czwartek, 31 stycznia 2013

Minirecenzje w ramach styczniowego denka

Walka z sesją nadal trwa. Następny egzamin mam jednak dopiero 5 lutego i znalazłam czas na napisanie nowego posta. Co prawda o regularnym dodawaniu wpisów mogę zapomnieć aż do 8 lutego, ale lepsze to, niż nic. 

Zapraszam na denko :)


1. Synergen, peeling do twarzy do cery wrażliwej - pisałam już o nim tutaj. Bardzo dobry produkt, niestety - Rossmann jak zwykle robiąc wszystko na opak zmienił opakowania i skład peelingu. Znakomity zdzierak o mylącej nazwie stał się teraz podobno faktycznie delikatny. Plus za dostosowanie produktu do opisu, minus za zrobienie na złość blogerkom ;). Siłą rzeczy nie jestem w stanie kupić go ponownie.

2. Alterra, Olejek do ciała Limetka & Oliwa - kolejny z wycofanych produktów Rossmanna. Kupiłam go bardzo dawno i faktycznie przeleżał swoje na półce. Stosowałam go na włosy i widziałam poprawę ich wyglądu, ale efekt nie należał to do tych rodzaju "mój ci on, będę kupowała do końca życia!". Miał przyjemny, cytrusowy zapach, choć jego siła mogła zniechęcać. Do tej konkretnej wersji na pewno bym nie wróciła, ale rozejrzę się za dostępnym teraz olejkiem z migdałami i papają. 

3. Under Twenty, Anti Acne!, Krem nawilżająco - matujący - po raz kolejny w denku i po raz kolejny używany :) był już w denku listopadowym. Całkowicie odpowiada moim obecnym potrzebom i na pewno jeszcze wiele razy do niego wrócę. 

4. Eveline, Slim Extreme 3D, Termoaktywne serum wyszczuplające - ten produkt tak naprawdę przeleżał na półce jakieś dwa miesiące, zanim sobie o nim przypomniałam. Przestał być mi w ogóle potrzebny, jego główna rola - wyszczuplanie - przestała się liczyć. Przerzuciłam się na balsamy/masła nawilżająco-ujędrniające i w tej kwestii nie mógł wygrać. Nawilżać nie nawilżał w ogóle. Owszem ujędrniał, ale dość przeciętnie. 
Z perspektywy czasu widzę, że używałam go przede wszystkim dla efektu rozgrzewania, które dawało złudzenie lepszego niż faktyczne działania. A potrafił przygrzać, oj, aż do bólu! I o ile lubiłam to uczucie na brzuchu czy udach, tak kiedy niepostrzeżenie odrobina trafiła na przedramię, cierpiałam męki. Zdenerwowało mnie w końcu to dokładne obmywanie nie tylko dłoni, ale i całych rąk po jego aplikacji i poszedł w odstawkę. 
Stwierdzam jednak, że do niego wrócę i przetestuję na świeżo jego możliwości.

5. Eveline, Slim Extreme 3D Spa!, Superskoncentrowane serum do biustu 'Total Push Up' - uwielbiam to serum! Piersi po nim są jędrne, miękkie i mają piękny kształt, a skóra jest sprężysta i dobrze nawilżona. Powiększać nie powiększa, ale zapobiega "znikaniu" piersi podczas odchudzania czy intensywnych ćwiczeń fizycznych. W dodatku jest bardzo wydajne - 200ml starcza na co najmniej dwa miesiące obfitego korzystania. Dodając do tego niską cenę (niecałe 15zł), otrzymujemy produkt naprawdę godny polecenia. 

6. Marion, Głęboko oczyszczające płatki na nos - oto przykład produktu, który nie robi nic. Usunął może ze trzy wągry na krzyż, reszta jak siedziała tak siedzi. Nie podrażnił, a jego zdejmowanie nie było trudne, ale mimo wszystko - nie płaciłam za efekt zerowy. 

