niedziela, 22 marca 2015

Nie wszystko złoto... | Olejek do włosów Dabur, Amla Gold

Olejowanie włosów jest dla mnie od kilku lat nieodłączną częścią pielęgnacji. Co prawda nie zawsze jestem w tym regularna, nie zawsze mam czas, ale staram się nałożyć jakiś olej przynajmniej raz na tydzień czy półtora tygodnia. Chętnie próbuję nowe rzeczy, bo nie znalazłam jeszcze takiego, który powodowałby u mnie efekt "wow" - do tej pory najlepiej sprawdzał się u mnie olej z oliwek - a ostatnio trafiłam na krewniaka słynnej już Amli Dabur - wersję Gold. 


Dabur, Amla Gold, olejek do włosów

Gdzie? Talia24, Helfy, drogerie Jasmin | Za ile? 18-25 zł / 200 ml
OPAKOWANIE

Plastikowa butelka o pojemności 200 ml. Oleje powinny być generalnie przechowywane w ciemnym szkle, więc takie rozwiązanie mnie nie przekonuje, ale stabilności butelki czy jakości etykiet nie można niczego zarzucić. Butelka jest zakręcana, co niestety również nie do końca mi odpowiada, moim zdaniem lepiej sprawdziłaby się klapka. Otwór jest duży i niczym niezabezpieczony, więc należy uważać, by podczas aplikacji nie wylać zbyt dużo produktu.


ZAPACH I KONSYSTENCJA

Zapach jest dość specyficzny i na pewno nie każdemu przypadnie do gustu. Mnie kojarzy się z ropą naftową (parafina niby nie pachnie, ale...) w połączeniu z ziołową nutą. Dla mnie pachnie sztucznie i dusząco, w dodatku niestety utrzymuje się na włosach po zmyciu i przynajmniej przez cały następny dzień czuję się, jakbym dopiero co wróciła z platformy wiertniczej (afrodyzjak dla pracodawców?).

O konsystencji nie ma się co rozpisywać - olej to olej, niezbyt gęsty i nie za rzadki, więc rozprowadza się na włosach jak marzenie.

DZIAŁANIE

W porównaniu do tradycyjnej Amli, wersja Gold wzbogacona jest o olej z migdałów i hennę. (podstawowym składnikiem nadal pozostaje wyciąg z amli). Producent poleca swój produkt raczej do jasnych włosów, co ja odkryłam zabierając się dopiero za pisanie recenzji, bo na samym opakowaniu nie ma żadnej informacji na ten temat, a na półce sklepowej był jeszcze wariant Jasmine, już wyraźnie dla blondynek. Na Gold zdecydowałam się ze względu na dodatkowe działanie zapobiegające wypadaniu włosów.


Amla obiecuje nam nawilżenie, moc, blask i wszystkie inne pierdoły, które chcemy osiągnąć, kiedy sięgamy po kosmetyki do włosów. Niestety - w moim przypadku ciężko powiedzieć cokolwiek pozytywnego o tym olejku. Przede wszystkim już przy zmywaniu czuję, że włosy są sztywne i szorstkie. Żadna odżywka ani maska nie jest w stanie uratować tego, co musi nadejść po wysuszeniu czupryny. Włosy są sztywne, bez życia, nie układają się dobrze, są jednocześnie obciążone i sianowate. Wyglądają dokładnie tak, jakbym nie robiła z nimi nic poza umyciem w szamponie.  A blask? Blasku ze świecą szukać. Niestety Amla Gold na moich falowano-kręconych włosach robi instalację godną sztuki współczesnej - czyli sporo bałaganu, który ma ukryć to, że autor cannot into art. 

Jedynym plusem jest to, że olej stosunkowo łatwo się zmywa - ale w obliczu masakry, jaką funduje moim włosom, to naprawdę marne pocieszenie. 

SKŁAD


PODSUMOWANIE

Być może Amla Gold sprawdzi się u osób z mniej porowatymi włosami. Ja nie planuję zużyć tego, co zostało, chyba że po zmieszaniu z innym olejem - w innym przypadku nie ma to sensu, bo moje włosy po tym produkcie wyglądają żałośnie i szkoda mi ich nawet męczyć tak niedopasowaną mieszanką. 

niedziela, 8 marca 2015

Zużycia lutego (i nie tylko)

Początek nowego miesiąca jest sygnałem dla mnie, żeby otworzyć szafkę z pustymi opakowaniami, po czym zrobić rachunek sumienia i porządki. Dzisiaj zużyte w lutym, albo i przed lutym, ale zaginione gdzieś kosmetyki.


Farmona, Tutti Frutti, peeling do ciała figi & daktyle - kolejnych z małych peelingów goszczących na mojej półce w łazience. Pisałam już nie raz, że bardzo je lubię, bo dobrze ścierają i mają zachwycające, naturalne, soczyste zapachy. Obecnie przerzuciłam się na domowy peeling kawowy, więc Farmona idzie w odstawkę, ale podejrzewam że jeszcze do tego zdzieraka wrócę. 

