czwartek, 21 maja 2015

Moja kolekcja perfum, cz. 1

Perfumy stanowią dla mnie ważny element codzienności. Nie mogłabym mieć jednego flakonu - zapach wybieram w zależności od pory dnia, okazji, stroju czy samopoczucia. Jako że wciąż jestem studentką, nie mogę inwestować we flaszki tyle, ile bym chciała, stąd mam ich niewiele i wszystkie chcę przedstawić w tej części wpisu. Skrupulatnie zbieram jednak odlewki innych ulubionych bądź nieznanych, ale potencjalnie interesujących zapachów i na te przyjdzie czas następnym razem.


O Angelu EDP i Alienie Essence Absolue już kiedyś pisałam, więc nie będę się powtarzać. Wspomnę tylko, że te zapachy nadal są moimi absolutnymi ulubieńcami - zwłaszcza Alien nadal robi na mnie kolosalne wrażenie. Nie noszę ich zbyt często, bo nie lubię monotonii, poza tym to typowe perfumy na wieczór - mocne, ciężkie, zostawiające za sobą wyraźny ogon. Alienowi nadałam nieświadomie tak duże znaczenie, że wymaga specjalnej okazji, by go użyć. Piwniczny, mroczny Angel i gorący, dziki, ale zarazem otulający Alien EA to nie tylko elementy babskiego wizerunku, ale dzieła sztuki.


Angel Eau Sucree w wersji z roku 2014 (jest już wersja na rok 2015 - według mnie praktycznie identyczna z zeszłoroczną) to młodsza siostra klasycznego Angela, a przy tym w ogóle niepodobna do pierwowzoru. Gdyby te perfumy były ludzkim rodzeństwem, łączyłby je wyłącznie szczegół typu koloru oczu.

Eau Sucree jest, zgodnie z nazwą, słodki - owocowa, ale świeża i kwaskowata słodycz soczystych czerwonych jagód uzupełniona jest tu dużą ilością bezy, a dodatkowo deser skropiony jest oszczędnie ekstraktem z wanilii. Żeby jednak nie było zbyt cukierkowo, jest i odrobina paczuli, która temperuje całość swoją cierpkością. Ten Angel to już typowy zapach na dzień - dobrze wyczuwalny i długotrwały, ale nadal subtelny, radosny słodziak. 


Jimmy Choo EDP spełnia u mnie rolę najbardziej uniwersalnych perfum. Sięgam po nie, kiedy nie mam pomysłu na nic innego, kiedy moja stylizacja - bo perfumy dobieram głównie do ubrań - nie narzuca oczywistych skojarzeń z innym zapachem. To perfumy eleganckie, mocne i trwałe, ale dla mnie typowo dzienne - i raczej na chłodniejsze dni, chociaż tego trzymam się już luźniej. Kojarzą mi się z dobrze ubranymi paniami z biur - gustowne płaszcze, żakiety, szpilki, czerwień na ustach. Ale! Jimmy Choo nie jest zapachem wytrawnym i zachowawczym, pozwala sobie na odrobinę luzu w rodzaju ciekawej koszulki czy wręcz trampek. To pani z biura po godzinach, która lubi (a nie musi) wyglądać elegancko, ale jednocześnie czuć się wygodnie i czasem zaszaleć. 

Nuty zapachowe na mojej skórze mieszają się tak, że ciężko jakąkolwiek wyróżnić - są obecne i gruszka, i nuty zielone, i orchidea, jest i toffi, chociaż dość nieoczywiste. W tle przewija się paczula. Koniec końców zapach jest słodki, ale ma w sobie ostrą, drapieżną i świeżą nutę, która zapobiega przedawkowaniu cukru. Jimmy Choo jest słodko-cierpkim, niewyróżniającym się, ale miłym nosowi zapachem.

Playboy Play it Spicy - to jedne z dwóch perfum Playboya, które mi się spodobały (drugimi są Super Playboy For Her). Trwałość i projekcja są tak naprawdę żadne, więc i rzadko je noszę, bo lubię pachnieć wyraźnie i długo, a nie przyskórnie i to z obowiązkiem cogodzinnego dopsikiwania, To zapach w nieoczywisty sposób słodki, przełamany cierpkością.

Główną rolę w kompozycji gra koktail Bellini, wzbogacony o czerwone jagody i kwiat passiflory. W tle przewija się ambra, która dodaje do tej mieszanki szczyptę goryczy. Obecna jest niestety również nieprzyjemna, migrenogenna ostra nuta, którą czuję w wielu perfumach z niższej półki (co również wpływa na częstotliwość używania przeze mnie tych perfum). Mimo wszystko uważam Play it Spicy za udany zapach. 


