poniedziałek, 31 marca 2014

Minirecenzje denkowe: luty i marzec


W lutym zużyłam niewiele, więc zamiast na siłę tworzyć post z dwoma kosmetykami na krzyż, postanowiłam poczekać i dodać denka do tego, co wykończyłam w marcu. Wyszło tego sporo i przyznam że nie wszystko jest tutaj ukazane - są produkty które mam zamiar opisać w innym poście, gdzie będą bardziej pasować. Nie chcę wybiegać przed szereg, uwzględniając je tutaj.




Joanna, Naturia, Peeling myjący z truskawką - peeling Joanny zrecenzowałam kiedyś pozytywnie, więc z uwagi na to - i na niską cenę - sięgnęłam po niego ponownie. Obawiam się jednak, iż zmiana opakowania pociągnęła za sobą zmiany w składzie, gdyż stał się maziakiem, a nie zdzierakiem. Zawsze był delikatny, to prawda, ale tym razem w trakcie peelingowania nie czułam praktycznie nic, nawet na bardziej wrażliwych częściach ciała (np. dekolcie). Może to ja stałam się bardziej gruboskórna? Nie wiem. W każdym razie do niego nie wrócę. 

Joanna, Naturia, szampon z pokrzywą i zieloną herbatą - świetny szampon do oczyszczania. Prosty skład, znośny zapach, myje jak potrzeba, czyli dokładnie. Nie plątał moich włosów, po myciu były stosunkowo miękkie. Chętnie do niego wrócę. 

Luksja, płyn do kąpieli Blueberry Muffin - litr aromatycznego, gęstego, dobrze pieniącego się płynu za dychę? Biorę! I pragnę więcej. Zapach tak jak nazwa - wyraźnie borówkowy z subtelną słodką nutą. Niestety o wiele mniej intensywny niż w wersji czekoladowo-pomarańczowej, a szkoda, bo lubię czuć zapachy bez konieczności ciągłego zaciągania się. Ponieważ wolę bardziej słodkie zapachy, ten wariant raczej już u mnie nie zagości, ale zużywanie było przyjemne i z czystym sumieniem polecam.




Marion, płyn micelarny - taniocha - za 100 ml płacimy około 5 zł. Niestety cena to nie wszystko, a z tą resztą jest gorzej. Płyn owszem zmywa makijaż, ale zajmuje mu to sporo czasu, a po zakończeniu demakijażu mam wrażenie, że cera nie jest do końca oczyszczona. Płyn jest również wybitnie niewydajny. Nie wrócę do niego.

Himalaya Herbals, balsam do ust z masłem kakaowym - bardzo lubię produkty firmy Himalaya, więc po ten balsam sięgnęłam bez większego zastanowienia - i niestety się zawiodłam. Nawilżał minimalnie, ale nie pielęgnował. Był zbyt suchy i gęsty, zostawiał na ustach grubą, nieprzyjemną warstwę. Dawał chwilowe ukojenie, ale nie doczekałam się poprawy kondycji warg. Nie kupię ponownie. 

Carmex, balsam do ust, Vanilla - po raz kolejny przekonałam się, że jeśli Carmex, to tylko tubka (ewentualnie słoiczek). Sztyfty mnie nie przekonują (także dlatego, że gdy zostaje mało produktu, mechanizm wykręcający przestaje działać i resztki trzeba wydłubywać). Oczywiście, jak to Carmex, dobrze poradził sobie z suchymi skórkami i spierzchnięciem warg, wypielęgnował usta, ale jednak nie w tak doskonałym stopniu, jak robią to wersje tubkowe. Może to kwestia filtra? Co do zapachu - był raczej słabo wyczuwalny, liczyłam na więcej waniliowej woni. Nie kupię ponownie, chociaż współpracowało mi się z nim dobrze - wracam do tubek, nie dość że lepszych, to jeszcze zawierających więcej produktu za tę samą cenę.

Isana, aloesowy krem do rąk - kremy Isany obdarzam zawsze sporym kredytem zaufania. Tu niestety zostało ono nadszarpnięte. Krem okazał się dla mnie zbyt lekki, nie widziałam żadnego działania. Wchłaniał się błyskawicznie i po chwili miałam wrażenie, że niczego nie nakładałam na dłonie. Być może latem sprawdziłby się lepiej, ale w niższych temperaturach (kupiłam go jeszcze w styczniu) nie sprawdził się w ogóle i na pewno do niego nie wrócę.




Pharmaceris T, krem z 5% kwasem migdałowym - mój ulubieniec! Opisywałam go już tutaj. Wspaniały krem, który udowodnił, że można rozwiązać nawet beznadziejne sprawy. Chętnie wróciłabym do niego, ale nie wiem, czy po upływie czasu nie będzie za słaby. W każdym razie polecam.

Tołpa, Dermo Face Physio, płyn micelarny - świetny micel, nad zaletami którego rozpisywałam się już tutaj. Radził sobie z każdym makijażem, oczyszczał jak należy, nie podrażniał. Chętnie do niego wrócę, ale... na promocji. Mimo wszystko są tańsze płyny które też spełniają swoją rolę, pieniądze wolę ulokować w czymś na co trudno szukać zastępstwa.

Inglot YSM, podkład równoważący do młodej skóry - pisałam o nim baaardzo dawno (tutaj). Ta tubka przeleżała nietykana ponad rok, więc znajduje się tutaj ze względu na upłynięcie terminu ważności, a nie zużycie. To był naprawdę przyjemny produkt: lekkinie ważył się, dobrze wtapiał się w skórę, nie najgorzej matował. Krycie średnie, ukrywał mniejsze niedoskonałości, z dużymi problemami sobie nie radził. Był jednak bardzo nietrwały i nie miał filtrów UV - dlatego przerzuciłam się z niego najpierw na kremy BB, a potem na Revlon CS. I chociaż teraz używam filtrów osobno, myślę, że moje wymagania zmieniły się na tyle, by do niego nie wracać. Ale kto wie? Wspominam go miło.

Revlon Colorstay - pełną recenzję znajdziecie tutaj. Właśnie rozpracowuję drugie opakowanie, co chyba może samo z siebie stanowić polecenie :). Mocno kryjący (z możliwością stopniowania), trwały, o szerokiej gamie kolorystycznej. Czasami podkreśla rozszerzone pory, ale po przypudrowaniu tworzy efekt idealnej cery. Uwielbiam i na pewno jeszcze do niego wrócę

Farmona, Jantar - zjechałam tę odżywkę tutaj. Wymęczyłam do końca, ale zgodnie z moimi przewidzeniami nic się nie zmieniło, włosy nadal leciały chętnie jak Gawliński w "Bohemie". Narzekałam też na to, że czupryna pod wpływem Jantaru stała się sucha i sztywna. I proszę bardzo, wystarczył jeden dzień bez wcierki, żeby włosy zaczęły się lepiej układać i odzyskały miękkość. Niniejszym nadaję pomysłodawcy nowego składu tytuł Master of Disaster, a Jantar kwalifikuję do porażki roku.

***

Jak Wasze denka? Któreś z produktów się powtórzyły?

sobota, 29 marca 2014

Fitness Blender, czyli mój sposób na cardio (i nie tylko)

Jeżeli jesteście na bieżąco z fitnessowym internetowym światkiem, pewnie słyszeliście o parze tworzącej Fitness Blender. Jeśli nie, gorąco zapraszam do zapoznania się z ich ofertą i dalszą częścią posta, w którym bliżej opiszę dzieło Kelli i Daniela.