7. Babydream fur Mama, Balsam do kąpieli - kosmetyk uniwersalny. Sprawdzał się w kąpieli, w higienie intymnej, a przede wszystkim w pielęgnacji włosów - po jego zastosowaniu były miękkie, nawilżone, dobrze oczyszczone. Świetnie zmywał oleje. Niestety Rossmann znowu wyszedł naprzeciw klientkom i wycofał balsam z oferty. Nie wiem, czy to kwestia zmiany składu, czy zniknął na stałe, ale wielka szkoda. Nawet nie zdążyłam zrobić zapasów. Obecnie myję włosy szamponem Babydream dla dzieci, który jest niezły, ale nie przebija tego balsamu.


Używałyście któregoś z tych kosmetyków? 

środa, 23 stycznia 2013

Ciemna strona czekolady - ujędrniające masło do ciała, Perfecta


Jak to mówią – chytry dwa razy traci. Opisywane masło już kiedyś miałam, ale po zdenkowaniu napisałam jedynie jego zwięzłą recenzję na Wizażu i kompletnie zapomniałam o jego istnieniu. Jakiś czas potem szukałam kosmetyku ujędrniającego (oczywiście) i jako wierna fanka wujka Sknerusa wybrałam opcję najtańszą (w promocji) o najlepszym stosunku cena/pojemność. Niedobrze.

Dax Cosmetics
Perfecta SPA
Masło do ciała ujędrniające czekoladowo - kokosowe


PRODUCENT MÓWI:
Puszyście kremowe masło do ciała o doskonałych właściwościach ujędrniających. Olejek kokosowy intensywnie nawilża i łagodzi podrażnienia, a także nadaje skórze jedwabistą gładkość. Masło kakaowe doskonale regeneruje i zapobiega wysuszaniu skóry, działa ujędrniająco i odmładzająco. Koenzym Q10 dostarcza komórkom energii, a witamina B5 uelastycznia skórę. Apetyczny czekoladowy zapach pobudza zmysły i poprawia nastrój.

OPAKOWANIE

Lubię produkty w słoiczkach. Chociaż nie są szczególnie higieniczne, to jednak mają swój urok. Preferuję jednak te pozbawione kombinacji producentów w postaci grubszego dna bądź podwójnych ścianek (jak w tym przypadku).

Szata graficzna przeciętna, etykiety są przyklejone i po pewnym czasie zaczynają się odklejać. Znajdują się na nich wszystkie potrzebne informacje.

Masło zabezpieczone jest sreberkiem, więc od razu wiadomo, czy ktoś w nim przed nami grzebał, czy nie. Za to plus.
3.5/5


ZAPACH I KONSYSTENCJA

Masło pachnie słodko i naturalnie – czekoladą z odrobiną kokosa zaiste. Może trochę jak budyń czekoladowy. To bardzo głęboki, przyjemny zapach, jedna z najmocniejszych stron kosmetyku. Nie wyczuwam w nim chemii.

Konsystencja jest bardzo gęsta. To chyba najbardziej gęste masło, z jakim miałam do czynienia. Plus za to, że masło rzeczywiście jest masłem, ale mimo wszystko – produkt rozsmarowuje się ciężko, wchłanianie też nie jest najszybsze.
4/5



DZIAŁANIE

Jasnobrązowy kolor masła nie zwiastował niczego złego. Już po lekkim roztarciu nie widać granicy pomiędzy nim, a skórą – i to jest niestety zgubne. Masło długo się wchłania i potrzeba naprawdę dokładnego masażu, by skóra przyjęła całą porcję. Fakt – masaże są dobre, ale wolałabym jednak robić je z własnej woli.

Niestety wystarczy ominąć jedno miejsce… Do czego dążę? Otóż to masło okropnie brudzi. Kładąc się spać, rano wstaję z brudną bielizną/piżamami i plamami na nogach. O ile plam na skórze da się w większości (ale nie zawsze) uniknąć za pomocą uważnego masażu, tak na brudne ubrania nie ma sposobu, zawsze kończą mniej lub bardziej utytłane. Nie nakładam piżam od razu po aplikacji, ale nie mam też ochoty czekać pół godziny nago; poza tym wydaje mi się, że część barwnika ucieka w nocy razem z potem i czekanie nic na to nie pomoże.

