piątek, 31 stycznia 2014

Starcie z legendą: Revlon Colorstay do cery tłustej i mieszanej

Revlon Colorstay jest dla wielu odpowiedzią na pytanie o dobry fluid o sporym kryciu. Peany zbierała raczej stara wersja (różniąca się od nowej głównie niższym filtrem przeciwsłonecznym). Nowa zyskała grono przeciwników, ale tyle samo osób flagowy produkt Revlona nadal polecało. Musiałam sprawdzić - co jest takiego w sławnym Colorstayu, że stał się synonimem podkładu idealnego? Na starą wersję nie zdążyłam, więc ciężko porównać, jak bardzo formuła RC się zmieniła. Mogę jednak ocenić, czy nowa wersja zasługuje na stałe miejsce w mojej kosmetyczce. Jeśli jesteście zainteresowane, jakie wywarła na mnie wrażenie - zapraszam do lektury dalszej części posta.

Revlon Colorstay SoftFlex - wersja do cery tłustej i mieszanej
Gdzie? Hebe, Mediq, Firlit, wybrane Rossmanny, drogerie internetowe | Za ile? 27-69 zł


OPAKOWANIE

Prosta szklana buteleczka o skromnej, estetycznej szacie graficznej. Niestety niewątpliwa uroda kosmetyku nie idzie w parze z funkcjonalnością. Brak pompki i opakowanie, którego nie da się ścisnąć czy przeciąć, to duet utrudniający wydobycie z wnętrza produktu o tak dużej gęstości, jaką charakteryzuje się recenzowany podkład. Osoba, która wpadła na pomysł takiego designu, powinna za karę do końca życia otrzymywać pokarmy i kosmetyki w takiej właśnie formie...


ZAPACH I KONSYSTENCJA

Podkład zapachu właściwie nie ma. Przy bardzo intensywnym wwąchiwaniu się w otwór produktu można wyczuć woń alkoholu, jest ona jednak słaba i niewyczuwalna przy aplikacji. 

Konsystencja w opakowaniu może przerazić - podkład wydaje się wyjątkowo gęsty. Rzeczywiście wydobycie go z opakowania nie należy do najłatwiejszych czynności, ale jednocześnie nie musimy się martwić, że zacznie przelewać się nam przez palce. W kontakcie z twarzą Revlon pokazuje jednak, że nie jest tak gęsty i ciężki jak go malują. Rozprowadza się lekko, bezproblemowo.


KOLOR

W palecie Revlon Colorstay dla cery tłustej i mieszanej znajduje się 13 odcieni, wybór odpowiedniego nie powinien więc sprawić kłopotu. Mój kolor to 150 Buff - bardzo jasny beż o żółtych podtonach, doskonały dla bladych twarzy. Zaletą RC jest możliwość wyboru nie tylko między jasnością koloru, ale i podtonem właśnie: przykładowo kolor 110 Ivory jest jedynie ciut jaśniejszy od Buff, ale za to bardziej różowy.


DZIAŁANIE

Słyszałam komentarze, iż Revlonem łatwo można zrobić sobie maskę z twarzy. Jest to możliwe, jeżeli nałożymy naraz zbyt dużą ilość produktu lub nie poświęcimy odpowiednio dużo uwagi na rozprowadzenie - wtedy rzeczywiście efekt końcowy może nie być zbyt naturalny. Najlepsze rezultaty osiągnie się, aplikując bez pośpiechu kilka cienkich warstw. Nie jest to podkład, który można nałożyć w biegu.

Warto jednak poświęcić minutę więcej na aplikację, bo to zaprocentuje. Twarz nadal będzie wyglądała świeżo, jednak wszystkie krostki i przebarwienia znikną. Krycie pokładu można bowiem stopniować od średniego do mocnego (i to niewielką ilością produktu!). Kosmetyk radzi sobie z każdą niedoskonałością - przy umiejętnym nałożeniu mimo wszystko nie wygląda to sztucznie. Jak widać jednak na poniższych zdjęciach, lubi podkreślić rozszerzone pory - tu przyznam, że dziś robiłam makijaż w pośpiechu, stąd może niezbyt zachęcający efekt. Przy stopniowej i dokładnej aplikacji wygląda to lepiej. Nawet w przypadku tapetowania się na łapu-capu wystarczy jednak cienka warstwa pudru, by nierówności zniknęły. Cera idealna? Z RC udało mi się w końcu to osiągnąć! 

bez niczego / sam Revlon / po przypudrowaniu (i z pomadką Rimmel LF z ostatniej recenzji)
Podkład nie zasycha zbyt szybko, więc możemy rozprowadzić go dokładnie i nie obawiać się smug

Wykończenie Revlona jest satynowe. Dla efektu matu musimy sięgnąć po puder, ale i bez niego cera wygląda dobrze, nie błyszczy się. Raz zmatowiony, trzyma efekt cały dzień - no, może po kilkunastu godzinach skóra zaczyna trochę mocniej odbijać światło, ale nadal jest to zdrowy, subtelny blask, a nie łojotokowy błysk.

RC nie zmienia koloru w ciągu dnia: nie ciemnieje ani nie pomarańczowieje.


Producent obiecuje 24 godziny trwałości. Nie było mi dane aż tak długo nosić makijażu, ale i tak mogę go pochwalić: pokład utrzymuje się nienaruszony cały dzień (lub całą noc) i nawet po intensywnym wysiłku (lub szampańskiej zabawie) wygląda jak dopiero co nałożony: świeżość, krycie, mat, estetyka są takie jakie być powinny. 

Ostatnia rzecz - filtr 15 SPF. Niewątpliwa zaleta, chociaż ja i tak bezpieczniej czuję się z większymi faktorami na twarzy. 

Podkład nie wywołał u mnie żadnych skutków ubocznych: nie przesuszył ani nie zapchał skóry (a to drugie jest niestety ostatnio dość częste w moim przypadku).

SKŁAD


Nie wiem, czy moje opisy składów komukolwiek się przydają - jeśli jednak czytacie je i macie ochotę na analizę tego, dajcie znać w komentarzach :)

PODSUMOWANIE

Revlon stał się moim podkładem numer jeden. Przez wiele miesięcy bałam się po niego sięgnąć, słysząc o ciężkości i przesadnie dużym kryciu. Okazało się jednak, że umiejętnie nałożony daje naturalny efekt pięknej cery, a moja skóra bardzo się z nim polubiła. KWC, jak to mówią na Wizażu!