Jak wiadomo, podstawą mojej aktywności fizycznej są treningi siłowe (mój obecny plan tutaj), które wykonuję cztery razy w tygodniu. Pomiędzy tymi dniami wybieram ćwiczenia, które mają za zadanie spalać tkankę tłuszczową - a więc cardio lub HIITy (czyli treningi interwałowe o wysokiej intensywności). Planowałam Zuzkę, ale jej zestawy są bardzo wymagające pod względem siłowym i uważam, że w chwili sztywnego trzymania się planu treningowego są niepotrzebne, a wręcz niewskazane. 

O Fitness Blender pisałam już przy okazji posta o ćwiczeniach bez obciążenia. Wybrany wówczas trening średnio przypadł mi do gustu, ale postanowiłam dać FB jeszcze jedną szansę, tym razem w kwestii bardziej dynamicznych ćwiczeń. Okazało się to strzałem w dziesiątkę! Treningi bardzo mi się spodobały i strona FB jest obecnie jedyną, na której szukam treningów cardio czy HIIT. Nadal jednak wybieram głównie zestawy, które wykonuje Kelii, te z Danielem mnie nie przekonują. Nie mam pojęcia, dlaczego.




Jakie są zalety FB?

1. WYBÓR. Ilość treningów zwala z nóg! Poruszając się w obrębie choćby jednej kategorii mamy mnóstwo zestawów, na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Mnie zdarzyło się tylko raz wrócić do treningu już wykonywanego, resztę robię jednokrotnie i szukam następnych, bo każdy jest zupełnie inny i aż szkoda nie korzystać z kreatywności twórców. FB oferuje ćwiczenia praktycznie każdego typu - cardio, pilates, siłowe, modelujące, z kettlebellem, jogę, jak również osobne rozgrzewki i rozciągania (nie we wszystkich treningach są one uwzględnione, więc możemy sami o nich decydować). 




2. WYGODNA WYSZUKIWARKA. To chyba głównie dlatego polubiłam korzystanie z treningów Kelli i Daniela. Mamy pięć kategorii, każda wielokrotnego wyboru, dzięki której znalezienie odpowiadającego nam treningu zajmuje minutę. Wybieramy rodzaj ćwiczeń, stopień trudności, czas trwania, zakres spalanych kalorii oraz na jaką część ciała trening ma kłaść największy nacisk. Oczywiście nie trzeba podawać wszystkich kryteriów, ale zdecydowanie ułatwia to wybór najlepszego zestawu i nie powoduje w połowie treningu frustracji, że robimy coś innego niż się spodziewaliśmy. 




3. OPIS ĆWICZEŃ. Jak często zdarzało się Wam przewijać cały film, aby zobaczyć, jakie ćwiczenia zawiera albo czy potrzebne jest dodatkowe obciążenie? Tu jest to zbędne. Wszystkie treningi opisane są bardzo dokładnie: wyszczególniony jest potrzebny ekwipunek, mamy informację, czy zestaw zawiera rozgrzewkę i rozciąganie, jest również lista wszystkich ćwiczeń wraz z opisaną strukturą treningu (ilość powtórzeń/czas wykonywania każdego ćwiczenia) oraz ogólny opis i sugestie co do częstości wykonywania i ewentualnego połączenia z innymi filmami. 




A teraz co nieco o samych HIITach :)

Idea treningu interwałowego odpowiada mi chyba najbardziej (obecny siłowy również jest poniekąd interwałowy) i bardzo do mnie przemawia, nie od dziś wiadomo że przeplatanie ćwiczeń o wysokiej intensywności z tymi o niskiej, albo wręcz przerwami, daje znakomite rezultaty przy krótkim czasie trwania (15-25 min). Przez określony czas dajesz z siebie 100%, by potem pozwolić organizmowi na krótką - aktywną lub statyczną - przerwę, po czym znowu ruszasz do boju. To jak uruchamianie urządzenia elektrycznego, które pobiera dużo więcej energii przy starcie niż przy jednostajnej pracy. Proste? Pewnie że tak! 

W cardio/HIITach Fitness Blendera ujęła mnie różnorodność. W każdym treningu są różne ćwiczenia, a sam trening realizowany na wiele sposobów: piramida (ćwiczenie robimy 15 sekund, potem 15 sekund przerwy, następnie 30 sekund ćwiczenia i 15 sekund przerwy, potem kolejno 45-15, 30-15 i 15-15), tradycyjne interwały (np. 20 (45) sekund ćwiczenia, 10 (15) sekund przerwy) albo w ogóle misz masz, czyli na zmianę trzeba wykonać ilość powtórzeń albo robić ćwiczenie przez dany przedział czasu. Na ekranie mamy czas, jaki pozostał do końca danego ćwiczenia oraz ilość spalanych kalorii. 

HIITy są naprawdę męczące - póki co wybieram poziom czwarty i otrzymuję satysfakcjonujące mnie zestawy, po wykonaniu których zalewam się potem.

Moim ulubionym treningiem - i to jest właśnie ten jedyny, do którego mam ochotę wracać, mimo że jest wiele innych do sprawdzenia - jest HIIT "When I Say Jump". Koncepcja jest prosta - podczas wykonywania ćwiczeń słyszymy "jump" albo "down" i niezależnie od fazy ćwiczenia musimy albo podskoczyć, albo opaść na podłogę jak w burpee, ale bez pompki i bez wyskoku. To akurat jeden z mniej wymagających kondycyjnie treningów, ale jest tak ciekawy i zabawny, że wykonuję go z wielką przyjemnością.

(linki prowadzą do filmów na YouTube, ponieważ taką opcję udostępnia Blogger - po filmami znajdziecie jednak link, który zaprowadzi Was do strony na której znajdziecie wspomniane przeze mnie opisy)



Lubię też ten - bo chociaż burpee należą do moich ulubionych ćwiczeń, to dzień po siłowym moje ręce mają mdłości na sam dźwięk słowa "pompka".


***

Czy Fitness Blender wzbudził Wasze zainteresowanie? A może już znacie tę stronę? Jeśli tak, podzielcie się ulubionymi treningami, być może odnajdę coś nowego :)




Wszystkie screeny pokazują zawartość strony należącej do http://www.fitnessblender.com/

środa, 26 marca 2014

Dermedic Sunbrella, krem ochronny SPF 50+ dla skóry tłustej i mieszanej

Kiedy zaczynałam zabawę z filtrami, miałam dzień rozrzutnika i kupiłam jednocześnie dwa filtry - o jednym już czytaliście, dziś przyszedł czas na drugi produkt. Zapraszam do lektury.

Dermedic, Sunbrella, Krem ochronny 50+ skóra tłusta i mieszana
Gdzie? Apteki, Superpharm | Za ile? Ok. 31zł / 50ml
OPAKOWANIE

Tubka jak tubka, kartonik jak kartonik. Ładne i porządnie wykonane. Producent do kremu dodaje piłkę plażową! Niestety nie pokażę jej wam, bo wrzuciłam ją gdzieś w mroczne odmęty swojego pokoju. Miły gest, chociaż ja pomimo morza w sercu nie czuję słabości do piłek plażowych. Ciężko że to-to odbija gdy powiewa bryza. Nevermind - tak naprawdę nie mam się do niczego przyczepić. 


ZAPACH I KONSYSTENCJA 

Krem w ogóle nie pachnie. Nie zawiera żadnych substancji zapachowych, ale i pozostałe składniki nie wydają z siebie żadnych właściwych sobie woni. 