Mówiąc już konkretnie o działaniu: zauważyłam ujędrnienie skóry. Nie był to efekt „wow”, ale rzeczywiście coś w tej kwestii się ruszyło i za to plus. Nie jest to jednak żadna stała zmiana i po kilku dniach przerwy skóra lubi wrócić do swojego stanu sprzed kuracji.

Nawilżenie i wygładzenie to drugoplanowe zadania tego masła, z tych wywiązuje się ono nieźle. Produkt zadba o skórę w stopniu zadowalającym – będzie gładka i zadbana, ale bez efektu aksamitu. Ot, taka "robota przy okazji"; dla mnie naturalnym jest, że balsam czy masło ma, niezależnie od funkcji, także lepiej lub gorzej nawilżyć. W tym przypadku bardziej wymagający naskórek może domagać się lepszej opieki.
5/10

SKŁAD


WYDAJNOŚĆ

Jedna osoba, używająca masła raz dziennie, powinna się cieszyć jego zawartością przez okres pięciu-sześciu tygodni.
4.5/5

DOSTĘPNOŚĆ

Rossmanny, Natury, mniejsze drogerie.
5/5 

CENA

14zł/225ml, w promocji ok. 10zł.
4.5/5

SUMA PUNKTÓW: 26,5/35

To, że efekt ujędrnienia się krótkotrwały, jest najmniejszym problemem – nie wymagam od taniego kosmetyku cudów i sam fakt, że zmiany są, działa na jego korzyść. To masło byłoby bardzo fajnym produktem, gdyby nie trudność i konsekwencje aplikacji. Jest wiele kosmetyków, po których nałożeniu nie trzeba się oglądać w każdej strony, by sprawdzić, czy nie dostało się ciapek. Szkoda zachodu. I tego zapachu, bo będzie mi go brakowało. Do masła jednak nie wrócę.

piątek, 18 stycznia 2013

Krótki przegląd tygodnia


Jak widać na załączonym obrazku, znowu pognałam do Yankee Candle. Tym razem wybór był o tyle trudny, że nie ograniczała mnie tematyka świąteczna i mogłam dowolnie przebierać w zapachach. Midsummer's Night podobał mi się już od dawna. Grafika i nawiązanie do Shakespeare'a przyciągały mnie jak pszczołę do miodu, a zatrzymał piękny zapach. Lubię męskie kompozycje i ta do takich należy.
Vanilla Satin wpadła mi w ręce po raz pierwszy. Zapach i smak wanilii uwielbiam, tu dodatkowo jest ona wzbogacona zapachem drzewa sandałowego. Wosk pachnie niewyraźnie, ale nie mogę się doczekać, kiedy go użyję!
Red Berry & Cedar było jednym z ostatnich świątecznych na stanie. Wszystkie inne kupione wcześniej oddałam mamie i tym razem postanowiłam zaprosić gwiazdkowe wspomnienia do swojego domu. Wąchając "na sucho" na pierwszy plan wysuwa się borówka, ale delikatna nuta cedru również się przebija.

Wszystkie te zapachy muszą poczekać jednak na swoją kolej, bo teraz męczę inny:


kominku pali się Winter Wonderland. Trochę mnie zaskoczył - w pierwszej godzinie po podgrzaniu naprawdę niewielkiej ilości wosku pokój wypełnił się wonią... mydła i taniego odświeżacza powietrza. Tak twierdził mój nos i byłam szczerze zawiedziona, bo zapach zapowiadał się cudownie. Dopiero po jakimś czasie prawidłowe nuty doszły do głosu i czuć było las iglasty. Chociaż Winter Wonderland prawdziwym drzewom nie może dorównać, jest bardzo przyjemny. 


Plany na przyszły tydzień:
- nauka, nauka, nauka;

- Django i Les Miserables! Uwielbiam Quentina Tarantino i musicale, więc żadnego z tych filmów nie chcę pominąć. Miałam iść również na Życie Pi, ale to mi się chyba nie uda. Na pewno jednak przeczytam książkę!