Avon Pur Blanca to najstarsze perfumy, jakie mam - w ofercie nie ma chyba teraz zresztą nawet takiego flakonu - i teraz ich już nie używam, chociaż "zajrzałam" do mojej flaszki przy okazji pisania posta i mój nos całkiem polubił to, co go spotkało. Pur Blanca to prosta i do bólu banalna kompozycja, niewyróżniający się flagowy "zapach kobiety", ale jest ładny - tak po prostu. Nikogo nie powali na kolana, ale nie powinien nikogo odrzucić, chyba że ktoś ma alergię na banał - ale to już kwestia psychiki, a nie nosa.

Pur Blanca to typowe dzienne, lekkie i świeże perfumy z kwiatową słodką nutą. Prym wiedzie tu lilia wodna i piwonia. W nutach głowy mamy ylang-ylang i frezję, które mocno osładzają pierwsze sekundy po aplikacji. Potem ustępują miejsca piżmu, na którego bazie utrzymują się wymienione wcześniej kwiaty i całość staje się bardziej wytrawna. Niestety piżmo jest elementem, który wywołuje u mnie ból głowy i jest to kolejny powód, dla którego odstawiłam Pur Blancę w kąt.


***

Na dzisiaj to wszystko, a już teraz zapraszam na kolejny wpis, w którym przedstawię swoje perfumowe marzenia, które na razie udało mi się zrealizować jedynie w postaci kilkumililitrowych odlewek.


niedziela, 10 maja 2015

Denko marcowo-kwietniowe

Najlepszym sposobem na napisanie kilku słów o kosmetykach, które nie wzbudziły ani mojego zachwytu, ani trwogi, ani też nie wypełniłyby sobą pełnowartościowej recenzji, jest właśnie denko. Dodatkowo to świetna okazja, by przypomnieć o produktach, które jednak w jakiś sposób przyciągnęły moją uwagę. 

ZADBAJMY O KOŃCZYNY


Jasmin, krem do rąk odżywczo - regenerujący - nazwa sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z treściwym kremem o bogatej formule. Okazuje się jednak, że krem jest lekki i bardziej odpowiedni do torebki niż postawienia na szafce nocnej. Szybko się wchłania, delikatnie nawilża i łagodzi podrażnienia, ale o wielkim odżywieniu nie ma mowy; zapewnia pomoc raczej doraźną. Być może kupię go jeszcze raz, tym bardziej, że kosztuje śmieszne pieniądze, ale będę go stosować wyłącznie poza domem, bo regeneracji nie daje żadnej. 

Neutrogena, odżywczy krem do stóp - bardzo spodobała mi się gęsta, ale jakby "sucha" konsystencja tego kremu. Tu już słowo "odżywczy" w nazwie nie okazało się sloganem i ten produkt naprawdę świetnie pielęgnował skórę stóp, zmiękczał ją i nawilżał. Jeśli miałabym jednak wybierać między dwoma produktami, to mój głos ma...

SheFoot, krem na pękające pięty - pisałam już o nim w poście o ulubieńcach marca. Neutrogenę bije na głowę i chętnie kupię go ponownie, bo radzi sobie i z suchą, i ze stwardniałą skórą, do tego faktycznie likwiduje zapach potu. 

ZAWSZE BLACK & WHITE


Ziaja, Rebuild, reduktor cellulitu, serum drenujące - ten produkt ma jedną wadę: jest koszmarnie niewydajny, a pojemność opakowania budzi pusty śmiech - 150 ml kończy się zanim dobrze się zorientujemy, że zaczęliśmy tego serum używać. Mimo to już podczas stosowania pierwszego opakowania widać na skórze zmiany - jest gładsza i bardziej napięta, nierówności nieco mniej widoczne. Konsystencja serum pozwala na długie masaże, a po aplikacji pozostaje przyjemne, delikatne uczucie chłodu. Możliwe, że kupię ponownie, ale na razie szukam czegoś o lepszym stosunku cena/pojemność. 