Konsystencja gęsta i tłusta, rozprowadzenie kremu na twarzy nie stanowi jednak problemu.

DZIAŁANIE

Niestety nie ma opcji, by wyjść do ludzi z samym filtrem na skórze. Dermedic bieli twarz i wywołuje duży błysk. W tej kwestii nie widzę różnicy pomiędzy tym kremem a najtańszym filtrem do twarzy z drogerii, obie opcje zostawiają na skórze tłustą warstwę. Nie ma sensu czekać na pełne wchłonięcie, gdyż ono nie nastąpi, a usilnie wcieranie filtra tylko osłabi ochronę przeciwsłoneczną. 

Makijaż jest więc konieczny. Ciężko przewidzieć, jak dany podkład zareaguje na kontakt z filtrem, ośmielam się jednak stwierdzić, że jeśli jesteście zadowolone ze swojego podkładu nałożonego bez filtra, i w tym przypadku się spisze. Osiądzie na skórze normalnie, nie zważy się i nie spłynie w ciągu dnia. Nie zauważyłam, by filtr wpływał na obniżenie trwałości makijażu - u mnie podkład (Revlon Colorstay) nadal utrzymuje się do późnego wieczora. Chociaż filtr przestaje być widoczny, po dotknięciu twarzy można wyczuć pod palcami ciut tłusty film.


Zmatowienie twarzy to wyższa szkoła jazdy i bez dużej ilości dobrego pudru się nie obędzie. Da się uzyskać zdrowy i estetyczny efekt, ale minimalne tłustawe błyszczenie zawsze pozostanie. Krem nie przyspiesza produkcji sebum, a mat utrzymuje się długo - w moim przypadku poprawki w ciągu dnia są zbędne. 

Plusem kremu jest to, że nie podrażnia i nie wysusza skóry. Powiedziałabym nawet, że nieco ją nawilża i daje ukojenie kiedy mam wrażenie, iż jest zbyt sucha. Dodatkową zaletą jest fakt, iż nie zapchał mojej cery - w czasach gdy emulsja ochronna Vichy wywoływała u mnie wysyp krostek (a właściwie gdy wszystko go wywoływało - przeczytacie o tym tutaj), ratowałam się Dermedikiem i nigdy nie wyskoczyło mi na twarzy nic nadprogramowego. 

SKŁAD


Octocrylene - filtr chemiczny, blokuje promieniowanie UVB i krótkie UVA, stabilny, lecz dość słaby
Methylene Bis-Benzotriazolyl Tetramethylbutylphenol - chemiczno-fizyczny, chroni przed UVA i UVB, stabilny, może również wpływać na zwiększenie stabilności innych filtrów
Butyl Methoxydibenzoylmethane - chemiczny, chroni przed UVA, samodzielnie niestabilny
Titanium Dioxide - filtr fizyczny, chroni zarówno przed UVB jak i UVA, stabilny
Bis-ethylhexyloxyphenol Methoxyphenyl Triazine - chemiczny, chroni przed promieniowaniem UVA i UVB, stabilny, pomaga zwiększyć stabilność innych filtrów


PODSUMOWANIE 

Na początku nie byłam przekonana do tego kremu, ale z czasem nauczyłam się go akceptować, a nawet go polubiłam. Nie jest idealny - nie należy do kategorii filtrów o których zapominamy, że mamy je na twarzy - ale używa się go dobrze. Nie mogę go polecić wszystkim jak leci. Te z Was z bzikiem na punkcie matowej cery powinny go sobie odpuścić, ale jeśli należycie do osób, którym inne kremy o wysokim SPF zapychają cerę, możecie dać mu szansę.

poniedziałek, 17 marca 2014

Moja walka z niedoskonałościami: Pharmaceris T 5% kwasu migdałowego


Jeżeli zwykle omijacie wstępy do recenzji, tym razem proszę o przeczytanie :) sądzę, że w tym przypadku pomoże Wam to najlepiej ocenić działanie kremu i porównać stan swojej cery z moją.

Przez ostatnie miesiące toczyłam wielkie boje ze swoją skórą. Dla mnie było to coś nowego. Nigdy nie miałam typowego, ciężkiego trądziku, nie wymagałam kuracji hormonalnych ani innej ciężkiej artylerii. Moja cera była stosunkowo „czysta”, co jakiś czas wyskakiwały mi krostki, nieobcy był mi temat zaskórników na nosie, ale ogólnie - nie było źle. 

To, co zaczęło się mniej więcej w lipcu zeszłego roku, skutecznie wyprowadziło mnie z równowagi. Moje czoło, broda, okolice ust były zasypywane non stop. Pasta cynkowa, maść antyseptyczna były w ciągłym ruchu, ale dawały jedynie chwilowe ukojenie. Drogeryjne kosmetyki do cery tłustej i skłonnej do wyprysków przestały dawać radę. Praktycznie każdy używany kosmetyk potwornie mnie zapychał – spirulina, jakiekolwiek oleje (nawet kropla), emulsja Vichy, o której ostatnio pisałam czy też krem na noc. Pozbywanie się krostek trwało bardzo długo, a ja z coraz większą frustracją eliminowałam kolejne produkty. Doszło do tego, że bałam się używać czegokolwiek poza mydłem Alepp, wodą termalną i kremem nawilżającym (w międzyczasie zmieniłam pielęgnację). Mimo to i tak co chwilę na twarzy pojawiały się nowe pryszcze. 

Miarka w końcu się przebrała. W końcu ile można drżeć przed użyciem nowego kosmetyku? Jak długo mam wydawać pieniądze na coś, a potem odkładać prawie nowe, bo zapycha? Reakcje mojej skóry nie były normalne. Najbardziej żal było mi właśnie emulsji Vichy, idealnego filtra, który robił z mojej twarzy pole minowe. Stwierdziłam – nie ma sensu narzekać, że mam bardzo wrażliwą i podatną na zapychanie cerę. TRZEBA COŚ Z TYM ZROBIĆ.


Zakasałam rękawy i sięgnęłam do zakurzonych kątów mózgu, gdzie w jakiejś szufladzie rozpaczliwie kołatała się „przypadkiem” zdobyta informacja o serii Pharmaceris T z kwasem migdałowym do cery trądzikowej. Poczytałam o kwasach, popytałam mądrzejszych od siebie, poczytałam o samej serii i na sam początek wybrałam krem z zawartością 5% kwasu. Nigdy nie myślałam o mojej cerze jako o trądzikowej, zawsze nazywałam ją „mieszaną w kierunku tłustej w strefie T” ale nadszedł czas spojrzeć prawdzie w oczy – była problematyczna.

Pharmaceris T, Krem z 5% kwasem migdałowym

Gdzie? Superpharm, apteki | Za ile? Ok. 39zł / 50ml


ASPEKTY TECHNICZNE

Estetyczne, higieniczne i stabilne opakowanie z pompką, której nie w głowie zacinanie się. Wadą takiego opakowania jest niemożność sprawdzenia, ile produktu zostało. Nie lubię takich niespodzianek.

Zapach przyjemny, cytrusowy, nie chemiczny i nie przesadnie mocny, ot, taki miły dodatek do całej kuracji.

Konsystencja raczej lekka, krem bezproblemowo rozprowadza się po skórze i dość szybko (ale też nie od razu) się wchłania, zostawiając na powierzchni delikatną warstwę – suchą, absolutnie nie klejącą, nadaje ona skórze przyjemną gładkość. Jeśli się skrzywimy, poczujemy, że skóra jest ściągnięta, ale to uczucie mija po kilkunastu minutach. 