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rimmel Lasting Finish nr 19, czyli moja towarzyszka Kate

Pomiędzy oddawaniem projektów i zaliczaniem kolokwiów udało mi się znaleźć czas na napisanie o jednej z moich ulubionych pomadek. Mowa o maleństwie oznaczonym numerem 19 z serii Lasting Finish by Kate Moss firmy Rimmel. To chyba jedne z najbardziej popularnych szminek w blogosferze, ale ja dopiero niedawno postanowiłam dołączyć ją do kolekcji. Okazało się, że to była znakomita decyzja.

Rimmel Lasting Finish by Kate Moss nr 19
Gdzie? Rossmann, Hebe, Natura, Superpharm / Za ile? 17-19 zł

OPAKOWANIE

Pomadka zamknięta jest w estetycznym i solidnym czarnym opakowaniu z różowym autografem sławnej modelki. Szata graficzna produktu cieszy oko, jest dopracowana, lecz nie przekombinowana, a plastik powinien przeżyć bez uszczerbku upadki na twarde powierzchnie.

ZAPACH

Unoszący się przy aplikacji zapach jest dość mocny i charakterystyczny, aczkolwiek nie utrzymuje się na ustach. Czytałam opinie, iż Lasting Finish pachnie jak kisiel. Owszem udało mi się wychwycić woń tego deseru w wersji truskawkowo-poziomkowej, ale przełamuje ją raczej plastikowa nuta. A może ja po prostu dawno kisielu nie jadłam... Nie, żebym się krzywiła - kompozycja, choć wyraźnie wyczuwalna, jest obojętna mojemu nosowi.


KOLOR

19 jest brudnym różem. Pokuszę się o stwierdzenie, że ciemniejszą wersja mojego naturalnego koloru ust. Dzięki temu świetnie zaznacza je na twarzy, podkreśla ich kształt, makijaż jednak pozostaje stosunkowo neutralny. Oczy i usta grają ze sobą w idealnej harmonii. To dobra propozycja na dni, kiedy nie chcę rzucać się w oczy czerwienią - czy jakimkolwiek innym silnym kolorem przerzucającym większość uwagi na wargi - a jednocześnie utrzymać usta w odpowiednim stopniu wyrazistości. 19 nie jest krzykliwa, co nie oznacza, że niewidoczna - wręcz przeciwnie. Zwraca uwagę swoją subtelnością, pięknie pogłębiając barwę ust.



KONSYSTENCJA, DZIAŁANIE 

Konsystencja jest wręcz idealna - pomadka nie jest sucha; ani zbyt twarda, ani za miękka, nie ma "woskowatej" formuły, ani skłonności do roztapiania się. Aplikacja jest dziecinnie prosta. Lasting Finish pokrywa usta równym kolorem, nie wchodząc w załamania warg i nie podkreślając suchych skórek. Miłość do naszych ust manifestuje silnym przywiązaniem... może lepiej napiszę "wtopieniem" się w nie; i mimo, że trzyma mocno, to nie niszczy delikatnego naskórka. Praktycznie nie wysusza! 

W ciągu dnia pomadka nie migruje poza kontur ust, nie brudzi zębów. Trwałość ma zachwycającą, bez jedzenia czy picia pozostanie z nami tak naprawdę do chwili jej zmycia - może nie w pierwotnym zasyceniu, ale wciąż dobrze widocznym i schludnym. Jedzenie i picie zresztą również jej niestraszne. Owszem znacząco blednie, ale robi to z gracją - schodzi równo z całego obszaru ust i nadal jest zauważalna. 


PODSUMOWUJĄC... 

Dziewiętnastkę uwielbiam za wszystko - kolor, trwałość, wygodę użytkowania. Opakowanie, choć najmniej ważne, dopełnia obrazu szminki idealnej. Jestem pewna, że sięgnę po kolejne odcienie, tym bardziej, że bohaterka tej recenzji ma czerwoną siostrę :)

Używałyście pomadek Rimmel Lasting Finish? Jakie są Wasze ulubione kolory?


sobota, 18 stycznia 2014

Zawsze obecne: 10 kosmetyków, do których wracam

Jeszcze kilka lat temu rzadko zmieniałam kosmetyki, których używam. Trwałam przy sztywnym, zadowalającym mnie zestawie. Od kiedy regularnie prowadzę blog, wiele się zmieniło - staram się sięgać po nowe produkty, aby mieć o czym pisać, a czytanie innych blogów pozwala mi na poznanie ciekawych nowości i bardziej naturalnych alternatyw dla dotychczas stosowanych specyfików.

Są jednak i takie kosmetyki, do których ciągle wracam i nie mam ochoty zamieniać ich na żadne inne. Zużyłam już niejedno opakowanie i wiem, że na tych produktach mogę polegać i się u mnie sprawdzają. W tej chwili, gdy rotacja w kremach, balsamach i kolorówce jest u mnie tak duża jak nigdy, chcę się wyjątkowo skupić na stałych bywalcach mojej kolekcji.



Cukrowy krem do depilacji Bielenda VanityJedyny, który mnie nie uczula, a to dla mnie wystarczający powód, by nie szukać dalej. Nie jest idealny, ale używam go rzadko, więc przymykam oko na niedociągnięcia. Zresztą o wszystkich szczegółach przeczytacie w recenzji tutaj.

Odżywka bez spłukiwania Joanna Miód & CytrynaKupuję i kupuję, bo pomaga rozczesać włosy po myciu i nie obciąża ich, choćbym przesadziła z ilością. Minimalnie nawilża i wygładza. Ma przyjemny zapach i lekką, lejącą konsystencję. Jest bardzo wydajna. Cudów nie robi, ale nie spodziewam się tego po tego typu lekkiej odżywce; nie wyobrażam sobie natomiast rozczesywać włosów bez niczego, co je zabezpiecza, więc wiernie do niej wracam.



Babydream fur Mama Wohlfuhl-Bad. Płyn do kąpieli, który u mnie zastępuje szampon do włosów. Delikatny, nie plącze włosów, nie puszy, zostawia je miękkie i stosunkowo gładkie jak na szampon, i to przy kręconych włosach. Robi co trzeba, czyli nieinwazyjnie, a dobrze oczyszcza. Jest średnio wydajny, ale i tak butla 500 ml za 10 zł naprawdę się opłaca. Zdarzało mi się go zdradzać z szamponem dla dzieci Babydream, ale to nie było to samo - do BDFM ciągle wracam i naprawdę nie mam powodu, by szukać jakiegoś innego szamponu do częstego mycia, niż właśnie ten. Stosunek jakość/cena jest bardzo wysoki. Poza tym w szczególnych przypadkach używam go jako płynu do kąpieli, płynu do higieny intymnej, zdarzyło mi się nawet umyć nim twarz. Kosmetyk wielofunkcyjny, dla mnie podstawa w łazience. 

