - stosunkowo miękkie, prawie niepoplątane, może nieco bardziej suche po użyciu delikatniejszego szamponu, ale to akurat dało się naprawić odżywką. Chętnie kupię ponownie

Babydream fur Mama, Pflegeol, olejek do pielęgnacji ciała - nie, nie nakładałam go na włosy, bo po pierwszym razie nie wyglądały na szczególnie zachwycone tym pomysłem. Przeznaczyłam go w całości do ciała, nakładając na zmianę na suchą i wilgotną skórę. Ta druga opcja wygrywa pod tym względem, że po całym zabiegu olej w większości się wchłania, zamiast, jak w przypadku aplikacji na suchą skórę, trwać na niej, dopóki go nie wytrzemy. Znakomity, w stopniu wręcz ciężkim do uwierzenia (praktycznie same oleje), skład, musiał dać genialne efekty - doskonałe nawilżenie i skórę gładką jak jedwab. Do tego śmieszna cena - jakieś 10 zł za 250 ml - czy muszę dodawać, że kupię ponownie?

Pharmona, Tutti Frutti, Peeling do ciała - mój ulubiony maleńki kompan do ścierania martwego naskórka, tym razem w wersji Wiśnia&Porzeczka. Kupuję coraz to nowe opakowania, bo cóż, ten produkt po prostu znakomicie spełnia swoje zadanie i ściera jak szalony, a wariantów zapachowych jest tyle, że do tej pory żaden mi się nie powtórzył. Widoczny na zdjęciu egzemplarz dorównuje swoim kolegom, także temu arbuzowo-melonowemu - aromat jest mocny, soczysty i naturalny. Nieco lepsza wydajność i byłoby idealnie. Kupię ponownie!


Garnier, płyn micelarny 3w1 - najlepszy micel jaki miałam, bo nie dość, że płacimy 17 zł za 400-mililitrowe opakowanie, to jeszcze szybko i dokładnie oczyszczamy całą twarz, z oczami włącznie, co w przypadku płynów micelarnych nie jest sprawą oczywistą. A tu wszelkie tusze i kredki usuwane są bez śladu (pandy dnia następnego) i podrażnień. Zero klejącej warstwy, zero uczucia niedoczyszczenia - więcej zachwytów tutaj. Kupię ponownie. Miliard razy. 

Uriage, Eau Thermale, woda termalna - łagodzi podrażnienia, odświeża, ogranicza powstawanie skórnych niespodzianek, scala makijaż i poprawia jego ogólny wygląd. W dodatku nie trzeba jej wycierać po aplikacji. Więcej przeczytacie tutaj. To już moja któraś z kolei butelka i na pewno nie ostatnia. Kupię ponownie.

***

Tym tekstem obiecuję poprawę w częstotliwości dodawania postów. Trzymajcie kciuki, żeby uczelnia do końca mnie nie przemieliła ;)

Jak Wasze denka? Może też zużyłyście któryś z tych produktów?