DZIAŁANIE

Otóż przez pierwsze trzy tygodnie nie zauważyłam żadnych efektów. Krostek było tyle ile wcześniej – ani mniej, ani więcej, wyskakiwały z taką samą częstotliwością i tak samo jak wcześniej upierdliwie się goiły. Spodziewałam się również łuszczenia, ale i ono (na szczęście?) nie nastąpiło. Skóra zdawała się na produkt nie reagować. Doszło do tego że pobiegłam do sklepu do Effaclar Duo, decydując jednocześnie, że Pharmaceris grzecznie zużyję. I co? Pharmaceris widząc obok siebie konkurencję zaczął działać…

Stare krostki zaczęły się ładnie goić, nowe przestały się pojawiać. Co jakiś czas wracałam do filtra Vichy jako takiego „sprawdzianu” działania kremu. O ile na początku skóra się buntowała, tak któregoś dnia obudziłam się i stwierdziłam, że nie pojawiło się na mojej skórze nic nowego. Wciąż nie dowierzając wróciłam do emulsji i faktycznie – żadnego wysypu nie było. Odłożyłam na bok wszelkie maści, zapomniałam jak to jest maltretować krostki (tak, ja z tych co im łapy do wyprysków lecą). Mogę spokojnie używać także olejów i nie bać się, że mnie zapchają. 


Jak jest obecnie, po sześciu tygodniach od rozpoczęcia kuracji? Na skórze mam jeszcze kilka blizn, ale nic nowego nie wyłazi, nie ma żadnych „wulkanów”. Cud! Wcześniej nie było dnia, żebym nie próbowała zatuszować jakiegoś wyprysku.

Skóra wygląda zdrowiej, jest gładsza, po nocy wydziela mniej sebum. Pory są zwężone. Nadal nie jest idealna – wokół ust i na czole widzę czasami pojedyncze maleńkie podskórne grudki. Pharmaceris nie poradził sobie również z zaskórnikami, aczkolwiek wcześniej chropowata skóra na nosie teraz jest jednolita. Ogólny koloryt jest minimalnie wyrównany, ale przebarwienia po krostkach nie zostały rozjaśnione.

Krem nie wysuszył ani nie podrażnił mojej skóry, nie musiałam się ratować ciężkimi nawilżającymi czy kojącymi kremami – wystarczyły lekkie na dzień. Przez cały okres używania stosuję jednak filtr SPF 50+, co mogło wpłynąć na dobrą kondycję cery (przy stosowaniu kwasów staje się ona wrażliwa na promienie słoneczne – producent zaleca stosowanie filtrów o wysokości przynajmniej 20 SPF latem, ja i tak niezależnie od kwasów nakładam codziennie pięćdziesiątkę).

SKŁAD


PODSUMOWANIE

Nie wiem, jak Pharmaceris sprawdziłby się u osób z zaawansowanym trądzikiem. Na tłustej, problematycznej cerze zdał egzamin zadowalająco i chociaż mam w planach testy innych produktów, temu daję zielone światło na przyszłość. Nie spodziewałam się, iż tak dobrze poradzi sobie z nieustępliwymi pryszczami. Warto było czekać, by zobaczyć jego działanie. 

piątek, 14 marca 2014

Czy nowa receptura "Jantaru" Farmony zdała egzamin?

Mniej więcej dwa lata temu wcierka Jantar Farmony była wśród osób borykających się z wypadaniem włosów największym hitem. Produkt naprawdę działał, używała go pewnie z połowa urodowej blogosfery. Czas mijał, włosomaniaczki dzieliły się kolejnymi odkryciami na temat wcierek i tak Jantar powoli odszedł w zapomnienie, ustępując ampułkom, olejkom, kozieradce i innym. 

Ja też pewnie zapomniałabym o tym specyfiku, gdybym nie zerknęła któregoś razu w kąt swojej kosmetycznej skrzynki, gdzie zachomikowane leżały resztki starej wersji. Postanowiłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, czyli zwolnić zajmowane miejsce dla jakiegoś używanego kosmetyku, oraz sięgnąć po nową wersję, aby porównać ich działanie. Co prawda w starej butelce (a dokładnie butelkach - były dwie) wcierki było dosyć jedynie na cztery użycia, ale dobrze pamiętałam moje wrażenia sprzed kilkunastu miesięcy jej używania.

Farmona, Jantar, Odżywka do włosów i skóry głowy
Gdzie? Jasmin, Mediq, sieć Drogerii Polskich | Za ile? 10,99zł / 100ml

OPAKOWANIE

W tej kwestii nic się nie zmieniło - mamy kartonik, a w środku butelkę z grubego szkła o rysie w stylu retro. Niestety brak zmian przeniósł się również na otwór, przez który dość trudno wydobyć płyn. Na samym początku nie sprawia to większego kłopotu, a człowiek nawet się cieszy, że nic mu się przypadkiem nie wylewa. Jednak im wcierki mniej, tym trudniej ją wytrząsnąć. Można sobie poradzić z tym na dwa sposoby: albo dostać nerwicy i skurczu ręki, albo użyć widelca/starego długopisu/zębów, by blokującą otwór zatyczkę wyjąć (i ewentualnie przelać płyn do innej butelki). Ja praktykuję tę drugą metodę.

Brak mi tutaj wygodnego dozownika, który mógłby pomóc w dotarciu wcierki do skóry głowy - tak jak to jest w przypadku wcierki Rzepa Joanny


ZAPACH I KONSYSTENCJA

Zapach przywodzi na myśl wodę kolońską i wydaje mi się, iż jest delikatniejszy niż w starej wersji. 

Odżywka ma konsystencję nieco gęstszą niż woda, co zdecydowanie wpływa na wygodę aplikacji. Produkt można rozprowadzić na dłoniach bez zachlapania całej okolicy, a potem dość łatwo przenieść go na skórę głowy.


DZIAŁANIE

Producent zaleca wcierać produkt codziennie przez trzy tygodnie, następnie przerwać kurację i wrócić do niej po kilku dniach.

Problem z wypadaniem mam właściwie od zawsze, ale są chwile gorsze i lepsze. Tuż przed rozpoczęciem tej kuracji - a od dłuższego czasu nie korzystałam z żadnego innego specyfiku - na moim grzebieniu zostawało mnóstwo włosów, a podczas mycia wyciągałam je niemalże garściami.

Zmiana przychodziła stopniowo, ale w końcu zauważyłam, że przy myciu włosy praktycznie w ogóle nie wypadają, a podczas szczotkowania - tyle ile przewiduje norma. Recenzja skończyłaby się w ten sposób, gdybym zdecydowała się ją opublikować po trzech tygodniach używania wcierki. Stwierdziłam jednak, że aby uzyskać sprawiedliwy obraz, trzeba poczekać. Przerwałam kurację na regulaminowe kilka dni i wróciłam do wcierania.


Cóż - problem powrócił od razu i mimo systematycznego wcierania nadal się utrzymuje. Włosy wypadają tak mocno jak wypadały, obecnie nie mogę mówić o żadnej poprawie. Jeśli chodzi o baby hair, to widać pojedyncze przy granicy z czołem, ale skronie wciąż wyglądają dość biednie. Nie ma mowy też o przyspieszeniu wzrostu.