- wyspać się...

Pisząc post zaprzeczam wszelkim prawom rozsądnego odżywiania i/lub łączenia dań i raczę się piwem z serem:


Przy okazji opanowałam nową umięjętność, tj. otwieranie piwa widelcem.

Powiem tak - camembert nie należy do moich ulubionych serów i po dwóch kęsach mam zwykle dość. Czasami jednak czuję wewnętrzny przymus zakupienia go i smakowania od nowa (co niczego nie zmienia - nadal czuję, jakbym jadła papier). Też czasami tak macie, że chociaż czegoś nie lubicie, to miewacie na to ochotę?

Pozdrawiam :)

wtorek, 15 stycznia 2013

Moje ulubione przepisy blogerów


Sesja zbliża się wielkimi krokami. Obecnie jestem tak zawalona nauką, że nie stać mnie nawet na luksus jakim jest znajdowanie innych zajęć, byleby tylko nie siedzieć nad książkami. Po prostu nie daję rady. Czuję się trochę winna robiąc ten wpis, ale i zostawianie bloga na tak długo bez aktualizacji nie dawało mi spokoju.

Dzisiejszy wpis będzie trochę odtwórczy – mianowicie podzielę się z Wami moimi ulubionymi przepisami znalezionymi na blogach. Za wszystkie mogę poręczyć – stworzone z nich dania są przepyszne i na stałe trafiły do mojej domowej karty dań.

źródło

Owsianka z lodówki
Pomysłów na owsiankę z lodówki jest wiele, ale to ten podbił moje serce. Robię ją zawsze, gdy czeka mnie cały dzień spędzony na uczelni, bądź podróż do domu pociągiem. Robię porcję jednorazową, do której zużywam jednego dużego banana. Im bardziej dojrzały, tym lepiej. 
Proste, ale wyborne i sycące. Wybieram jednak zawsze jogurt z tradycyjną zawartością tłuszczu.
  Ciasto bananowe

Banany uwielbiam i mogę je jeść w każdej postaci. Na hasło „ciasto bananowe” dostaję niemalże drgawek z radości oczekiwania na ten smak. Zaznaczę także – „proszek do pieczenia” to naprawdę cały proszek. Ciasto jest ciężkie i mniejsza ilość proszku po prostu go nie uniesie. Jeśli boicie się kwaśno-gorzkiego posmaku i nie chcecie przedobrzyć za pierwszym razem (jak ja, kiedy wsypałam tylko trzy łyżeczki), uspokajam – nawet niewyrośnięte ciasto jest genialne!


Burgery
Przepis na bułki i na burgery u Miss Disorderly 
Połączyłam tu dwa przepisy – na bułki i na właściwe burgery. Do bułek używam połowę ilości cukru i nieco mniej miodu, a do mięsa nie dodaję czosnku. Jako sosu używam majonezu domowej roboty. Moje dodatki to czerwona cebula, sałata i ser (próbowałam z edamskim, następnym razem będzie to mozzarella). Całość jak w przepisie. Burgery wychodzą piękne, smaczne, sycące – cała rodzina była zachwycona.
  
Placuszki na maślance
Geniusz w swojej prostocie. Jedyna różnica w mojej wersji jest taka, że nie dodaję żadnego słodziku do ciasta. Placuszki z cukrem lubią się przypalać, poza tym uważam to za niepotrzebny dodatek – dopiero po przygotowaniu polewam je syropem z agawy.

Sernik z kruszonką
Prosty i szybki przepis, a w gębie – niebo! Proponuję także spróbować zmodyfikować przepis i „kruszonkę” zrobić z ciasta przeznaczonego na spód. Wyjdzie inne, miękkie, ale równie dobre.