Sylveco, lekki krem rokitnikowy - kolejny ulubieniec. Polubiłam go najbardziej ze wszystkich lekkich kremów firmy, bo rzeczywiście dużo pozytywnego robi z moją skórą, nie powodując żadnych skutków ubocznych. Jako krem na dzień mógłby być co prawda nieco lżejszy, ale wtedy musiałabym pogodzić się z brakiem części właściwości pielęgnacyjnych. Coś za coś. Za odżywienie i nawilżenie skóry mogę przeboleć nieco dłuższy czas wchłaniania. Kupię ponownie. 

Rimmel, Exaggerate, wodoodporna kredka do oczu - dopiero co polecałam ją w poście o rossmannowych promocjach, a już się skończyła. Na szczęście kupiłam drugi egzemplarz ;) dla mnie to kredka idealna - wodoodporna, trwała, mocno czarna i wydajna. Kupię ponownie. 

A CO NA TO WŁOS?


Babydream, szampon dla niemowląt - z Rossmannów zniknęły na jakiś czas balsamy do kąpieli BDFM, więc będąc w potrzebie zakupu łagodnego produktu do mycia włosów, wrzuciłam do koszyka używany już kiedyś szampon dla dzieci tej samej marki. Już wcześniej nie pałałam do niego żywym uczuciem, ale teraz reakcja moich włosów sprawiła, że już wiem, iż nie kupię go ponownie. Oczyszczał dobrze, ale poza tym, niestety, miał same wady - moje włosy były po nim sztywne, szorstkie i splątane. Przy żadnym szamponie mi się to nie zdarzało, więc szkoda zachodu z tym. A balsamy znowu wracają do drogerii :)

Bania Agafii, odżywczy balsam do włosów suchych i osłabionych - coś producenci mają ze słowem "odżywczy", że lubią wstawiać je w opisy kosmetyków, nawet jeśli nie odzwierciedla ono prawdy. Na moich włosach te saszetki się nie sprawdzają, po zmyciu produktu kosmyki wołają o coś więcej - nawilżającego, wygładzającego, zmiękczającego, coś bardziej treściwego, po prostu, bo ten balsam robi to wszystko w stopniu mniej niż przeciętnym. Nałożenie produktu na 2-3 minuty, jak zaleca producent, odżywienia nie da, ale nawet pozostawienie na dłużej nie robi większej różnicy. Wykorzystałam ten balsam jako emulgator po nałożeniu oleju, a przed myciem i nie kupię  go ponownie. 

L'biotica, Biovax Naturalne Oleje, intensywnie regenerująca maseczka - po zużyciu tej saszetki wiem, że chcę więcej! Dobrze odżywia włosy, sprawia, że są puszyste, miękkie i ładnie się układają. 

IDZIE LATO!


Z powyższych produktów korzystałam rok temu, ale wyrzucam je dopiero dzisiaj, bo zabrałam się za generalne porządki ;) niestety oba kosmetyki są ważne jedynie 6 miesięcy od otwarcia, więc mimo że nie są do końca zużyte, muszę się ich pozbyć. 

Bielenda bikini, transparentny spray do opalania 20 SPF - pisałam o nim już w poście porównawczym ze sprayem AA.  Wygodna w użyciu, pięknie pachnąca oliwka, ale gdybym miała znowu wybierać, to wygrało by AA, bo tłustawy spray Bielendy potrafił momentami się gdzieś odznaczyć, a i naciskanie milion razy spustu bywało męczące. Nie wykluczam jednak, że kupię ponownie, bo ten produkt bije na głowę tradycyjne filtry (jeśli chodzi o zachowanie na ciele) i jest też tańszy niż AA. 

Kolastyna, emulsja do opalania dla dzieci SPF 50 - ten produkt zbiera dobre opinie jako filtr do twarzy, ja jednak nie odważyłam się go używać w ten sposób. Znakomicie sprawdzał się jednak stosowany na dekolt, gdzie tłustawa konsystencja nie była problemem, a i wchłanianie było łatwiejsze. Poza tym jestem pewna, że nie tylko dzieci będą zachwycone jego brzoskwiniowym zapachem! Emulsja nie bieli i nie pozostawia grubej, ciężkiej warstwy na skórze - na pewno kupię ją ponownie. 


Jak Wasze denka? Miałyście któryś z tych produktów?

środa, 6 maja 2015

Zupełnie (sic) nowy plan treningu siłowego

Od kilku miesięcy męczyłam zaczerpnięty z KFD plan 15-10-5, który dał mi wspaniałe rezultaty, ale stwierdziłam, że w końcu potrzebuję jakiejś zmiany. Organizm braku zmian nie lubi, bo się przyzwyczaja i przestaje reagować na bodźce. 