Serum modelujące do biustu Eveline. Kosmetyki do biustu dzielą się generalnie na dwie części: "tanie" i "działające". Eveline jest chyba jedynym, który należy do obu. Za 13-14zł otrzymujemy 200ml fantastycznego serum. Nawilża skórę na biuście, podnosi piersi, poprawia ich kształt - sprawia, że są bardziej "jabłuszkowe" - delikatnie wypełnia, ujędrnia i sprawia, że są cudownie sprężyste. Jest odpowiednio gęsty, nie przelewa się przez palce i nie spływa z ciała, masaż nim jest bardzo komfortowy. Wydajności również nie można niczego zarzucić. Próbowałam innych kosmetyków i się nie sprawdziły, po nowe nie planuję sięgać, bo ten daje mi to, czego potrzebuję. Wada? Działa tylko w trakcie stosowania, krótko po odstawieniu piersi tracą nieco ze swojej energii ;) 




Dezodorant antyperspiracyjny Adidas for Women Action 3 Pro Clear. Używane wcześniej antyperspiranty albo średnio działały, albo za mocno pachniały - a najczęściej jedno i drugie, co sprawiało, że w cieplejsze dni (a nawet bardziej aktywne zimne) nie czułam się komfortowo. Po Adidasa sięgnęłam już nieco zniechęcona i... pozytywnie się zaskoczyłam. Ma delikatny zapach, który nigdy, po zastosowaniu na ciało, nie dochodzi do głosu. Hamuje wydzielanie potu pierwszorzędnie, a nawet jeśli już jakimś cudem się spocę, zapobiega rozwinięciu się charakterystycznej woni. Czy to upał, czy sprint na uczelnię - wiem, że mnie nie zawiedzie. Działa bardzo długo, więc w ekstremalnych sytuacjach, gdy przez ponad dobę nie ma gdzie się odświeżyć (shit happens), również czuję się bezpiecznie. Poza tym szybko wysycha na skórze. Zostawia lekkie plamy na ubraniach, ale właściwie, mogę mu to wybaczyć. 

Lovely, serum wzmacniające do paznokci z wapniem i witaminą C. Może to już nudne i może jestem monotematyczna, ale to serum naprawdę uratowało moje paznokcie i sprawiło, że przestałam się ich wstydzić. Z wdzięczności mogłabym nosić jego zdjęcie w portfelu. Więcej przeczytacie tutaj


Carmex zapewnia mi porządne, długotrwałe nawilżenie i ratuje nawet najbardziej spierzchnięte usta. Kupuję inne pomadki tylko wtedy, kiedy obudzi się we mnie Sknerus McKwacz i szkoda mi wydać 9-10zł na tubkę, jeśli obok są podobne pojemności innych firm w połowie niższej cenie. Mimo wszystko tylko Carmex w 100% odpowiada moim potrzebom. Nie przepadam za wariacjami i zazwyczaj sięgam po klasyczny wariant w tubce - najsmaczniejszy (sic!) i najwygodniejszy. Ostatnio firma wypuściła wersję waniliową i chyba ją kupię. 

Isana, krem do rąk 5% Urea. O Isanie też trąbię od długiego czasu, ale takie są fakty: to jedyny tak bogaty i zarazem tani (5,49 zł) krem. Odpowiednio gęsty, pięknie nawilża, zmiękcza, odżywia i łagodzi podrażnienia. Idealny na zimę. Może są lepsze kremy od niego, ale trzeba za nie również więcej zapłacić. Wiem na pewno, że to najlepsza pozycja, jeśli chodzi o kremy do rąk tej firmy. 



Rimmel, puder Stay Matte. Właściwie to mam ochotę wypróbować niedługo jakiś puder ze stajni Essence... Nie zmienia to faktu, że do Stay Matte wracam raz po raz. Dokładnie matujący puder o znakomitej wydajności i kryciu wystarczającym, by czasem nałożyć tylko niego, a jednocześnie na tyle małym, by nie zrobić sobie krzywdy. Matuje na 8-9 godzin, a nawet po tym czasie ewentualny błysk jest niewielki. Łatwo się aplikuje, daje naturalny efekt, nie tworzy "ciasta" na twarzy. W ciągu dnia nie ciemnieje i nie waży się. 

Tusze Maybelline Colossal Volum' Express. Pisałam już o wersji wodoodpornej (tutaj - swoją drogą zdjęcie naoczne woła o pomstę do nieba i chyba zrobię nowe, teraz już z nowym tuszem, bo to naprawdę TAK nie wygląda), którą uwielbiam, ale generalnie - za jakąkolwiek  bym się nie zabrała, wiem, że się nie zawiodę. Klasyczny Colossal czy Smoky Eyes radzą sobie równie dobrze. 
Jasne, chętnie wypróbuję te, które robią w blogosferze karierę, jak Lovely Pump it Up czy Max Factor 2000 Calorie (czeka w kolejce) - z tym, że jeśli się nie sprawdzą, wiem, że pierwsze kroki skieruję do szafy Maybelline.

***

A Wy do jakich kosmetyków zawsze wracacie?

czwartek, 16 stycznia 2014

Wybór hantli: winylowe, bitumiczne czy żeliwne?

Jeżeli aktywność fizyczna jest dla nas ważna, lecz nie zamierzamy ćwiczyć na siłowni, prędzej czy później najdzie nas ochota na stworzenie jej odpowiednika we własnym domu (pomijam zapalonych lekkoatletów). Podstawowym i jednym z tańszych sprzętów są hantle - do wyboru winylowe, bitumiczne i żeliwne. Chciałabym opisać ich wady i zalety, swoje wrażenia na ich temat i pomóc wybrać te, które będą dla was odpowiednie.


Hantle winylowe:

+ niewielkie, więc wygodne w użytkowaniu
+ przy zmianach obciążenia w trakcie ćwiczeń nie trzeba bawić się w odkręcanie talerzy 
+ sporo posiada sześciokątne wykończenie, dzięki czemu nie toczą się po podłożu
+ idealne na początek, gdy nie wiemy, czy chcemy w "te sprawy" inwestować

- drogie (zestawienie niżej). 
- przy używaniu różnych obciążeń możemy dorobić się ogromnej, zajmującej dużo miejsca kolekcji
- największa waga pojedynczej, jaką spotkałam, to 6kg



Winyle (jak również wszelkie ich pochodne, jak hantle gumowane czy neoprenowe) są przydatne na początku ćwiczeń, gdy potrzebujemy najmniejszych obciążeń: 1-2, maksymalnie 3 kg. Zakup cięższych hantli tego typu w mojej opinii nie ma już żadnego sensu - na tym etapie wiadomo, że obciążenie będzie się zwiększać, dlatego od razu lepiej zainwestować w hantle regulowane; dokupowanie winylowych będzie męczące i niezwykle bolesne dla portfela - a po czasie i tak trzeba będzie przerzucić się regulowane. Jeśli jednak należysz do grupy, która nigdy nie ćwiczyła z dodatkowym ciężarem - warto zwrócić się w stronę tych hantelek. Takie też będą najlepszym wyborem, gdy ćwiczymy dynamiczne treningi dywanowe, gdzie liczy się szybkość ruchów. Będą świetne, jeśli ćwiczycie z Jillian Michaels czy zaczynacie z Zuzką. 


