Nie lubię sytuacji, gdy produkt sprawdzający się u setek
dziewczyn jest dla mnie rozczarowaniem. W takich momentach zwykle nachodzi mnie
uczucie, iż coś musi być ze mną nie tak, skoro ulubieniec wielu nie radzi sobie
z moją skórą czy włosami. Chociaż wiem, że to tak nie działa, zawód pozostaje.
Chciałabym dzisiaj napisać o dwóch zachwalanych przez
blogerki produktach. Oba zasłużyły już na miano kultowych i niestety oba w moim
przypadku okazały się niewypałem.
Nie chcę pisać osobnych, dużych recenzji tych kosmetyków.
Kiedy 99% osób chwali sobie daną rzecz, mówienie od siebie „nie polecam”, „to
nie działa” jest trochę głupie. W końcu na wielu działa doskonale. Mimo
wszystko dodam swoje trzy grosze na temat tego, jak zawsze znajdzie się ten 1%,
u którego „niezawodny” produkt nie zdaje egzaminu.
Pierwszym kosmetykiem jest maska do włosów Kallos Latte. Co
ja się na nią nie wyczekałam! Szkoda było mi wydawać pieniądze na przesyłkę z
Allegro i zawsze pojawiały się ważniejsze wydatki, ale kiedy odkryłam, gdzie można
dostać ją stacjonarnie, popędziłam po nią natychmiast.
Kallos okazał się mieć dwie zalety: obłędnie pachniał i
ułatwiał rozczesywanie włosów. Powiem wręcz, że budyniowo-śmietankowy zapach
był uzależniający i potrafiłam spędzić w łazience kilka chwil na samym tylko
wściubianiu nosa do opakowania, co by podarować nosowi jak najwięcej tej
boskiej woni.
Niestety na tym kończyły się dobre strony tej maski. Mimo że dawałam mu nieskończoną ilość szans, zawsze zostawiał moje włosy w
takim samym stanie: oklapnięte, matowe, wyglądające na nieświeże strąki.
Chociaż nigdy nie przesadzałam z nałożoną ilością i zawsze kładłam maskę już
poniżej linii uszu, nie mogłam nic poradzić na taki stan rzeczy.
W dodatku miałam ogromne problemy ze spłukaniem go. Mimo wielu litrów przelanych przez moje włosy cały czas miałam wrażenie, że trzyma się jak rzep psiego ogona.
Ostatecznie nie żałowałam nawet wydania pieniędzy, ale tego
zapachu, który się marnował :D
Drugim produktem jest płyn do higieny intymnej Facelle,
polecany przez blogerki do mycia włosów. Kiedy usłyszałam, że jest lepszy w tej kwestii nawet
od Babydream fur Mama, mojego ulubieńca, postanowiłam spróbować.
Niestety i tu
spotkało mnie rozczarowanie. Wydawało mi się, że płyn nie potrafił dokładnie
umyć włosów. W dodatku potrzeba było go sporo na jednorazowe użycie. Włosy
pozostawiał sztywne, bardzo suche i szorstkie. Co więcej, mam wrażenie, że spotęgował ich wypadanie! Od razu po jego odstawieniu dostrzegłam pod tym względem poprawę - co prawda niewielką, ale jednak przestałam zostawiać na grzebieniu całą masę kłaków...
Zapach też nie był
powalający, raczej ostry i chemiczny. Mimo iż jest to pomniejsza sprawa, nie pomogła pozyskać płynowi sympatii.
Jako płyn do higieny intymnej sprawował się poprawnie. Mimo
słowa „fresh” w nazwie, nie odczuwałam jakiejś szczególnej świeżości po zastosowaniu.
Ot, umył i tyle. Pod tym względem ulubieńcami nadal pozostaje "Intima" z Ziai.
Oczywiście jest wiele produktów, które sprawdzają się u mnie równie dobrze jak u większości - wspomniany balsam do kąpieli Babydream, wcierka Jantar czy dwufazówka z Bielendy - a to nie koniec przykładów. Zawsze to jakieś pocieszenie ;)
Ziaja górą, jeśli chodzi o ich płyny intymne ;) Przyznam, że żadnego z produktów nie stosowałam, ale mam podobne odczucie, jeśli coś się u mnie nie sprawdza, a dla innych jest hitem ;)
OdpowiedzUsuń