U Paryski zobaczyłam ciekawy plan i bardzo piękne mięśnie, więc stwierdziłam, że pójdę tą drogą. Najpierw chciałam skonstruować samodzielnie tradycyjny, trzyczęściowy FBW, posiłkując się m.in. zestawieniami z tamtego treningu, ale ostatecznie postanowiłam iść na całość i zacząć robić plan w całości ułożony przez użytkowniczki(czkę?) SFD.

Tak, wiem, to trening typowo na masę, a jest maj i wszyscy wokół są na redukcji. Nie planuję jednak przybrania na wadze nie wiadomo ilu kilogramów, poza tym chcę robić krótkie cardio po przynajmniej części z tych treningów oraz zacząć biegać. Zaledwie raz w tygodniu, krótkie dystanse, bardziej dla relaksu niż celów sylwetkowych, ale pewnie i niewielka utrata wagi przy okazji się zdarzy. Poza tym bardzo się cieszę, że zaczynam robić coś nowego!

Kilka ćwiczeń musiałam zmienić ze względu na brak drążka czy wystarczającej ilości miejsca (wypady chodzone), poza tym pewnie dołożę tu i ówdzie po jakimś ćwiczeniu, zwłaszcza na barki, bo po ostatnim zestawie widzę, że lubią i muszą być ostro katowane, oraz na pupę. Obecny poniżej plan jest dla mnie wyjściowym. Nie wykluczam, że ostatecznie zmodyfikuję go tak, żeby znowu mieć trzydniowe FBW. 

Zakładam, że całość będzie trwała 7-8 tygodni, a potem miesiąc redukowania nadmiarów tkanki tłuszczowej ;)

Dzień 1
1. wyciskanie na płaskiej 3 x 8-12 
2. wiosło sztangielka w oparciu o ławkę 3 x 8-12 
3. wyciskanie na barki – arnoldki 3 x 8-12 
4. czachołamacze 2 x 6-8 
5. uginanie ze sztangą  2x 6-8 

Dzień 2
1. przysiad 3 x 8-12 
2. wznosy bioder ze sztangą 3 x 20 
3. bułgarski 2 x 6 na nogę 
4. wznosy z opadu 2x10 
5. wznosy nóg w leżeniu na brzuch 3 x 10-15 
6. brzuszki na piłce 3x15-20 

Dzień 3
1. pompki 4x max 
2. wiosło sztangą w opadzie 3x 8-12
3. wznosy bokiem ramion stojąc 3x 8-12
4. pompki odwrotne 2x 6-8 pompki
5. uginanie z hantlami 2x 6-8 6,25

Dzień 4
1. RDL 3 x 8-12 
2. goblet squat 3 x 10 
3. wypady 2 x 6 na nogę 
4. wznosy łydek, wersja do wyboru 2 x 10-15 
5. brzuszki na skośnej 3 x 10-15 
6. jeżyki vel allachy z wyciągiem górnym 3 x 6-8 - tu jeszcze nie wiem, czym zastąpię


***

Zdjęcie w poście pochodzi z mojego instagrama. Zapraszam, jeśli jesteście zainteresowane pozablogową częścią mojego życia :)

wtorek, 5 maja 2015

Dobre pomadki z Rossmanna, czyli co kupić w promocji -49%


Od 6 do 10 maja trwa trzecia i ostatnia tura promocji w drogerii Rossmann - tym razem przecenione są produkty do makijażu ust i malowania paznokci. Ponieważ paznokci nie maluję, ten temat pozostawię bardziej obeznanym w temacie dziewczynom, a sama skupię się na swoim małym bziku, czyli pomadkach. Większość moich mazideł pochodzi co prawda spoza kolorówki dostępnej w Rossmannie, więc nie będzie tego dużo (a i nie wszystko jest warte polecenia), ale zebrałam to, co naprawdę uważam za dobre. 


Rimmel, Lasting Finish by Kate Moss - to pomadki o przyjemnej, niewysuszającej formule i mocnej pigmentacji. Mnie bardziej przypadła do gustu seria z różowym nadrukiem, wydaje mi się, że cechuje się nieco większą trwałością na ustach niż jej czerwona siostra. Zresztą swoją ulubienicę opisałam szerzej tutaj. Cena regularna to 21,99 zł


Po raz kolejny - jeśli traficie w Rossmannie na szafę Essence, rozejrzyjcie się za pomadkami w brązowych oraz czarnych opakowaniach. Kosztują zaledwie 9,99 zł i mimo tak niskiej ceny charakteryzują się świetną pigmentacją i zadowalającą trwałością. Pięknego obrazu dopełnia lekka, nawilżająca formuła. Dodatkową zaletą jest szeroka paleta kolorów, myślę że każdy znajdzie coś dla siebie.