Mam wrażenie że nowa receptura przyspiesza przetłuszczanie włosów i trochę je obciąża. Przed włączeniem do pielęgnacji Jantaru z rzadka używałam suchego szamponu (raz na miesiąc?), teraz muszę sięgać po niego coraz częściej. Włosy do tej pory świetnie wyglądające w drugim dniu od mycia, teraz smętnie przylegają do głowy, wyglądają na brudne. Ba, mimo iż nie używam wcierki na długości - na tę trafiają przypadkowo jakieś resztki płynu - włosy zupełnie się nie układają, są suche i sztywne.

Wydajność jest słaba. Jedna buteleczka wystarcza na równo trzy tygodnie kuracji. Według mnie to o wiele za mało, tym bardziej że starszych wersji mogłam używać dłużej. 

SKŁAD


Skład długi jak Wołga i pełny najprzeróżniejszych ekstraktów. Gdyby Jantar działał, piałabym z zachwytu nad tą mieszanką, a tak... Aż ciężko uwierzyć, że tyle dobroci może dawać tak zły efekt.

Poniżej skład starej wersji - po kliknięciu zdjęcie otworzy się w pełnym wymiarze.


PODSUMOWANIE

Wstyd, że Farmona zniszczyła doskonały, prawie legendarny kosmetyk. Nowy Jantar jedzie na opinii starej wersji, wykorzystując jej kształt i szatę graficzną, tymczasem jest zaledwie marnymi popłuczynami po sławnym poprzedniku. To całkowicie inny produkt - niestety zupełnie nieskuteczny. 

poniedziałek, 10 marca 2014

Weź pan tabletkę i zjedz batona

Jeszcze jeden taki post i na blogu powstanie kącik imienia Petera Griffina (tego od "wiecie, co naprawdę działa mi na nerwy?"). Do rzeczy.

Nie da się nie zauważyć kultu tabletki. Jest obecna we wszystkich możliwych mediach. Suplementy diety stały się lekarstwem na wszystko i jakiego problemu byś nie miał, na pewno znajdziesz na niego odpowiednią pastylkę: na wątrobę, na żołądek, na palec u nogi, na skórę, włosy i paznokcie, na brak potencji, na brak libido (o dziwo nikt nie reklamuje leków na przerost libido, niektórym by się przydały), na biegunkę, na brak biegunki, na zbyt duży apetyt, na brak apetytu (to u dzieci), na rośnięcie i na chudnięcie. Pomyśleć można, że statystyczny Kowalski na samo śniadanie zażywa trzy różne suplementy, a do obiadu dobiera sobie jeszcze takie na zaparcia i na problemy z wątrobą.


Koncerny chcą zarabiać, to jasne. Nie dziwi mnie to, prawa rynku są nieubłagane. W mojej - utopijnej pewnie - wizji porządnych mediów na pierwszy plan powinna wychodzić promocja zdrowego stylu życia. Niby co jakiś czas przemyka nam przed oczami reklama o pięciu porcjach warzyw i owoców dziennie, ale jakież działanie ma wobec bombardujących nas afiszy o zbawiennym działaniu kolejnego suplementu? 

Ludzie chcą żyć prosto. Wolą sięgnąć po tabletkę i popić wodą, niż posiedzieć chwilę i zastanowić się nad swoją dietą. Łatwiej sięgnąć po gotowy do odgrzania produkt, niż upichcić coś samodzielnie. Jeśli sami nie zdecydują się poświęcić czasu na pogłębienie wiedzy i zmianę nawyków, nikt im w tym nie pomoże i nie uświadomi, ile zła w siebie wrzucają. Zdrowie to nie jest temat atrakcyjny dla mediów, bo na tym nie skorzysta ani NFZ, ani ZUS, ani wielkie koncerny spożywcze i farmaceutyczne. Na zdrowiu obłowiliby się rolnicy - i to tylko ci najmniejsi.

Na suplementach zawsze jest dopisek, że są jedynie dodatkiem do zbilansowanej diety. Reklamy przedstawiają je jednak zupełnie inaczej. Poza tym - ilu ludzi, w dobie fast foodu i półek uginających się od słodyczy, może powiedzieć, że ma naprawdę zbilansowaną dietę?

Wiele osób zdaje się zapominać o banalnej, ale ważnej prawdzie:

Jesteś tym, co jesz

Większość problemów zdrowotnych wynika ze złej diety. Brzydka cera, słaba odporność, niedobory witamin i minerałów, problemy z wątrobą, żołądkiem, jelitami, czy wreszcie tak poważne jak cukrzyca czy rak (w dużym stopniu) - to wszystko wina złego odżywiania. Wszystkim, którzy pytają, jak poradzić sobie z taką czy inną dolegliwością, a zapobiec innej, będę powtarzać do znudzenia - zmień dietę. Jedz zdrowo. Jeśli to nie pomoże, masz prawo biegać po lekarzach, łykać suplementy i wszelkie leki jakie ci zapiszą. 

Tabletki nie są naszym naturalnym pożywieniem. Człowiek nie jest przystosowany do zażywania pigułek i najlepiej "chodzi" na naturalnych produktach. 


Długo chciałam podjąć ten temat, ale ostatecznym powodem okazała się reklama środka Linea 20+ i w mniejszym stopniu jej pochodnych. Dlaczego? Bo pokazuje, że najważniejsza jest waga. Zdrowie ma znaczenie drugorzędne, więc możesz odżywiać się jak chcesz. Po co zmieniać tryb życia, skoro możesz sięgnąć po tabletki i dalej jeść pizzę, słodycze, pączki, hamburgery. Ciekawe czy ludzie nadal odżywialiby się podobnie, gdyby stan ich wewnętrznej maszynerii był widoczny na zewnątrz?

Szczupła sylwetka jest koniecznym skutkiem zdrowego odżywiania, za którym idzie o wiele, wiele więcej innych pozytywnych efektów. Koncernom jest jednak na rękę pokazywanie złego trybu życia. Ich "klient" wróci bowiem po suplementy na odchudzanie dla trzydziestolatków, czterdziestolatków i dalej, z tym że z czasem będzie do tych tabletek dokładał jeszcze inne - na wątrobę, zgagę, zaparcia. W sezonie jesienno-zimowym wyjdzie z apteki z torbą tabletek na gardło, syropów na kaszel i aspiryną. Na starość zostawi tam fortunę, bo jego zdrowie będzie zrujnowane z każdej możliwej strony. 

Poza tym dwudziestoparolatkowie to grupa, która jeszcze nie ma problemów z metabolizmem. Człowiekowi świeżo po studiach wystarczy byle co, by schudnąć - o ile przestrzega diety i uczciwie ćwiczy. Ba, przecież ta grupa jak żadna inna ma mnóstwo czasu i możliwości, by prowadzić zdrowy tryb życia! 

Reklama wmawia nam, że chudnięcie młodych ludzi to nie lada wyczyn i trzeba ten proces wspomagać. Bzdura! Wystarczy odrobina silnej woli, konsekwencja i świadomość, że zmieniamy styl życia nie tylko dla wyglądu - ale przede wszystkim dla zdrowia i lepszego samopoczucia. 


Jestem również przeciwna wszelkim suplementom dla dzieci. O ile rozumiem witaminy - w końcu dzieci przeważnie krzywo patrzą na warzywa - tak nie rozumiem celowości stosowania preparatów stymulujących wzrost. Zdrowa dieta i aktywność fizyczna powinny być wystarczającymi stymulatorami. Jeśli mimo tego dziecko jest niskie i chcesz go wspomóc, to... Ty masz problem, nie ono. 