Hantle bitumiczne:

+ najtańsze
+ duża dowolność w modyfikacji obciążenia

- zajmują dużo miejsca
- mogą się osypywać
Największą zaletą takich hantli jest ich niska cena. W odróżnieniu od winylowych w podstawowym zestawie mamy dwa gryfy i kilka(naście) talerzy o różnej wadze, dzięki którym możemy prawie dowolnie regulować nasze obciążenie. Sporą wadą jest ich wielkość - zajmują nie tylko dużą powierzchnię, ale mogą również utrudniać wykonywanie niektórych ćwiczeń (choć do tej pory duże talerze przeszkadzały mi tylko w jednym). Wiele osób skarży się na osypywanie piasku (hantle bitumiczne wypełnione są masą piaskową) z wnętrza już po kilku miesiącach użytkowania, ale ja niczego takiego nie zauważyłam. Moim zdaniem, jeśli talerze nie mają wady konstrukcyjnej i nie rzucamy nimi ciągle o podłogę, taki problem raczej nie nastąpi szybko. Jeśli moje zaczną się osypywać, na pewno o tym wspomnę.

Warto zwrócić uwagę na zaciski dołączane do zestawu. Często są one plastikowe, a te po kilku miesiącach są już trochę zniszczone, przez co niedokładnie przytrzymują talerze. Jednak, nawet jeśli talerze zablokowane takim sfatygowanym zaciskiem ruszają się na gryfie o milimetr lub dwa, nie mają prawa z niego spaść. Mimo wszystko, gdy zaciski zaczną szwankować, lepiej dokupić nowe. 

Hantle bitumiczne mają swoje wady, ale i tak je polecam, bo same ćwiczenia z ich użyciem są bezproblemowe i generalnie wszystko da się z nimi zrobić. Dobre wyjście dla tych o ograniczonym budżecie.

Porównanie wielkości: nieregulowane 3 kg i bitumiczne ok. 2,7 (2x1,25 kg + gryf) kg.


Hantle żeliwne

+ duży wybór talerzy o najróżniejszych wagach
+ niewielki rozmiar
+ ciężko je zniszczyć

- cena
- najmniej bezpieczne (niezabezpieczone żadną powłoką)


Najmniejsze talerze żeliwne to takie oseski, że ciężko uwierzyć, iż mogą cokolwiek ważyć - a jednak. Zajmują nieporównywalnie mniej miejsca od bitumicznych. Ceny jednak kształtują się odwrotnie proporcjonalnie i za zestaw hantli żeliwnych o tej samej wadze co bitumicznych musimy zapłacić czasami nawet dwa razy więcej. Tak jak i w bitumicznych - wszystkie chwyty podczas ćwiczeń dozwolone, ale z żeliwnymi najczęściej jest wygodniej.

Ceny:

Hantle najlepiej kupować przez Internet, gdzie ceny mogą być nawet o połowę niższe niż w sklepach stacjonarnych. Warto jednak zwrócić uwagę na koszty przesyłki, które mogą wywindować ostateczną kwotę zakupu do poziomu tych sklepowych. Najlepszym wyjściem jest poszukanie punktu z odbiorem osobistym, bądź, jeśli nie mamy jak przewieźć hantli z miejsca na miejsce i potrzebujemy kuriera - po prostu poszukać oferty, która nie odbija sobie niskiej ceny produktu wysoką opłatą za transport. 

Poniżej zestawienie średnich cen dla opisywanych przeze mnie hantli w sklepach internetowych i stacjonarnych dla obciążenia 2,5, 5 i 10 kg oraz dla kilku zestawów. Należy jednak wziąć pod uwagę, że ceny są orientacyjne, na Allegro chociażby można znaleźć oferty z niższymi/wyższymi cenami. Porównuję tu nie konkretnie hantle, ale same wagi - ponieważ do regulowanych należy dokupić gryfy, nie mogą konkurować z nieregulowanymi, jest to jednak wydatek jednorazowy i w razie zapotrzebowania na różne obciążenia szybko się zwraca.

Rodzaj/Sklep
Allegro
Sklepy internetowe
Stacjonarnie

Hantla winylowa 2,5kg
23 zł
34 zł
32 zł

Talerz bitumiczny 2,5 kg
7-12 zł
10-12 zł
15 zł 

Talerz żeliwny 2,5kg
15-18 zł
14-18 zł
20 zł 

Zestaw: hantle winylowe 2x2 kg
22-45 zł
40-47 zł
-

Talerz bitumiczny 1,25kg
5-6 zł
5 zł
9 zł 
Gryf do hantli: od 20 zł
Talerz żeliwny 1,25 kg
6-10 zł
8 zł
6 zł 

Hantla winylowa 5 kg
40-50 zł
39 zł
? (słabo dostępne stacjonarnie) 

Talerz bitumiczny 5 kg
15-23 zł
14-20zł
25 zł

Talerz żeliwny 5 kg
28-40 zł
30-40 zł
60 zł

Zestaw: Hantle winylowe 2x3 kg
32-48 zł
59-65 zł
-

Hantla bitumiczna 10 kg
74 zł
49-55 zł
-

Hantla żeliwna 10 kg
70-120 zł
80-120 zł
-

Zestaw: hantle bitumiczne 2x10 kg
49-52 zł
80-100 zł
-

Zestaw: hantle żeliwne 2x10 kg
140-220 zł
148-180 zł
-



Jakie obciążenie kupić?

Jeśli już decydujemy się na obciążenie regulowane, dobrze od razu zainwestować w zestaw 2x15 kg; standardowe 2x10 kg szybko może przestać wystarczać. Wszystko jednak zależy od preferencji i możliwości finansowych - ja kupiłam 2x10 kg ze świadomością, że nadejdzie taki czas, gdy będę musiała dostarczyć sobie dodatkowe obciążenie. Kolejne 20 kg kupiłam ostatnio, razem z gryfem sztangi i jak dla mnie było to opłacalne i wygodne rozwiązanie.

