wtorek, 30 września 2014

Za kulisami [sierpień, wrzesień] - Londyn, faraonowie i kamienne anioły

Mało mnie było na blogu w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Zafundowałam sobie pełen odpoczynek, skupiłam na ćwiczeniach, trochę pojeździłam, rozwinęłam w paru kierunkach, wróciłam do pisania dawno porzuconej powieści. To były bardzo udane wakacje i ciężko mi wracać na uczelnię, chociaż wiem, że po dwóch dniach zajęć wdrożę się w szybsze tempo i będzie mi tak samo dobrze :)





1, 2. Jak wyjazd, to i zakupy - zarówno w postaci gadżetów, jak i książek. Jeśli coś zagraża przekroczeniu wagi mojego bagażu podręcznego, to właśnie książki.
3. Wesoły Bryś i kawałek jego nie mniej wesołej mamy. 
4. Co powiecie na post o włosach?
5, 6. Londyn nocą robi jeszcze większe wrażenie niż za dnia - zwłaszcza od Tower Bridge ciężko oderwać wzrok.
7. Przezabawne pingwiny w Sea Life London Aquarium.
8. Podróż może być tak samo fascynująca jak pobyt!

Gra


Tak spędzałam większość wakacyjnych wieczorów. Heroes of Might & Magic Online wciągnęła mnie jak dawno żadna inna, a że nie potrafię grać w kilka gier jednocześnie, pozostałam jej wierna przez większość wakacji. Gra jest w fazie beta, co powoduje wiele zmian, w tym aktualizacje, które budzą ogólne niezadowolenie użytkowników. Ostatnia nie tylko znacząco utrudniła grę, ale zrobiła z niej niemalże sztandarowy przykład produkcji pay2play (bo nawet nie win...). Mimo to nadal nad nią siedzę, bo jest niesamowicie grywalna. Nowi użytkownicy, nie mając porównania z pierwotną wersją gry, mogą całkiem nieźle się bawić. Ja kolejne poziomy będę zdobywać pewnie do momentu, gdy w ogóle nie da się grać ;) obecnie mam 18. i mam nadzieję, że wkrótce będzie więcej. 

Jedzenie



Małe pomidorki wyhodowane w przydomowym ogródku. Soczyste, zdrowe, nieskażone niepotrzebną chemią, niezmęczone długim transportem. Smak nieporównywalnie lepszy od tych kupowanych w sklepach.

Teledysk



Chandelier. Piosenka jakich wiele, niemniej wpadła mi w ucho i słuchałam jej z przyjemnością, ma dobry rytm i energię. Sia ma silny głos i wie jak nim operować. Lubię, kiedy "darcie mordy" wbija mnie w fotel (tu co prawda nie wbija, lecz nadal jest miłe moim uszom), ale nie jest wymuszone i na popis. Ale nie o piosenkę tu chodzi, a o teledysk, który zahipnotyzował mnie jakiś czas temu i od tamtej pory w kółko go oglądam. Mała Maddie Ziegler robi kawał dobrej roboty, jej taniec i mimika zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Dziewczyna jest diablo utalentowana i zaskakująco dojrzała jak na swój wiek (w chwili kręcenia teledysku miała 11 lat). Pamiętam ją z programu "Taniec - marzenie mojej mamy" - już wtedy zachwycała, tutaj po prostu przechodzi samą siebie.

Piosenka



Tym, którzy mają alergię na radiowe hity, polecam przebój Disneya, który chodzi za mną od kilku tygodni. Uznawana za jedną z najlepszych piosenek wytwórni, I'll make a man out of you przyczepia się do człowieka i nie chce odejść, dopóki nie nauczysz się całego tekstu. Stare ale jare, chciałoby się rzec. 