środa, 9 stycznia 2013

O tym, dlaczego czasem nie lubię zakupów


Nie miałam zamiaru korzystać z tegorocznych zimowych wyprzedaży, bo nie było ku temu ani pieniędzy, ani potrzeby. Moja mama uznała jednak, że potrzeba istnieje – podobno moje buty i spodnie jej o tym powiedziały. Zasugerowała, żebym za świąteczne pieniądze kupiła sobie nowe. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała to zrobić – i to raczej prędzej, jeśli chcę mieć jakikolwiek wybór.

Musicie wiedzieć, że w kwestii butów i spodni jestem facetem – mogę chodzić w jednej parze, dopóki się nie rozleci. A jak już się rozleci, drżę na myśl o pełnej bólu przeprawie po półkach z niechcianym i nieciekawym towarem.

Mam ogromne problemy ze znalezieniem czegoś, co mi się spodoba. Ma być wygodnie, prosto i ciemno (w kwestii butów – czarno), ale często te wymagania okazują się wygórowane. Bo rzeczywiście większość kozaków to albo modele na wybiegi (szpilka 10cm w zimowych butach na co dzień?), albo totalnie płaskie kaczuchy o cholewach do nieba (na których „pojechać” jest chyba jeszcze łatwiej). Ostatecznie dorwałam bardzo wygodne, chociaż totalnie niekobiece buty. Seksapilem nie grzeszą, ale jakieś wyjątkowo ohydne też nie są. Co sądzicie?


Spodni nie będę pokazywać, bo po slalomie między półkami zerknęłam na metkę moich ulubionych i do cna znoszonych i skierowałam swoje kroki do Camaieu, gdzie od razu kupiłam zwykłe, ciemnogranatowe rurki z wyprzedaży. Udałoby mi się wcześniej, gdyby nie to, że Camaieu jest na pierwszym piętrze, a ja mam nerwicowy wręcz nawyk obchodzenia najpierw piętra minus jeden, potem zerowego i ostatecznie właśnie tego.

A mówiąc o obchodzeniu… rośnie moja awersja do Stradivariusa i Bershki. Od razu po wejściu wita mnie bardzo mocny, dziwny zapach, a na małej powierzchni tłoczy się milion osób pomiędzy milionem porozrzucanych i podeptanych rzeczy. Odechciewa się wszystkiego. Ofertę Stradivariusa przejrzałam pobieżnie, a Bershkę obejrzałam tylko z progu i czym prędzej uciekłam.

Z Reserved kupiłam sobie skarpetki. Uwielbiam ich wzory, to mój ulubiony sklep, jeśli chodzi o skarpety czy rajstopy, a w czasie promocji mają świetne przeceny. Za 9,99 dostałam słodką parę w kropki i ważki. Kropki zawsze górą!


Udało mi się także w końcu kupić Trafny wybór J.K. Rowling. W Matrasie jest w promocji -25%. Chociaż nie wszędzie i denerwuje mnie to, jak w zależności od miasta mogą się różnić promocje na książki (czy raczej – jak w niektórych prawie ich nie ma). Obecnie Matras oferuje -25% na większość pozycji. Chciałabym załapać się jeszcze na coś w przyszłym tygodniu, celuję w nowego Clarksona :)


Kręci mnie temat mrocznych problemów małych miasteczek (między innymi dlatego tak bardzo lubię Kinga), a Rowling uwielbiam, więc powinnam być zadowolona mimo wszystko. Mam jednak nadzieję, że Trafny wybór okaże się tak dobry, jak wszyscy mówią. 

wtorek, 8 stycznia 2013

Ja też wpadłam w Yankee Candle...


O świecach i woskach Yankee Candle słyszałam to tu, to tam od jakiegoś czasu, ale myślałam, że są okropnie drogie (w sumie te duże – są) i poza moim zasięgiem. Potem wyszło, że część oferty YC jest całkiem na mój portfel, a w dodatku, że w Krakowie jest ich salon. To był ten moment, gdy wpadłam doszczętnie ;)

Na początku nie byłam pewna, o co chodzi z tymi woskami i kupiłam świece. Okazuje się, że woski, chociaż najtańsze, są dobrą inwestycją. Świece – przynajmniej te małe, tzw. samplery – pachną słabo, natomiast rozgrzany wosk potrafi wypełnić wyraźnym zapachem całe pomieszczenie.