Dodatkowo 

Przy pracy z większymi ciężarami niezbędne są rękawiczki. Niektórzy sprzedawcy oferują je już razem z zestawami hantli - nie są najlepszej jakości, ale spełniają swoje zadanie: chronią przed zniszczeniem dłoni i wyślizgiwaniem się hantli z uścisku. Ja korzystam z takich właśnie zestawowych i chociaż nie wyglądają już jak nowe, nadal dobrze służą i nie wyobrażam sobie ćwiczyć bez nich. Czy chcecie kupować droższe, firmowe, czy znaleźć jak najtańsze, czy korzystać z tych, które dostaniecie w zestawie - nie ma różnicy. Ważne, żeby w ogóle były!

***

Mam nadzieję, że opisałam wszystko w miarę jasno i nie zapomniałam o niczym - gdyby jednak czegoś brakowało, gdybyście mieli wątpliwości czy pytania, to na wszystkie bardzo chętnie odpowiem :)

sobota, 11 stycznia 2014

Demakijaż oczu z płynem Marion

Jak być może stali czytelnicy pamiętają, od długiego czasu jestem wierna dwufazówkom z Bielendy. Pisałam już o każdym rodzaju, w tym kilka razy o Bawełnie, która podbiła moje serce. Nawet jeśli skuteczność płynów wydawała się przejawiać tendencję spadkową, zawsze do Bielendy wracałam. Ostatnia buteleczka Bawełny znowu była tak dobra, jak kiedyś.

Zachciało mi się jednak zmiany: ciągła obecność jednego płynu do demakijażu oczu mnie nudziła, no i niestety - cena bielendowych dwufazówek poszła w górę i z niecałych 7 zł zrobiło się 10. Postanowiłam przerzucić się na płyn Marion - przynajmniej chwilowo. A może na dłużej? Zapraszam do lektury recenzji :)

Co? Marion, delikatny płyn do demakijażu oczu
Gdzie? Natura, Firlit (Kraków)
Za ile? 5,50 zł/ 120 ml

OPAKOWANIE

Szata graficzna na pewno nie stanowi głównego czynnika zachęcającego do zakupu, ale nie ma się co czepiać - przezroczyste opakowanie o pojemności 120 ml zawiera wszystkie niezbędne informacje dotyczące produktu, a etykiety się nie odklejają. Będę kręcić nosem na zakrętkę, bo zdecydowanie preferuję klapki, ale i tak nie jest źle. Otwieranie/zamykanie nie sprawia problemu, a i do samoistnego wypływu płynu na zewnątrz dojść nie powinno.

Otwór jest odpowiedniej wielkości i umożliwia dokładne dozowanie płynu bez konieczności wytrząsania go ze środka.



ZAPACH I KONSYSTENCJA

Płyn właściwie nie ma zapachu. Jedyną szansą, żeby go poczuć, jest silne wwąchiwanie się w otwór, wtedy można wytropić bardzo delikatną pudrową nutę.

Produkt składa się z oddzielonych od siebie faz wodnej i olejowej, które na oko kładziemy dopiero po połączeniu. Faza olejowa minimalnie zwiększa gęstość całości, ale konsystencja tak czy siak pozostaje typowo wodnista. Po wymieszaniu obie części płynu szybko się rozdzielają, więc w czasie demakijażu trzeba kilkukrotnie potrząsać butelką.


DZIAŁANIE

Do produktów oznaczonych przymiotnikiem "delikatne" podchodzę jak pies do jeża - obietnice obietnicami, ale różnie to bywa. Tymczasem płyn Marion jest właśnie tak łagodnym kosmetykiem, jakim reklamuje go producent. Demakijaż oczu z jego użyciem jest bezpieczny i przyjemny, płyn nie podrażnia oczu ani skóry. Nie pozostawia również tłustej warstwy, mimo to skóra jest delikatnie nawilżona i gładka w dotyku.

Usunięcie tradycyjnego, jak i wodoodpornego makijażu nie sprawia mu problemów. Tusz/cienie lądują w całości na waciku, płyn nie rozmazuje ich na skórze. Demakijaż jest dokładny i szybki, choć nie natychmiastowy - nasączony wacik musi odstać swoje przy powiece, konieczne może być czasem pocieranie skóry; całość mieści się jednak w rozsądnym przedziale czasu. Ostatecznie zostajemy z idealnie oczyszczonymi rzęsami i powiekami, bez efektu pandy nazajutrz.

Regularnie stosowany powinien wystarczyć na jakieś pięć tygodni, co według mnie jest przeciętnym, ale raczej typowym dla takich produktów wynikiem.

SKŁAD


Cyclopentasiloxane - emolient, tworzy powierzchni skóry warstwę okluzyjną, która zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody, przez co zmiękcza i wygładza. Wpływa na właściwości aplikacyjne kosmetyków - zapewnia łatwiejszą aplikację i rozprowadzanie preparatu na skórze i włosach.
Isopropyl Myristate - emolient, tworzy powierzchni skóry warstwę okluzyjną, która zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody, przez co zmiękcza i wygładza. Wpływa na właściwości aplikacyjne kosmetyków - daje dobry poślizg przy rozsmarowywaniu, zmniejsza lepienie i tłustość kosmetyku. Pełni rolę rozpuszczalnika dla innych substancji hydrofobowych zawartych w kosmetykach. Lepiszcze substancja wiążąca składniki kosmetyków.
Isohexadecane - emolient, tworzy powierzchni skóry warstwę okluzyjną, która zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody, przez co zmiękcza i wygładza. Wpływa na właściwości aplikacyjne kosmetyków - daje dobry poślizg przy rozsmarowywaniu, zmniejsza lepienie i tłustość kosmetyku.  Pełni rolę rozpuszczalnika dla innych substancji hydrofobowych zawartych w kosmetykach.
Panthenol - prowitamina B5. Hydrofilowa substancja nawilżająca. Substancja aktywna, przejawia działanie przeciwzapalne, przyspiesza procesy regeneracji naskórka.
Propylene Glycol - hydrofilowa substancja nawilżająca skórę. Ma zdolność przenikania przez warstwę rogową naskórka, dzięki czemu pełni rolę promotora przenikania - ułatwia w ten sposób transport innych substancji w głąb skóry.
Chamomilla Recutita Flower Extraxt - ekstrakt z rumianku. Hamuje zapalenia, leczy, uspokaja skórę, łagodzi podrażnienia.
Phenoxyethanol - substancja konserwująca, która uniemożliwia rozwój i przetrwanie mikroorganizmów w czasie przechowywania produktu. Chroni również kosmetyk przed zakażeniem bakteryjnym, które możemy wprowadzić przy codziennym użytkowaniu produktu (np.nabierając krem palcem). Maksymalne dopuszczalne stężenie w gotowym kosmetyku wynosi 1%.
Methylisothiazolinone - substancja konserwująca, która uniemożliwia rozwój i przetrwanie mikroorganizmów w czasie przechowywania produktu. Chroni również kosmetyk przed nadkażeniem bakteryjnym, które możemy wprowadzić przy codziennym użytkowaniu produktu. Dopuszczalne maksymalne stężenie wynosi 0,01%. 
Potassium Sorbate - substancja konserwująca, która uniemożliwia rozwój i przetrwanie mikroorganizmów w czasie przechowywania produktu. Chroni również kosmetyk przed nadkażeniem bakteryjnym, które możemy wprowadzić przy codziennym użytkowaniu produktu.
Sodium Chloride - modyfikator reologii. Wpływa na konsystencję kosmetyków myjących - powoduje wzrost lepkość w preparatach zawierających anionowe substancje powierzchniowo czynne.
Citric Acid - pełni rolę sekwestranta, czyli substancji, która kompeksuje jony metali, dzięki czemu zwiększa trwałość kosmetyku oraz jego stabilność. Regulator pH.
Triethanolamine - regulator pH, pozwala na uzyskanie odpowiedniego pH kosmetyku.
C.I. 42090 - niebieski barwnik