Książka


Historia National Geographic to seria, która pozytywnie mnie zaskoczyła. Pięknie wydana, bogato ilustrowana, co ważne - ciekawie napisana. Spodziewałam się nieco dziecięcej przewagi obrazków nad treścią, ale okazuje się, że te dwie rzeczy są zbilansowane i naprawdę jest co czytać. Każdy tom (do tej pory ukazały się trzy, wszystkie poświęcone historii starożytnego Egiptu) szczegółowo opisuje konkretne epoki w dziejach państwa, skupiając się nie tylko na wydarzeniach politycznych, ale również życiu codziennym, religii, sztuce... Od książek trudno się oderwać, jedyny powód dla którego nie połykam całej na raz, to to, że czytam wieczorami i zdrowy rozsądek każe mi przestać zanim zrobi się zbyt późno. 

Znalezione w sieci


#Czym różni się zapychanie od aknegenności? Do niedawna nie widziałam między tymi terminami większej różnicy. Okazuje się, że krostki pojawiające się czasem po kilku dniach stosowania kosmetyku to nie wina komedogenności, ale aknegenności produktu. Więcej na ten temat w przystępnie napisanym poście Italiany

#Pojedź do Rosji, zanim ona przyjedzie do Ciebie - a oto główny powód, dla którego mogłabym się pisać na taką wyprawę. 

#Gdzie są obecnie nasze bociany? Ta sprawa mnie interesuje, od kiedy pod domem mam prawdziwy bociani dom na słupie. Jeśli też macie ochotę się dowiedzieć, mapka zawarta pod tym linkiem rozwieje wszelkie wątpliwości. 

#Piszesz książkę, Twój bohater ma w domu piękne czerwone dywany. No, właściwie nie czerwone, tylko nieco ciemniejsze, ale co to za kolor?! Znudzona panda wie - przejrzyste tabele pomogą określić, jak nazywa się nasza wymarzona barwa


czwartek, 25 września 2014

Cudo z małym "ale" - Bielenda Bikini, ochronny krem do twarzy 30 SPF

Wracam po dłuższej przerwie, mam nadzieję, że powoli znowu wpadnę w rytm regularnego pisania postów. Na dobry początek opiszę filtr, który często towarzyszył mi tego lata i który niespodziewanie stał się moim ulubieńcem. Wiem, że jest już jesień, ale myślę że wśród moich Czytelników znajdą się osoby, które filtrów używają przez okrągły rok i ta recenzja przyda im się w wyborze taniego i zarazem dobrego produktu. 

Bielenda Bikini, Ochronny krem do twarzy 30 SPF

Gdzie? Hebe, Rossmann | Za ile? Ok. 15 zł / 50 ml (często w zestawach)

OPAKOWANIE

Klasyczna tubka o wygodnym zamknięciu w postaci klapki. Napisy nadrukowane, a nie naklejone, więc nie ma obaw, że np. przy kontakcie z wodą stracimy etykiety. 


ZAPACH I KONSYSTENCJA

Filtr charakteryzuje się dość mocnym, słodkim, kwiatowym zapachem. To przyjemna dla nosa kompozycja, ale na dłuższą metę może stać się uciążliwa. W kosmetykach do twarzy wolę niewielkie natężenia zapachów i chociaż silna woń nie utrzymuje się na skórze długo, to aplikacja kremu byłaby nieco milsza, gdyby nie pachniał tak mocno.

Filtr jest bardzo gęsty i minimalnie tłusty, wydaje się ciężkim kosmetykiem, ale o dziwo w miarę rozprowadzania go po twarzy robi wrażenie podobne do przeciętnego kremu na noc, skóra przyjmuje go bezproblemowo.


DZIAŁANIE

Krem przepięknie zachowuje się podczas aplikacji. Szybko się wchłania i nie bieli, nawet jeśli nałoży się dużą jego ilość. Nie trzeba straszyć białą twarzą, nie ma choćby pojedynczych smug (co zdarzało się w przypadku Vichy). W dodatku, czego nie spodziewałam się, biorąc pod uwagę tłustawą formułę kremu - praktycznie w ogóle nie wpływa na błyszczenie się twarzy. Skóra świeci się odrobinę mocniej, ale jest to estetyczny i subtelny blask. Często wychodziłam z domu z samym filtrem na twarzy i nie potrzebowałam nawet pudru matującego, aby wyglądać dobrze.