***

Bardzo chciałabym poznać Wasze zdanie na temat suplementów. Popieracie ich zażywanie czy przewracacie oczami na widok każdej reklamy takich produktów? Jeśli je stosujecie, to jakie wybieracie? 

sobota, 8 marca 2014

Nowy plan treningu siłowego

Nadeszła pora na kolejny plan treningu. Wybrany przeze mnie zestaw pochodzi, tradycyjnie już, z forum SFD. Tym razem większość ćwiczeń wykorzystuje piłkę swiss.


W rzeczywistości planowałam inny trening z tej serii, ale po pierwszym dniu zorientowałam się, że porwałam się z motyką na Słońce. Przy większości ćwiczeń ciężko było mi utrzymać się na piłce i klęłam na czym świat stoi. Ponadto zamierzony trening miał w sobie więcej splitu niż fbw i przekonałam się, że nie jestem na tym poziomie, by się do splitu zabierać. Po ćwiczeniach nie byłam prawie w ogóle zmęczona, widziałam iż nie wykonałam ich w 100% poprawnie (chociaż zakwasy na dzień następny były i to dość znaczące). Wiem już, że w przypadku decyzji o treningu dzielonym, pójdę po prostu na siłownię i skonsultuję się z trenerem personalnym, nie chcę robić w tej kwestii nic na własną rękę. Na szczęście FBW na razie w pełni spełnia moje potrzeby.

Jestem już po dwóch treningach z tego planu i stwierdzam, że bardzo mi się podoba. Mięśnie pracują w całą intensywnością, ale jednocześnie nie ma tutaj ekwilibrystyki na piłce, więc nie spadam z niej co chwilę, tylko spokojnie wykonuję poszczególne ćwiczenia. Pełny zestaw wrażeń dostarczę jednak za około sześć tygodni :)

TRENING

Zasady: 

- w tygodniach 1, 2 ćwiczenia oznaczone “a”, “b”parami 3 serie x 12-15 powtórzeń, 60sek przerwy 
- w tygodniach 3, 4 ćwiczenia z par łączymy w superserie: 4 (superserie) x 10-12 powtórzeń 60sek przerwy 
- w tygodniach 5, 6 kolejne 4 ćwiczenia z danego dnia łączymy w dwie gigantserie i robimy jedno po drugim bez przerwy po 4 gigantserie x 8-10 powtórzeń z 90 sek przerwa po gigantserii 

Dzień pierwszy

1a. wyciskanie sztangielek płasko 
1b. wiosłowanie sztangielkami w opadzie tułowia (bez piłki) 
2a. wyciskanie sztangielek na barki siedząc 
2b. wznosy łydek stojąc (bez piłki) 
3a. uginanie ramion z przysiadem 
3b. francuskie prostowanie ramion leząc 
4a. przysiad plie (bez piłki) 
4b. wypady ze sztangielkami (bez piłki) 

Dzień drugi

1a. wyciskanie sztangielek skos 
1b. przenoszenie sztangielki leząc prostymi rekami 
2a. wznosy ramion bokiem (bez piłki) 
2b. wznosy łydek siedząc na piłce 
3a. francuskie uginanie reki ze sztangielka siedząc 
3b. uginanie ramion na piłce 
4b. przysiad ze sztangielkami (bez piłki) - robię ze sztangą
4b. wznosy bioder leząc na podłodze

Dzień trzeci

1a. pompki (bez piłki) 
1b. wznosy ramion bokiem leżąc na piłce 
2a. podciąganie sztangielek wzdłuż tułowia 
2b. wznosy łydek na jednej nodze 
3b. triceps dip (odwrotne pompki) (bez piłki nogi opieramy o ziemię) 
3b. uginanie ramion młotkowe (bez piłki) 
4a. wypady (wykroki) w tył (bez piłki) 
4b. MC na prostych nogach (bez pilki) 

Po każdym z tych treningów będę wykonywać również ćwiczenia na brzuch - dwa obwody niżej zamieszczonych:

1. Świeca z piłką x20
2. Odwrotne brzuszki z piłką x20
3. Przyciąganie kolana do łokcia w podporze przodem x20
4. Brzuszki boczne x20 na stronę 
5. Brzuszki na piłce x20
6. Turlanie piłki pod siebie x10
7. Plank - maksymalny czas

Dodatkowo dwa do trzech razy w tygodniu będę robiła inne treningi: cardio/HIIT/ZWOWy, zależy na co będę miała ochotę i na co forma pozwoli. O tych ćwiczeniach też na pewno ostatecznie napiszę.

DIETA

Zdecydowałam się wrócić do liczenia rozkładu B/W/T. Mam nadzieję, że pozwoli mi to wyeliminować błędy, dopiąć dietę na ostatni guzik (przynajmniej ją polepszyć), a co za tym idzie, osiągnąć lepsze efekty. Do tej pory porcje żywnościowe dobierałam "na oko" i często okazywało się, że jem zbyt mało kalorii, a podaż tłuszczów potrafiła schodzić nawet poniżej 1g/1kg masy ciała, co, oględnie mówiąc, nie było zbyt rozsądne (szewc bez butów chodzi, taa...). Jeżeli moje założenia spełnią swoją rolę i pomogą mi poprawić jakość ciała w stopniu przynajmniej zadowalającym, na pewno napiszę o nich szerzej.

czwartek, 6 marca 2014

Filtr idealny - Vichy Capital Soleil SPF50, emulsja matująca

Wielu osobom filtry przeciwsłoneczne kojarzą się z latem i plażą, ale widzę, że coraz więcej kobiet decyduje się na używanie ich całym rokiem - w tym i ja, zwłaszcza teraz, gdy stosuję kwasy. Temat szkodliwego działania promieni słonecznych - zwłaszcza UVA - na cerę jest materiałem na osobny post. Dzisiaj chcę opisać filtr, który był ze mną i nad morzem, i w mieście, i latem, i jesienią, i jest obecny teraz - a który wśród blogerek zyskał niemałą popularność. 

Vichy, Capital Soleil, Mattifying Face Fluid Dry Touch SPF50 
emulsja matująca do cery mieszanej i tłustej z filtrem 50SPF
Gdzie? Superpharm, aptekiZa ile? Ok. 50 zł / 50 ml

OPAKOWANIE

Słoneczna, przyjemna dla oka tubka o pojemności 50 ml zapakowana w podobny wizualnie kartonik (który z nieznanych nawet sobie powodów wyrzuciłam). Wygodna, porządna klapka. Skład niestety tylko na wyżej wymienionym kartoniku, ale z tyłu tubki mamy za to wielojęzyczne ostrzeżenie o szkodliwości Słońca i konieczności reaplikowania produktu - z racji takiej treści mogę brak składu odpuścić. 

ZAPACH I KONSYSTENCJA

Zapach podoba mi się głównie dlatego, że kojarzy mi się z najgorętszymi dniami lata i morzem, a jak wiadomo, najpiękniejsze są te wonie, z którymi łączą nas piękne wspomnienia. Na serio jednak - zapach filtra jest wyraźnie wyczuwalną mieszanką kwiatów i specyficznej aptecznej kremowości. Uwielbiam go!

Konsystencja w miarę gęsta, filtr nie spływa podczas aplikacji, ale jest jednocześnie na tyle rzadki, że rozprowadzenie go nie sprawia żadnych problemów.