Chcę opisać krótko te, które testowałam, dla tych, którzy nie mają dostępu do świec stacjonarnie. Mam nadzieję, że pomogę chociaż w minimalnym stopniu.

Większość kupionych wosków/świec dałam mamie na święta, więc używam zdjęć producenta, zamiast swoich. Nawąchałam się ich jednak dosyć w ciągu pobytu w domu :)

Mandarin Cranberry


Słodki, ale świeży zapach, niestety w przypadku świecy – słabo wyczuwalny. Chyba najsłabiej ze wszystkich opisanych świec, prawie go nie czuć. Nuty mandarynki i żurawiny faktycznie obecne i naturalne. Czaję się na wosk, bo ten zapach to bardzo przyjemna, zimowa kompozycja.

Cranberry Chutney
Kolejna świąteczna, zimowa kompozycja. Tak, uwielbiam żurawinę! Zapach naturalny, ale mimo że słaby, to jednocześnie nieco zbyt słodki.

Cranberry Ice


Lżejsza wersja powyższego. Wosk pachnie mocno naturalną żurawiną, ale nie jest przesłodzony.

Christmas Rose


Uwielbiam zapach róż. Ten nie do końca kojarzy się ze świętami – o ile róża sama w sobie może się kojarzyć – ale jest piękny. Rozgrzany wosk wydziela wyraźną woń dojrzałej róży. Niestety pachnie dosyć mocno – mi to pasuje, ale np. mój tata który ma wrażliwy nos, ledwo mógł wytrzymać…

Christmas Cupcake


Piękny, słodki zapach maślano-waniliowy. Ponieważ to świeczka, nie pachnie zbyt mocno, ale w bliskiej odległości nuty są wyraźne. Powiedziałabym nawet, że momentami jest trochę mdło.

Winter Wonderland


Tego wosku nie zapalałam, bo kominek dla siebie dopiero chcę kupić, więc prawdziwy opis dopiero się pojawi. Zapowiada się ciekawie – świeży, leśny, trochę męski.


Zapachami stycznia – czyli tymi w promocji -25% - są Fresh Cut Roses i Fluffy Towels. Dla mnie brzmi zachęcająco :) Dodatkowo mam kilka innych zapachów na oku (nosie?) i w przyszłym tygodniu mam zamiar znowu wybrać się do Yankee Candle.


Dziewczyny z Krakowa, mam prośbę. Ponieważ w większości sklepów online koszty przesyłki są bardzo wysokie, chciałabym mieć możliwość kupienia poszukiwanego wosku stacjonarnie. Chodzi mi o Snow in Love, który do tej pory widziałam tylko jako świeczkę. Jeśli będziecie przypadkowo w salonie przed przyszłym wtorkiem – albo natkniecie się na niego w innym miejscu, bo produkty YC można podobno dostać w TK Maxxx (osobiście nie widziałam) i Piotrze&Pawle, dajcie znać. Będę bardzo wdzięczna, z góry dziękuję :)

----
Zdjęcia pochodzą ze strony www.zapachdomu.pl

piątek, 4 stycznia 2013

Wspomnienia zeszłego roku - grudniowe denko

W tym miesiącu znowu sporo - jak na mnie - kosmetyków. Byłoby jeszcze więcej, ale od dwóch tygodni siedzę w domu i korzystam z zapasów tu zgromadzonych.


1. Bielenda, Czarna oliwka, Nawilżająca 2 - fazowa oliwka do demakijażu oczu i ust - funkcję przeciwzmarszczkową pomijam milczeniem. Jeśli jako przeciwdziałanie bruzdom weźmiemy nawilżenie, to owszem, w końcu to oliwka, a po użyciu pozostawia na powiekach tłustą warstewkę (u mnie mile widzianą), ale zmarszczek nie usunie. Nie wymagam tego od dwufazówek, bo to rola kremów (ewentualnie zabiegów chirurgicznych :D), ale śmieszy mnie taka deklaracja na opakowaniu. 