Filtr wchłania się praktycznie całkowicie, pozostawiając jedynie delikatną powłoczkę, która nadaje skórze gładkość i miękkość pupci niemowlaka. Warstewka jest wyraźnie wyczuwalna, ale cienka i absolutnie nie tłusta czy klejąca.

Producent obiecuje nawilżenie i rzeczywiście ma rację. Ba, zdarzyło mi się nawet przez kilka dni nie móc używać kremu nawilżającego, więc ratowałam się tym filtrem - skóra pozostała w świetnej kondycji, nie była sucha i ściągnięta.


Krem nakładałam również pod makijaż. Byłam naprawdę zadowolona z efektu - co prawda błyszczenie twarzy w takiej konfiguracji nieco bardziej rzucało się w oczy, a podkład trochę szybciej ścierał, ale i tak w porównaniu z innymi filtrami (Dermedic, Ziaja) wygląd skóry był o niebo lepszy i dorównywał temu, który znam z emulsji Vichy

Ochrona przeciwsłoneczna wynosi "jedynie" 30 SPF, ale w praktyce jest niewiele mniejsza od tej, którą zapewnia 50 SPF. Opalenia twarzy nie odnotowałam, więc na pierwszy rzut oka mogę potwierdzić działanie ;).

Jedynym problemem bywało szczypanie oczu - mimo że nakładałam krem z dala od powiek, i tak w ciągu dnia potrafił przemieścić się np. wraz z potem i dostać do oczu, powodując okropne pieczenie. Do tej pory tylko filtr Ziai sprawiał mi takie "niespodzianki".

Obawiałam się ataku wyprysków i zanieczyszczonych porów, ale nic takiego się nie stało.

SKŁAD


Tradycyjnie już, wyszczególnione filtry:

Ethylhexyl Methoxycinnamate - chemiczny filtr UVB, ulega częściowej degradacji pod wpływem promieni słonecznych, może zaburzać gospodarkę hormonalną;
Octocrylene - fotostabilny filtr UVB/UVA2, pomaga stabilizować inne filtry
Butyl Methoxydibenzoylmethane - chemiczny filtr blokujący całe spektrum promieniowania UVA; nie jest fotostabilny, ale dzięki obecności Octocrylene można przedłużyć jego działanie.

Podsumowując - Bielenda Bikini niestety nie zachwyca doborem filtrów i to jest największa wada tego produktu. Krem należałoby reaplikować bardzo często, pamiętając jednak o szkodliwości pierwszego z filtrów. 

PODSUMOWANIE

Bielenda zaprezentowała tani i zaskakująco wygodny w użyciu filtr do twarzy. Poza ochroną przeciwsłoneczną również pielęgnuje cerę, dodatkowo nie bieli i nie pozostawia na twarzy tłustej maski. Dla cer tłustych i mieszanych będzie świetnym rozwiązaniem. Uważam jednak, że lepiej używać go w chłodniejszych porach roku, najlepiej na zmianę z innym produktem o bardziej stabilnej ochronie. Dla mnie głównym filtrem pozostaje emulsja Vichy, ale z powodu wysokiej ceny i kiepskiej dostępności w drugiej połowie roku, będę ją zastępować właśnie tym kremem Bielendy - nosi się go zdecydowanie najlepiej ze wszystkich tanich filtrów, jakie stosowałam do tej pory. 

sobota, 6 września 2014

Jak wygląda mój obecny trening i dieta?

Po dłuższym okresie restu i kilku "przygotowawczych" siłowych, wróciłam w końcu do klasycznej formy treningów, czyli trzyczęściowego planu. Nie są to jednak typowe ćwiczenia, ponieważ poniższe zestawy układałam w "biegu", bez większych przemyśleń, trzymając się jednak wyuczonej kolejności i zasad układania superserii i serii łączonych. Jeśli po takim spontanicznym treningu czułam, że ćwiczyło się dobrze, postanawiałam go w takiej formie zapisać do planu. Daję sobie jednak prawo do zmieniania ćwiczeń, zastępowania ich innymi, ćwiczenia dodatkowych partii czy kilku "dobijających" powtórzeń. Widoczne poniżej zestawienie to trzon, który chcę modyfikować w miarę upodobania. Oczywiście będę się go trzymać, bo ciało nie lubi nie tylko stagnacji, ale i zbyt szybkich zmian, ale pewne urozmaicenia na pewno się pojawią.