DZIAŁANIE

Emulsja błyskawicznie się wchłania, nie ma obecnej przy wielu filtrach lepkiej, białej powłoki i czekania pół godziny, aż całość wsiąknie. Tutaj skóra przyswaja produkt od razu, jeszcze w trakcie aplikacji. Na powierzchni zostaje cieniutka warstewka, w żadnym wypadku nie jest tłusta czy klejąca. Przy nieuważnym wcieraniu może zostawić na twarzy lekkie smugi, przeważnie jednak da się uniknąć tego efektu. Poza ewentualnymi niedociągnięciami powstałymi w naszej winy Vichy nie bieli.

Twarz tuż po użyciu kosmetyku się błyszczy, ale w miarę upływu czasu wraca do stanu sprzed aplikacji - a więc do matu lub delikatnego, zupełnie naturalnego połysku. Twarz pozostaje sucha, gładka, przyjemna w dotyku. Jeśli nie nakładamy makijażu, możemy wyjść z domu z samym filtrem na twarzy i będzie to wyglądało dobrze!


Aby zrobić makijaż, wystarczy odczekać nie więcej niż 10 minut, a wszystko odbywa się tak, jakbyśmy filtra na skórze w ogóle nie mieli. Podkład i inne kosmetyki kolorowe dobrze rozprowadzają się na skórze i nie ważą. 

W ciągu dnia mat, także ten nadany pudrem, jest nadal obecny. Makijaż utrzymuje się na twarzy cały dzień, jeśli jednak w normalnych warunkach mamy problem z błyszczeniem, to i tu po paru godzinach można go doświadczyć. Generalnie - można zapomnieć, że mamy na twarzy cokolwiek dodatkowego :)

Ochrona, jak to ochrona - w tę przed UVA możemy wierzyć i zweryfikować słowa producenta na starość, ta UVB jest widoczna od razu. W czasie wakacji twarz prawie w ogóle mi się nie opaliła, a po tygodniu spędzonym na pełnym słońcu nad morzem jedynym świadectwem tego, że nie siedziałam ciągle w cieniu, były piegi na moim nosie i policzkach - karnacja pozostała ta sama. Tu uprzedzę, że jestem leniem filtr nakładałam raz do dwóch razy dziennie (tak, należą mi się cięgi).

Kolejną zaletą jest to, że emulsja mimo specyficznej formuły nie wysusza cery.

Za tymi wszystkimi zaletami kryje się jednak jedna wada. Każdorazowe użycie emulsji powodowało na mojej twarzy wysyp krostek, nawet wtedy, gdy już od pewnego czasu używałam kwasów. Ostatnio jest już wyraźnie lepiej, ale wciąż uważnie obserwuję cerę. Jeśli nic się nie zmieni, poszukam innego filtra, na chwilę obecną jednak nadal go używam. Zapychanie to nie jego wina - to ja muszę lepiej zadbać o skórę.

O wydajności nie ma co mówić, bo taka tubka, zgodnie z zaleceniami - czyli 1 ml każdorazowo na twarz - powinna wystarczyć na 50 razy, nie ma w tym wielkiej filozofii. Produkt jest ważny przez 12 miesięcy od otwarcia, więc nawet jeśli nie używamy go codziennie, nie powinno być problemów ze zużyciem.


SKŁAD
Water, Homosalate, Silica, Ethylhexyl Salicylate, Ethylhexyl Triazone, C12−15 Alkyl Benzoate, Bis−Ethylhexyloxyphenol Methoxyphenyl Triazine, Drometrizole Trisiloxane, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Aluminum Starch Octenylsuccinate, Octocrylene, Glycerin, Pentylene Glycol, Styrene/Acrylates Copolymer, Potassium Cetyl Phosphate, Parfum / Fragrance, Caprylyl Methicone, Acrylates/C10−30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Aluminum Hydroxide, Caprylyl Glycol, Cinnamomum Cassia Bark Extract, Dimethicone, Disodium EDTA, Inulin Lauryl Carbamate, PEG−8 Laurate, Phenoxyethanol, Poterium Officinale root Extract, Stearic Acid, Stearyl Alcohol, Terephthalylidene Dicamphor Sulfonic Acid, Titanium Dioxide, Tocopherol, Triethanolamine, Xanthan Gum, Zingiber Officinale root Extract / Ginger roqt Extract        

Legenda:

filtry chemiczne UVB

filtry chemiczne UVA/UVB
filtr chemiczny UVA
filtr fizyczny UVA/UVB


Filtry chemiczne generalnie chronią lepiej, a przy tym nie bielą skóry i nie powodują jej błyszczenia, co jest domeną filtrów fizycznych. Jeśli chodzi konkretnie o te użyte w emulsji: filtry UVB ulegają pewnej degradacji pod wpływem światła słonecznego, aczkolwiek nie ma dowodów potwierdzających zmniejszenie zapewnianej przez nie ochrony. Reszta, poza Butyl Methoxydibenzoylmethane, jest fotostabilna. Octocrylene stabilizuje resztę filtrów. 


PODSUMOWANIE

Wspaniały filtr, który chroni skórę i nie oczekuje w zamian żadnych poświęceń. Świetnie prezentuje się solo, ładnie współpracuje z makijażem. Niestety na problematycznej skórze potrafi narobić niezłego bałaganu. Zamiast odrzucać go, proponuję jednak popracować nad stanem cery, bo zdecydowanie warto!

Obecnie jeszcze ciężko spotkać go w sprzedaży, ale apteki zamawiają pakiety filtrów właśnie w marcu. Jeśli emulsja Was zainteresowała, trzymajcie rękę na pulsie :)

EDIT:
Iwetto zwróciła moją uwagę, iż filtr już jest w sklepach, ale w nowej szacie graficznej (nie widziałam go jednak jeszcze w aptekach internetowych). Chwilę później weszłam na blog Ziemoliny i faktycznie widnieje tam zdjęcie nowej wersji - kliknijcie tutaj, by wiedzieć czego szukać :)

niedziela, 2 marca 2014

Co ćwiczę, gdy nie mam obciążenia?

Czyli sprawozdanie z ostatnich dwóch tygodni :)

W tym miejscu chcę powiedzieć, iż treningi bez obciążenia są dla mnie sposobem na utrzymanie formy, a nie jej wyrobienie. Zawsze daję z siebie 110%, ale moim zdaniem tego typu ćwiczenia nie dadzą mi tego, co przerzucanie złomu. Nawet ZWOWy bez hantli, a te z hantlami to dwie zupełnie inne rzeczy. Nie oznacza to, że ćwiczenia bez obciążenia nie dają mi w kość - niejednokrotnie kończę je o wiele bardziej spocona niż po treningach siłowych. Gdy nie ma obciążenia - liczy się tempo.

Nie obawiajcie się, że ćwicząc bez hantli nie osiągnięcie żadnych efektów. Odpowiednie treningi wykorzystujące wagę Waszego ciała - a więc nie tylko aerobowe, ale także siłowe i crossfit - sprawią, że ciało NA PEWNO zacznie się zmieniać na lepsze, stanie się bardziej jędrne i zbite. Spalicie tkankę tłuszczową, wzmocnicie i delikatnie rozwiniecie mięśnie, poprawicie kondycję.

Brak obciążenia to żadna wymówka, by nie ćwiczyć, można zrobić naprawdę wiele z użyciem tylko własnego ciała :)

[źródło]

Wszystkie opisane niżej treningi robiłam w okresie 16 lutego - 1 marca.

ZWOWy

ZWOW #57 Do not throw up - jest wymagający, głównie ze względu na burpees na początku połączone z 20 pompkami w środku treningu. Pozostałe ćwiczenia nie są trudne, ale te dwa dają w kość i wpływają na szybkość robienia całości. Dla mnie to dość specyficzny trening: podczas jego wykonywania muszę robić sporo przerw na oddech (i to dłuższy), ale tuż po jego zakończeniu mam ochotę na więcej i najczęściej dobijam się dodatkowymi pompkami i burpees. 