Oliwka bardzo dobrze i szybko radzi sobie z demakijażem oczu i ust. Jednak usuwanie wodoodpornych kosmetyków zajmuje jej nieco więcej czasu niż wersji z bawełną i również trzeba jej więcej użyć, by zrobić to dokładnie. Raczej nie podrażnia, ale jednak czasami zalewałam się łzami, gdy płyn dostał się do oka. Nie zdarzało mi się to, gdy korzystałam z różowej poprzedniczki, więc wynik ostateczny to 1:0 dla bawełny i tę ostatnią kupię następnym razem.

2. AA Technologia Wieku, Pielęgnacja Antycellulitowa, Mleczko do ciała wygładzająco - ujędrniające - recenzja tutaj. Przyjemny kosmetyk, chociaż nie ujędrnia, to być może kiedyś jeszcze zawita na moją półkę.

3. Isana, brzoskwiniowa pianka do golenia - to już n-te zużyte opakowanie tej pianki. Jest moją ulubioną - bardzo tania (ok. 5zł), wydajna, bo mała ilość potrafi pokryć prawie całą nogę, świetnie zmiękcza włoski i nadaje niezły poślizg maszynce. Dodatkowo ma ładny zapach. Nie podrażnia ani nie wysusza, czasami po depilacji nie nakładam na łydki żadnego balsamu i mimo to skóra jest w dobrej kondycji. Gdyby jeszcze spowalniała odrastanie włosków, to wychwalałabym ją pod niebiosa, ale i tak jest znakomita i kupię ją jeszcze niejednokrotnie. 

4. Carmex, balsam do ust w słoiczku - od kiedy odkryłam tę firmę, zawsze mam pod ręką ten balsam w jakiejkolwiek formie. Wersję w słoiczku bardzo polubiłam. Nie jest może najbardziej higieniczna, ale nawet mi to nie przeszkadzało. Opakowanie solidne, produkt wydajny (kupiłam go we wrześniu, skończył się jakoś na początku grudnia), a co najważniejsze bardzo skuteczny! Moje usta bez Carmexu żyć nie mogą ;) są nawilżone, zadbane, ten balsam radzi sobie ze wszystkimi problemami ust ze skłonnościami do pękania i wysychania. 

źródło

Ostatniego dnia grudnia skończył mi się również Carmex w sztyfcie. Mimo że to od niego zaczynałam, chyba do sztyftu już nie wrócę. Nakładanie go na usta było jakieś dziwne, być może to filtr sprawił, że po jakimś czasie wyczuwałam na wargach tłustą zasychającą warstwę. Ponadto po raz drugi pod koniec użytkowania zepsuł się mechanizm wysuwania sztyftu i to już nie może być przypadek :(

5. Joanna, peeling myjący do ciała - recenzja tutaj. Fantastyczny peeling. Nie kupiłam jeszcze nowego opakowania, ale przymierzam się do żurawiny. 

6. Facelle, płyn do higieny intymnej - opinia tutaj. Niestety zawiódł mnie na całej linii i już do niego nie wrócę. W skrócie: był przeciętny przy higienie intymnej, a z włosów zrobił siano.

7. Wellness & Beauty, Olejek do kąpieli, trawa cytrynowa i bambus - producent proponuje dwie do trzech nakrętek olejku do wanny, ale niestety to o wiele za mało. Aby poczuć efekt, do wanny o standardowych rozmiarach i zapełnionej prawie w połowie musiałam wylać o wiele więcej i nawet nie bawiłam się w odliczanie nakrętek. Olejek starczył na cztery kąpiele, w tym jedną o przepisowej zaaplikowanej ilości.

Zapach jest ledwo wyczuwalny, piany tworzy się przeciętna ilość. Największym plusem jest nawilżenie skóry. Mimo to nie kupię ponownie, jest wiele lepszych olejków, które nie mają wyżej wymienionych wad.