Ilość powtórzeń malejąca co dwa tygodnie o dwa, zaczynając od dwunastu.

Jak widzicie, w obecnym planie mało jest miejsca na ćwiczenia łydek, ponieważ szczerze ich nie lubię i uważam za stratę czasu - nie oznacza to, że całkowicie je pomijam. Mniej więcej dwa razy w tygodniu wrzucam w superserię z ćwiczeniami na barki również coś na łydki.

Do powyższe raz-dwa razy w tygodniu wpada cardio angażujące głównie mięśnie brzucha - najczęściej wybieram trzecią rundę "Killer Abs" albo drugą "6week 6pack" Jillian Michaels - są to wymagające kondycyjnie programy, przy których brzuch pracuje głownie "przy okazji" - co nie oznacza, że efekty są gorsze niż w przypadku tradycyjnych brzuszków. Wręcz przeciwnie, ćwiczenie brzucha podczas bardziej naturalnych dla człowieka ruchów wpływa znakomicie na kondycję mięśni, o czym przekonałam się już zimą i wiosną ubiegłego roku, gdy te programy służyły mi za główną formę aktywności.

Ostatnio spodobał mi się również program Fitness Blender, który pokazuję niżej. Nie jest tak morderczy jak inne HIITy tej pary, ale nadal wyciska siódme poty, a brzuch pracuje z pełną mocą.




Jeśli chodzi o dietę, porzuciłam na razie liczenie kalorii i rozkładu B/T/W. Jem podobnie jak za czasów liczenia, więc i tak mniej więcej kontroluję sytuację i około 2300-2400 kcal w odpowiednim stosunku B/T/W codziennie wpada. Dzięki temu ani się nie głodzę, ani nie przejadam.

Efekty są naprawdę dobre, trzymam formę, ale przy tym nie biegam cały czas z wagą i kalkulatorem, więc umysł jest spokojniejszy, bo może zająć się innymi rzeczami niż obliczaniem czy zjadam odpowiednią ilość owsianki albo serka wiejskiego. Dzięki temu bez wyrzutów sumienia do wieczornych płatków owsianych dodaję sporo mleka, do tego trochę malin albo ze dwie śliwki i nie panikuję, że zjadłam za dużo węglowodanów I TO PROSTYCH O 21:00 OLABOGA. Dodatkowych pokładów tłuszczu wokół brzucha nie zauważam, więc chyba nie jest to tak złym rozwiązaniem ;)

***

Są wakacje, więc często wyjeżdżam - w związku z tym czasem przepada mi trening, mniej więcej co dwa tygodnie moja dieta zostaje zaburzona przez niezbyt czyste posiłki, bo po prostu nie jestem w stanie w pewnych warunkach jeść według swoich zasad, a i jakieś lody czy piwo się trafią. Efektów ubocznych nie ma, a ja zdecydowanie wolę spędzić więcej chwil z ludźmi których kocham i w ciekawych miejscach, niż skrupulatnie, obsesyjnie nawet trzymać się planu treningowego czy diety.

Przy ćwiczeniach 5 razy w tygodniu i stuprocentowo czystej diecie na co dzień, mogę sobie pozwolić czasami na małe odstępstwa, jeśli dzięki temu przezywam coś bardziej wartościowego :). Na starość będę wspominać podróże i relacje z ludźmi, a nie to czy podczas jakiegoś wyjazdu jadłam chleb żytni na zakwasie, czy jakiś mieszany na drożdżach i że przepadły mi wtedy dwa siłowe. Równowaga przede wszystkim!