Brak jakichkolwiek substancji zapachowych! Brawo, Marion!


PODSUMOWANIE

Skuteczny, łagodny płyn w niskiej cenie, nie mam mu do zarzucenia nic poważnego. Może nie usuwa makijażu w ciągu sekundy, ale nadal robi to szybko i sprawnie. Chętnie do niego wrócę, ponieważ nie ustępuje Bielendzie, a jest jednak o wiele tańszy. 

środa, 8 stycznia 2014

A dna sięgnęły... Recenzje grudniowych zużyć

Kolejne denko, o dziwo małe, ale to chyba wynika z faktu, że miesiąc spędziłam po połowie w dwóch różnych domach i zużywałam kosmetyki zarówno z jednego i z drugiego. A jednak - kilka produktów sięgnęło dna i to jest właśnie czas, aby napisać o nich kilka słów.

Z góry proszę o wybaczenie dzisiejszej jakości zdjęć - światło docierające do mojego pokoju jest zimą okropne i bardzo ciężko mi się z nim pracuje.

Yves Rocher, Pure Calmille, uniwersalny krem do twarzy i ciała

Ten krem dostałam na Gwiadkę 2012 roku i długo leżał nietknięty, bo cały czas korzystałam z innych. Pierwszy raz otworzyłam go jakoś w październiku i od tego czasu używałam za każdym razem, wracając do domu rodzinnego. Teoretycznie przeznaczony jest dla twarzy i ciała, ale ja stosowałam go wyłącznie na dłonie. Prosta rzecz - nie znając składu, nie chciałam nakładać go na moją kapryśną ostatnio cerę, a używany na ciało skończyłby się w mgnieniu oka. A jak sprawdził się w roli kremu do rąk? Znakomicie!

Gęsta, a zarazem nietłusta, jakby "sucha" konsystencja kremu bardzo przypadła mi do gustu. Krem znakomicie się rozprowadzało, nawet nałożony grubą warstwą szybko się wchłaniał i nie pozostawiał nieprzyjemnego tłustego filmu na skórze, jedynie delikatną ochronną warstewkę -  dłonie były wyraźne nawilżone, gładkie, miękkie, wszelkie podrażnienia zneutralizowane. Zapach zgodnie z nazwą rumiankowy, wyraźnie wyczuwalny, ale nieprzesadzony. 

Opisywany przeze mnie krem to wersja limitowana, ale Yves Rocher ma również z swojej stałej ofercie podobny krem - nie wiem nawet, czy poza różnicami w szacie graficznej (swoją drogą - uroczej!) opakowania, uwzględniono jakiekolwiek. W każdym razie chętnie wypróbuję i tego standardowego wariantu, bo Pure Calmille stał się obok 5% Urea z Isany moim ulubionym kremem do rąk. 

Alterra, Krem przeciwzmarszczkowy na noc z wyciągiem z dzikiej róży

Ten krem również wszedł w moje posiadanie dawno temu - jakoś w czerwcu 2013 - kupiłam go w Rossmannie w "Cenie na do widzenia". Używałam go jakiś czas, ale ze względu na bardzo mocny różany zapach i tendencję do niekompletnego wchłaniania się (skutkującego swego rodzaju maską na twarzy), odłożyłam na wieczny spoczynek. Wróciłam do niego na początku grudnia i o dziwo, tym razem spisał się genialnie! Owszem, zapach nadal nieco mi przeszkadzał - tym bardziej, że dość długo się utrzymuje - ale i tak chętnie z niego korzystałam. Tym razem wchłaniał się w całości, a przy tym genialnie nawilżał, zmiękczał i koił moją skórę; wszelkie podrażnienia, suche skórki znikały jak ręką odjął.

Biedak niestety dna nie zdążył sięgnąć, bo 31 grudnia minął jego termin ważności. Strasznie żałuję, bo kremu w sprzedaży już nie ma, ale jego powodzenie zachęca mnie do rozejrzenia się za kremem na noc właśnie firmy Alterra.



Alterra, Cellulite Hautöl Birke & Orange - olejek antycellulitowy `Brzoza i pomarańcza`


Przełknęłam dość wysoką cenę (23,29 zł/100 ml) i sięgnęłam po ten olejek, chcąc stosować go jak pan producent przykazał, a więc nie na włosy czy inne twarze, a właśnie na ciało. I okazało się, że zrobił swoje -znakomicie ujędrnił skórę, nawilżył ją i bosko wygładził. Nie wiem, jak z cellulitem, bo tego nie mam, ale cała reszta uzyskanych efektów pozwala mi stwierdzać, że to godny polecenia produkt. 

Zwrócić uwagę należy na wygodną, niezacinającą się pompkę - chociaż nie chroni ona butelki przed wiecznym upaćkaniem w olejku - oraz piękny zapach, choć dla mnie bardziej cytrynowy ze słodką nutą (pachnie jak cytrynowa Mamba!) niźli pomarańczowy. Na pochwałę zasługuje również bogaty w najróżniejsze oleje, pozbawiony zbędnych chemicznych dodatków skład. Olejek cechuje się niestety również bardzo słabą wydajnością, przy trzymaniu się zaleceń producenta, a więc stosowany dwa razy dziennie, znika już po dwóch tygodniach.