Eveline, Slim Extreme 3D, Termoaktywne serum modelujące - stosuję je tylko na brzuch i faktycznie widzę, że pomaga mi utrzymać niski poziom tkanki tłuszczowej tamże, a w dodatku ujędrnia i wygładza skórę. Oczywiście - samo serum cudów nie zdziała, ale ponieważ stosuję zdrową dietę i dużo ćwiczę, traktuję je jako pomocnika. Efekt rozgrzewający potrafi być bardzo mocny, ale ja go uwielbiam i palenie skóry witam z przyjemnością. Kupię ponownie. 

Isana, Body Creme, granat & figa - 500 ml produktu o dobrym składzie za 9,99? Takie cuda chyba tylko marki własne Rossmanna potrafią. To masło doskonale nawilża i szybko się wchłania. Efekt gładkiej, miękkiej, zadbanej skóry jest tak mocny, że jestem w stanie wybaczyć temu masłu zbyt lejącą konsystencję i ostry zapach. Bo niestety, produkt często zamiast na mojej skórze lądował gdzieś na podłodze, a woń, mimo że faktycznie odpowiadająca tytułowym owocom, była ciut za bardzo chemiczna. Mimo to uważam, że warto wypróbować i ja sama nie wykluczam, że kupię to mało ponownie. 


Bioderma, Sebium Global, krem przeciwtrądzikowy - pisałam o nim już tutaj. Nie był zły, ale nie wyróżniał się również niczym wystarczająco pozytywnym, by do niego wracać. Hamował występowanie krostek, utrzymywał twarz w dobrym stanie, ale są od niego lepsi. Jeśli dodać do tego odczuwalne wysuszanie i pieczenie przy aplikacji, werdykt staje się jasny - nie kupię ponownie. 

Himalaya Herbals, antiseptic cream, krem antyseptyczny - musiałam ją wyrzucić, ponieważ minął termin ważności. Zostało jej sporo, ale nie dlatego, że była kiepska, ale dlatego, że po prostu przestała być potrzebna (patrz wyżej). Stosowana punktowo na zmiany trądzikowe przyspieszała ich gojenie, wysuszała krostki i łagodziła ten charakterystyczny ból, chociaż nie był to na pewno wynalazek "czysta cera w jedną noc". Podobało mi się, że zasychała na skorupkę, więc mogłam wykonywać domowe czynności czy iść spać z nią położoną na twarzy i nie martwić się, że przypadkowo wszystko rozmażę. Minusem jest zapach - mocna woń szarego mydła drażni nos. Myślę, że warto ją mieć pod ręką w nagłym wypadku, więc pewnie kupię ponownie

Isana, piana do golenia, Zielone Jabłko - uważam, że za pewne produkty nie warto przepłacać i pianki do golenia zdecydowanie należą do tej kategorii. Ta pianka kosztuje grosze, bo około 5 zł, a ma wszystko, czego oczekuję od tego typu kosmetyku: jest puszysta, więc już mała ilość wystarcza na pokrycie dużej powierzchni skóry; zmiękcza włoski i ułatwia poślizg maszynce; nie wysusza, łagodzi podrażnienia, ba, mam wrażenie, że nawet trochę nawilża; aplikator chodzi bez zarzutu. Dodatkową zaletą jest zapach, dobrze oddany, wyczuwalny, ale nie zwalający z nóg swoją mocą. Kupię ponownie. 



Wellness & Beauty, Olejek do kąpieli, Olej sezamowy i wanilia - o tym kosmetyku pisałam już przy okazji ulubieńców stycznia. Chyba nie muszę nic dodawać. Świetna formuła, doskonała pielęgnacja i urzekający zapach. Kupię ponownie. 

Sylveco, ochronna pomadka peelingująca - o pomadkach Sylveco pisałam już z zachwytem kilka miesięcy temu. Czy peelingująca wersja dorównała poprzedniczkom? Na pewno pielęgnuje tak samo dobrze jak one. Nawilża i regeneruje na długo i dogłębnie, usta są w dużo lepszym stanie od razu po aplikacji i efekt ten się utrzymuje. Jej peelingująca część jest zarówno zaletą, jak i wadą. Oczywiście zaletą jest to, że wraz z pielęgnacją mamy okazję zetrzeć martwy naskórek z warg. Wadą jest to, że absolutnie nie może być to jedyna pomadka, jakiej się w danym czasie używa. Drobin cukru jest dużo i są bardzo ostre - zbyt częste ścieranie nimi wrażliwej skóry zwyczajnie nie jest pożądane, bo w końcu zamiast miękkich ust i uczucia ulgi, otrzymamy usta podrażnione. Mimo wszystko ta pomadka jest bardzo przydatna i kupię ją ponownie.

Znacie te produkty, używałyście któregoś?