8. Eveline, Pure Control, Antybakteryjny tonik głęboko oczyszczający na pryszcze i wągry - dobrze usuwa z twarzy zanieczyszczenia, odświeża i pomaga zwalczać pryszcze. Wągrów nie ruszy za nic w świecie, ale hamuje powstawanie nowych. Całkiem nieźle nawilża. Nie podrażnia. Chociaż nie jest mi niezbędny do życia, lubię czasem przetrzeć nim twarz. Jest także tani (ok. 10zł). 

9. Isana, Oliwkowy krem do rąk - jest moim drugim po Urea 5% ulubionym kremem do rąk Isany. Odpowiednio gęsty, dobrze nawilża, szybko się wchłania. Kupiłam go jednak, gdy w Rossmannie zabrakło właśnie Urea 5% i prawdopodobnie będę do niego wracać tylko w takich awaryjnych przypadkach, bo mimo wszystko jest nieco zbyt lekki. Z oliwkowych kremów wolę ten Ziai, który jest trochę droższy, ale jednocześnie bardziej treściwy.


A jak Wasze ubiegłoroczne (;)) zużycia? Korzystałyście z któregoś z tych produktów?

wtorek, 1 stycznia 2013

Chwila refleksji


Przyszedł czas na krótkie podsumowanie tego, co zdarzyło się w 2012 roku. Ponieważ nie podejmowałam żadnych postanowień, mam w tej kwestii czystą kartę. O innych rzeczach, owszem, chcę parę słów naskrobać.

Styl życia:
1.       W styczniu mija pół roku od czasu, gdy zaczęłam regularnie ćwiczyć. Chociaż nikt nie przewidywał, że mój zryw przetrwa próbę czasu, jest coraz lepiej. Ćwiczę coraz więcej i coraz lepiej, nie tracę motywacji. Aktywność fizyczna stała się nieodłączną częścią mnie i mojego stylu życia i mam nadzieję, że w roku 2013 będzie miała jeszcze większe znaczenie! 
2.       Zaczęłam zdrowo i świadomie się odżywiać. Mimo że powroty do domu nieodłącznie wiążą się z przyjmowaniem większych ilości cukru, a chłopak lubuje się w faszerowaniu mnie ptasim mleczkiem, na co dzień unikam słodkich i słonych przekąsek. Unikam jedzenia wysoko przetworzonych rzeczy, staram się włączać do diety więcej warzyw i mięsa i bardzo mi to służy. 
Spełniły się trzy marzenia związane z Titanikiem:
1.       Udało mi się być w Southampton podczas obchodów setnej rocznicy zatonięcia! To była najwspanialsza, najcenniejsza i najbardziej szalona przygoda mijającego roku… a może nawet i dekady.








2.       Obejrzałam Titanica Jamesa Camerona na wielkim ekranie.
3.       Udało mi się kupić pierwszy tom swoistej biblii Titanicowców: Titanic the Ship Magnificent. Książka czeka na przeczytanie podczas letnich wakacji – mam nadzieję, że w międzyczasie dołączy do niej tom drugi :)
źródło

Osiągnięcia:
1.       Okazało się, że przy odpowiednim nakładzie pracy jestem w stanie ogarnąć tajniki matematyki wyższej w stopniu lepszym niż zadowalający. Podniosło to nieco moją samoocenę :)
Ponieważ jakiekolwiek złożone postanowienia byłyby trudne w realizacji – jak to postanowienia – chcę tylko obiecać sobie, że będę w nowym roku starać się być najlepszą. Życzę sobie „trafnych wyborów”. No i koniecznie muszę przytyć, to już nie jest postanowienie, ale konieczność.

Lolitom życzę tańszego brando, szczęścia w wyszukiwaniu okazji i refleksu w ich wykorzystywaniu.Fitnesskom niesłabnącej motywacji.Kosmetykoholiczkom samych hitów, intuicyjnego omijania bubli i Rossmanna, który nie będzie wycofywał najlepszych produktów.Wszystkim bez wyjątku – szczęścia, zdrowia i spełnienia marzeń. Aby ten rok był pełen miłości i sukcesów, a pozbawiony trosk!