Miraculum, Ultra Slim, Serum wyszczuplająco - modelujące

Obiło mi się kiedyś o uszy, że to serum jest niczego sobie, więc kiedy na nie natrafiłam (w sklepie sieci Drogerie Polskie; niestety nie widziałam go nigdzie indziej...), bez wahania dałam mu szansę. Może to być interesujący produkt dla osób nieprzepadających za podobnymi produktami Eveline: Ultra Slim nie wykazuje efektu rozgrzewającego, chłodzącego, łaskoczącego czy o jakim tam jeszcze producenci pomyśleli. Z wyglądu i konsystencji zwyczajny balsam o standardowym czasie wchłaniania, nie zostawia po użyciu klejącej warstwy. 

Serum ma wysmuklać, przyspieszać spalanie tkanki tłuszczowej i ujędrniać skórę. Wiadomo, na ile można wierzyć takim deklaracjom, Ultra Slim, jak wiele innych kosmetyków, cudów nie czyni. Ciężko mówić o wysmukleniu, nie zauważyłam również redukcji tkanki tłuszczowej - ale skóra, owszem, stała się bardziej napięta i jędrna. Według mnie jednak to nie wystarcza, czy do tego produktu wrócić.

Miałyście któryś z opisywanych kosmetyków?

sobota, 4 stycznia 2014

Chcesz zacząć ćwiczyć? Mały poradnik dla początkujących

Ćwiczę regularnie od półtora roku. Nie jest to może żaden wybitnie długi staż, ale podczas tego czasu sporo się nauczyłam i chciałabym podzielić się swoimi spostrzeżeniami z tymi, którzy jeszcze nie zaczęli, ale ciągnie ich do rozpoczęcia aktywności fizycznej. 

Może nie wiecie, od której strony to ugryźć, może boicie się błędów. Na początku też byłam jak dziecko we mgle i stopniowo odkrywałam, jakie ćwiczenia są najbardziej efektywne, jakie odżywianie najzdrowsze. Nadal się uczę, ale sądzę, że moja wiedza jest wystarczająca, aby taki poradnik popełnić i pomóc osobom stojącym na samym początku tej pięknej ścieżki, jaką jest uprawianie sportu. 

Kiedy zacząć?


źródło
Zacznij ćwiczyć tego samego dnia, w którym podejmiesz decyzję o rozpoczęciu treningów. Nie od jutra, nie od przyszłego tygodnia, nie od poniedziałku ani końca semestru. Mówisz - chciałabym zacząć ćwiczyć i jeszcze przed końcem wieczora przebierasz się, włączasz wybrany przez siebie filmik i przystępujesz do ćwiczeń. 

Może zamiast ćwiczeń w domu będziesz preferować zajęcia w klubie fitness, bo treningi w grupie będą bardziej cię motywować. Jeśli więc po jakimś czasie domowych treningów stwierdzisz, że nie masz na nie ochoty, wykup karnet i spróbuj wszelkich możliwości, jakie oferuje klub. Każdy człowiek jest inny i inne formy aktywności będą sprawiać mu przyjemność. Znalezienie odpowiednich ćwiczeń dla siebie może zająć trochę czasu, ale warto - bo zmuszanie się do tych, których nie lubisz, prawdopodobnie zaowocuje szybkim ich porzuceniem.

Od kogo zacząć?

Możliwe, że czytasz od jakiegoś czasu opinie o różnych ćwiczeniach i widzisz, że większość osób poleca Zuzkę Light i trening siłowy. I owszem, to znakomite formy treningu - ale nie dla początkujących. Zuzka Light - oraz crossfit, który Zuzka reprezentuje - wymaga siły i świetnej kondycji. Treningi Zuzki owszem mogą być modyfikowane pod początkujących, ale i tak nieźle dadzą w kość. Dla kogoś, kto dopiero podniósł się z kanapy, może to być zbyt duży szok i prosta droga do zniechęcenia. 

Trening siłowy wymaga już wiedzy na temat techniki ćwiczeń, sporego samozaparcia i przede wszystkim siły, bo dwukilogramowe obciążenie w przypadku takich ćwiczeń nie da żadnego efektu. 

Moim zdaniem na sam początek idealne będą tzw. dywanówki, niezbyt wymagające treningi przeznaczone do wykonywania w domu. Przy czym niezbyt wymagające nie oznacza, że nie dające efektów! Za ich pomocą można wypracować szczupłe, zgrabne i jędrne ciało. 

źródło
Tutaj polecam każdy program treningowy Jillian Michaels, przede wszystkim 30 Day Shred bądź Ripped in 30, czyli kilkuetapowe treningi rozpisane na miesiąc. Jillian jest energiczną, krzykliwą kobietą, która potrafi zmotywować do dania z siebie jak najwięcej. Dokładnie tłumaczy technikę i pokazuje modyfikacje wykonywanych ćwiczeń. 

Zdania na temat Ewy Chodakowskiej są podzielone, ale mimo wad jej treningów, wysunę również jej kandydaturę. Jeśli osobowość Jillian nie przypadnie wam do gustu, to spokojna Ewa może wywołać odpowiedni efekt. Nie będę kłamać, to właśnie ona zmotywowała mnie do regularnych ćwiczeń, była pierwszą trenerką, Jillian odkryłam później. W przypadku Ewy można zacząć od sześciominutowych zestawów na YouTube, łączonych w półgodzinne treningi - jeśli kompletnie brak wam kondycji, zacząć na przykład od dwóch i stopniowo zwiększać ilość do pięciu. Można spróbować Skalpela albo Total Fitness. Jeśli nie jesteście zupełnie zasiedziane, bo np. ćwiczycie na wfie i sporo chodzicie, to można porwać się i na Killera. 

Przy czym ćwicząc z Ewą należy jej słuchać, a nie na nią patrzeć - trenerka najczęściej mówi poprawnie o technice ćwiczeń, ale sama wykonuje je źle.

Wiele osób poleca również Cassey Ho. Do mnie ona nie przemawia - ale może okaże się waszą ulubienicą?

źródło

Ile razy w tygodniu?

Na początku wydaje się, że trzeba ćwiczyć codziennie, aby osiągnąć widoczne efekty. W rzeczywistości już trzy razy w tygodniu wystarczą, by schudnąć i ujędrnić ciało, optymalnie to 4-5 razy w tygodniu (chociaż w/w treningi Jillian przeznaczone są na miesiąc bez przerwy). Maksymalna ilość ćwiczeń to 6, a jeden dzień warto poświęcić na regenerację mięśni i ewentualne niezbyt forsowne ćwiczenia. Ćwiczenie kilku programów dziennie również nie jest dobrą decyzją, stanowi zbyt duże obciążenie dla organizmu i jest prostą drogą do spalenia mięśni zamiast tłuszczu.