ZWOW #100 - ostatnio mój ulubiony! Ciągle do niego wracam. 10 ćwiczeń po 10 powtórzeń każde. Wbrew pozorom nie taka prosta sprawa, bo każde ćwiczenie składa się z kilku części i tak na przykład mamy pistol squats z kładzeniem się na matę bądź pompki z przerzutem nogi do przodu. Nie jest to najtrudniejszy ZWOW (w skali szkolnej dałabym mu pod tym względem mocne 4+; 6 to morderstwo), tym bardziej że większość ćwiczeń jest robiona w ludzkim (a nie zuzkowym) tempie, ale na pewno można się mocno zmęczyć i poczuć mięśnie ramion. 

Wciąż nie potrafię zejść tak nisko jak Zuzka w pistol squats (to znaczy zejść potrafię - gorzej z podniesieniem się z takiej pozycji), ale przy ćwiczeniu gdzie pomiędzy pistolsami kładziemy się na matę prawa noga daje już radę podnieść całe ciało (część siły bierze się z pędu) - to już coś. 


ZWOW #26 AMRAP This is sweat! - trening inny niż wszystkie, bo nie chodzi tu o zrobienie maksymalnej ilości rund w danym czasie, ale jak największej ilości powtórzeń każdego ćwiczenia w ciągu 30 sekund. Nie ma czasu na myślenie i przestoje - świadomość 30 sekund ciąży o wiele bardziej niż 10 minut i chce się w tym czasie dać w siebie naprawdę wszystko. Niezbyt trudny ZWOW, ale naturalnie i tak męczy. Największy nacisk położony jest tutaj na mięśnie ramion i brzucha.


ZWOW #65 Best Bodyweight Butt - jak nazwa wskazuje, to trening na mięśnie pośladków. Pupa rzeczywiście mocno pracuje, niestety pozostałe części ciała są prawie nieruszone, co w mojej hierarchii stawia ten trening na niższej półce podpisanej "niepełny". Pierwszą rundę udaje się skończyć prawie bez zmęczenia, ale pod koniec trzeciej człowiek już dyszy i zaciska zęby. Dobry ZWOW dla początkujących i dla zaawansowanych, gdy nie mają ochoty na nic ciężkiego.


ZWOW #18 - ten trening już kiedyś opisywałam. Nie zmieniam o nim zdania - miażdży! Jeśli setny ZWOW ma poziom trudności na poziomie 4+, to numer osiemnaście dostaje 6. Same ćwiczenia nie są skomplikowane, ale pięć rund naprawdę daje w kość i po jego zakończeniu pływamy we własnym pocie (a jak!). Zauważyłam jednak poprawę kondycji i ukończenie tego treningu było dla mnie o wiele łatwiejsze niż kilka miesięcy temu. 


ZWOW #29 AMRAP Brutal Burpees - według mnie to niezbyt wymagający ZWOW, dlatego robiłam go w połączeniu z innymi ćwiczeniami (patrz akapit "Moje wyzwanie"). Tytuł może przerażać, ale tych burpees nie jest aż tak dużo, by faktycznie dały popalić, tym bardziej że pozostałe ćwiczenia są łatwe (o ile przyjmiemy, że w pistol squats nie schodzimy do samej podłogi). Tu muszę zaznaczyć, że burpees wszelkiej maści i pompki to moje ulubione ćwiczenia, więc patrzę na to z perspektywy osoby, dla której taki zestaw nie jest żadnym wyzwaniem. Początkujący na pewno będą po tych 10 minutach ledwo dyszeć - warto spróbować! 




SIŁOWE

Brutal Bodyweight Strength Workout, Fitness Blender - nie polubiłam się z taką formą ćwiczeń. Monotonne, pozbawione energii. Pomiędzy trudnymi ćwiczeniami - banalne. Główną zaletą było to, że po treningu przez dwa dni chodziłam z zakwasami mięśni bocznych brzucha, a to bardzo dawno się nie zdarzyło. Działać, działa. Niestety do FB nie wrócę ze względu na osobę trenera. Pan prowadzący wykonuje ćwiczenia osobno i osobno je komentuje (głos zza kadru). Wygląda to mało przekonująco i przynajmniej mnie nie zachęca do ćwiczeń - jego głos jest beznamiętny i z wiadomego powodu nie słychać w nim jakiegokolwiek zmęczenia. Sorry, nie kupuję tego. 



CARDIO

Kickbox Workout - kochana Jillian :). Bardzo przyjemne ćwiczenia, idealne na dni międzytreningowe, gdy chcemy się rozruszać nie przemęczając organizmu. Dla mnie te 25 minut to za mało i zazwyczaj przedłużam ostatnią rundę (pajace/skakanka/pompki) bądź dodaję coś od siebie. Niemniej polecam - można się zmęczyć, dobrze pobawić no i posłuchać krzyków pani Michaels.


Kick Butt Kickboxing Workout - kolejne cardio związane z uderzaniem i kopaniem. Raczej proste, niezbyt męczące, ale spocić się można. No i radochy jest co niemiara. 


WYTRZYMAŁOŚCIOWE

Z SFD:
1 burpee - 15 przysiadów
2 burpees - 14 przysiadów
...
15 burpees - 1 przysiad

Banalne składniki treningu, ale niech to nikogo nie zwiedzie. To combo jest mordercze!

TRENINGI NA BRZUCH

Advanced Ab Workout #2 with Coach Meggin - bolało co miało boleć, brzuch płonął. Ćwiczenia może niekoniecznie najtrudniejsze, ale kilka razy musiałam zaciskać zęby, by nie odpuścić. Warto wypróbować, to tylko 10 minut. 


16 minute advance ABS workout - trening dla zaawansowanych na całego, jest naprawdę trudno. Momentami musiałam przystawać (przedostatnie ćwiczenie to jakieś piekło na ziemi) i patrzyłam z niedowierzaniem na prowadzącą, która wydawała się w ogóle nie męczyć. Szacun, chcę być kiedyś na takim poziomie jak ona :)



MOJE WYZWANIE :)

W poście podsumowującym siłówkę rzuciłam sobie samej rękawicę - 50 pompek bez przerw na inne ćwiczenia.

ZROBIŁAM TO!!! :)

W tym 20 pompek bez przerwy, kolejne 30 w seriach. 

Dołączyłam do tego przysiady i po tych 50-ciu zrobiłam trening na zmianę: 10 pompek, 20-40 przysiadów i tak w kółko. Nie wiem, do ilu przysiadów doszłam, ale ostateczna liczba pompek to 153! Chcę więcej i będę pracować na częstszym robieniem takiej ilości. Marzę też, aby móc za jednym razem zrobić 30. Po wszystkim uraczyłam się jeszcze pierwszym z treningów na brzuch podanych wyżej.

Wyzwanie powtórzyłam również innego dnia - co prawda rekordu nie pobiłam, ale po zrobieniu 50 pompek znowu robiłam na zmianę 10 pompek + chwila dla pupy (przysiady, wymachy, wykroki); ostatecznie doszłam do 120 pompek. Do tego dołożyłam ćwiczenia na brzuch z drugiego treningu podanego wyżej i ZWOW #29.

***

Plan treningu siłowego już mam, napiszę o nim w ciągu kolejnych kilku dni.
Pozdrawiam,