Strój

Wygoda to podstawa. To, jaką koszulkę i spodenki wybierzecie, zależy od waszych preferencji. Ćwiczcie w wygodnych butach albo na boso, nie musicie wydawać kilku stów na profesjonalne obuwie - na to przyjdzie czas, gdy na dobre wkręcicie się w uprawianie sportu. Tak naprawdę jedyną rzeczą, w którą warto zainwestować, jest stanik sportowy - zwłaszcza w przypadku posiadania dużego biustu, którego zwykły biustonosz podczas ćwiczeń nie potrafi prawidłowo ustabilizować. Ja mam małe piersi, mój stanik sportowy kupiłam w H&M za 49,90zł półtora roku temu i nadal sprawuje się bez zarzutu. Kobiety z dużym biustem docenią np. Shock Absorber, który na Ebay można kupić za połowę ceny detalicznej. Drogi, ale warto, bo bolące od podskoków piersi mogą skutecznie zniechęcić do ćwiczeń. Odwiedzenie sklepów sportowych, przymierzenie jak największej liczby modeli i wygibasy w przymierzalni są jak najbardziej wskazane.

źródło
Ekwipunek

Na początek wystarczy mata do ćwiczeń i niewielkie hantle, 1 - 1,5 kg; po pewnym czasie treningów, kiedy podstawowe obciążenie przestanie stawiać opór, można dokupić hantle dwukilogramowe. Ewa Chodakowska nie używa w swoich programach żadnego obciążenia, ale nie czarujmy się - najlepsze efekty przynosi korzystanie z niewielkich chociaż ciężarków. U Jillian są one obecne w większości treningów i te ćwiczenia są świetnym wstępem do późniejszego przerzucenia się na ciężkie hantle w treningu siłowym. 

Kobiece sprawy

Jeśli podczas okresu dobrze się czujecie i funkcjonujecie jak w inne dni - ewentualnie z tabletką na ból brzucha - nie ma żadnych przeciwwskazań do odpuszczenia sobie ćwiczeń. Jeśli jednak po ćwiczeniach mimo wszystko zaczynacie źle się czuć - trzeba odpuścić.

ODŻYWIANIE

źródło
Na temat odżywiania mogłabym napisać jeszcze ze dwa długie posty, ale tutaj zawrę podstawowe informacje.

Raz - liczenie kalorii nie jest dobrym pomysłem, chyba że chcemy wpędzić się w obsesję i zaburzenia odżywiania. Warto jednak zajrzeć do kalkulatora zapotrzebowania kalorycznego (choćby TUTAJ) i obliczyć, ile kalorii potrzebuje nasze ciało, a co ważniejsze - ile białka, tłuszczu i węglowodanów powinniśmy codziennie sobie dostarczać. Na tej samej stronie można również sprawdzić, jaką kaloryczność mają spożywane przez nas dania. Jak mówię, przesadne kontrolowanie spożycia kalorii nie prowadzi do niczego dobrego, ale wyrobienie w sobie nawyku określania na oko ile składników dostarczamy sobie w pożywieniu na pewno nie zaszkodzi.

Jeśli chcecie się odchudzić, obcinamy z codziennego zapotrzebowania około 200 kalorii. Nie więcej, nie 500, nie 1000 i na pewno nie przestajemy na podstawowym zapotrzebowaniu BMR. To jest energia, którą nasz organizm potrzebuje do pracy narządów - tyle spalamy nawet cały dzień przesypiając. Wbrew pozorom podczas ćwiczeń trzeba jeść.

Zapomnijcie o jogurtach naturalnych i płatkach musli. Te ostatnie zazwyczaj mają w sobie mnóstwo cukru, a jogurty, owszem, mogą pojawić się w diecie, ale na pewno nie jako jej podstawa, i na pewno nie jako źródło białka - jest w nich go naprawdę niewiele.


Co warto jeść?

BIAŁKO

Mięsa: drób, wołowina, wieprzowina, dziczyzna
Ryby: tłuste, chude, owoce morza
Jaja
Sery, twarogi

TŁUSZCZE

Orzechy - zwłaszcza włoskie i migdały - nasiona
Oliwa z oliwek, olej rzepakowy
Ryby
Jaja
Tłuszcz zwierzęcy

WĘGLOWODANY

Ryż brązowy
Kasze
Płatki owsiane
Makaron pełnoziarnisty
Warzywa - zielone bez ograniczeń
Owoce
Pieczywo pełnoziarniste

Posiłki przed- i potreningowe 

Podstawowa zasada jest taka: w godzinach dalekich od treningu dostarczamy sobie węglowodanów złożonych, wielu warzyw i białka z mięsa czy ryb. Przed i po treningu dostarczamy organizmowi węglowodanów prostych i szybko przyswajalnego białka w łatwo trawionych potrawach.

Na 2 do 4 godzin przed treningiem można zjeść coś cięższego, co organizm trawi dłużej, a więc kanapki z jajkiem, ryż z kurczakiem, makaron z serem - możliwości są właściwie ograniczone jedynie przez czystą dietę. Jeśli do treningu zostały mniej niż dwie godziny, a czujemy głód, należy wybrać coś lżejszego - najlepiej owoce, ewentualnie jogurt z niesłodzonym musli. Nie jemy mniej niż jedną godzinę przed ćwiczeniami.

Posiłek po treningu (do 40 min po zakończeniu) jest OBOWIĄZKOWY. Na początku możecie myśleć, że nie po to spalałyście tyle kalorii, żeby to wszystko zaprzepaścić, ale wbrew pozorom od posiłku potreningowego nie utyjecie. Danie zostanie wykorzystane przez organizm do uzupełnienia zapasów glikogenu i regeneracji mięśni - należy więc spożyć coś, co zawiera węglowodany proste i sporo białka. Najprostszym przykładem jest banan i serek wiejski, ale dobrym wyjściem są również koktajle owocowe.

Po godzinie do dwóch od zakończenia treningu czas na poważniejszy posiłek - a więc duże źródło białka, sporo węglowodanów złożonych w postaci pełnoziarnistego makaronu, ryżu czy kaszy i góry warzyw.

MOTYWACJA

źródło
Ćwiczenia wymagają cierpliwości. Nie otrzymacie idealnego ciała po dwóch tygodniach ćwiczeń i zdrowej diety, ale prędzej czy później zaczniecie zauważać zmiany na lepsze, nie tylko w sylwetce, ale i w samopoczuciu i stanie zdrowia.

Pomyślcie, że poświęcacie pół godziny-godzinę dziennie tylko dla siebie, dla swojego dobra, swojego ciała, spełnienia swoich marzeń. Czas spędzony na ćwiczeniach nigdy nie jest stracony!

I najważniejsze:


"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie."
H. Jackson Brown Jr.


Powodzenia :)