Miss Sporty, Color & Shine - tę firmę zazwyczaj omijam, ale szukałam kiedyś taniej kredki do ust i rzucił mi się w oczy właśnie ten kolor - żywa, minimalnie pomarańczowa czerwień (kolor 030). UWIELBIAM tę kredkę za możliwość błyskawicznej aplikacji. Jeśli mam minutę do wyjścia, to wiem, że z tą kredką zdążę idealnie podkreślić usta. Pigmentacja jest świetna, jedna warstwa pokrywa usta wyraźnym, ale nie w 100% nieprzepuszczalnym kolorem.  Trwałość jest przeciętna, ale nie można mieć wszystkiego ;). Bardzo, bardzo polecam, zwłaszcza że nawet w regularnej cenie nie szokuje portfela - możemy ją mieć zaledwie za 11,99 zł


Rimmel, Moisture Renew - ma nawilżać i regenerować usta - chociaż nie po to kupuję kosmetyki kolorowe, żeby mnie pielęgnowały, to nie mogę zaprzeczyć, że producent nie kłamie. Ważniejszą sprawą jest lekka, kremowa formuła, bardzo dobra trwałość i przede wszystkim szereg cudownie soczystych kolorów. W cenie regularnej kosztuje 27,99 zł. 

Max Factor, Colour Elixir - już kiedyś zachwycałam się tym produktem. Mnóstwo kolorów w ofercie, przyjemna konsystencja, staromodne, rzadkie już dzisiaj, ale bardzo ładne wykończenie i świetna trwałość. To wszystko za 44,99 zł, myślę, że warto skusić się na nią właśnie podczas promocji. 

SWATCHE:



piątek, 1 maja 2015

-49% na kolorówkę w Rossmannie: co polecam kupić? - kosmetyki do oczu

Do 5 maja w drogeriach Rossmann trwa promocja -49% na kosmetyki kolorowe do makijażu oczu, dlatego postanowiłam podzielić się z Wami tym, co moim zdaniem warto kupić. Sama bardzo lubię podobne wpisy i niejednokrotnie udało mi się dzięki nim dopisać do listy dodatkowe i, jak się okazywało, udane kosmetyki, więc mam nadzieję, że i moja cegiełka do czegoś Wam się przyda. 

Sprawdzonych kosmetyków zazwyczaj się trzymam, dlatego dzisiejszy post nie będzie zbyt długi. Te kilka produktów jednak to moim zdaniem klasa sama w sobie. 


Maybelline, Colossal Volum' Express Waterproof - nie mam pojęcia, ile opakowań tego tuszu zużyłam. Charakteryzuje się ładną czernią, podkręca, wydłuża i mocno pogrubia rzęsy, daje mi największy teatralny efekt, jaki można osiągnąć na naturalnych rzęsach. Dodatkowo jest faktycznie wodoodporny, nie rozmazuje się i nie osypuje i w niezmienionym stanie wytrzymuje cały dzień. W cenie regularnej kosztuje 33,99 zł. Jeśli nie lubicie wodoodpornych tuszy, warto zwrócić się w stronę innych produktów z tej serii - klasycznego Colossala (fioletowe napisy) albo Smoky Eyes. Szczegółowa recenzja tutaj


Max Factor, 2000 Calorie Dramatic Volume - kolejny (głównie) pogrubiający tusz; pisałam już kiedyś przy okazji ulubieńców (tam też zobaczycie jej szczoteczkę). Bardzo trwały, nie rozmazuje się i nie osypuje, a efekt, jaki daje na rzęsach - bajka: mocne pogrubienie, podkręcenie i wydłużenie. Cena regularna to 33,99 zł. 


Podobno w niektórych Rossmannach jest szafa Essence. Jeśli na nią traficie, polecam zerknąć Wam na eyebrow designer, czyli kredkę do brwi. Moja jest w kolorze dark brown i świetnie sprawdzi się u dziewczyn o ciepłych, niezbyt ciemnych włoskach. Jest wygodna w użyciu, a szczoteczka na skuwce delikatnie rozczesuje i układa brwi, chociaż przy najbardziej niesfornych może okazać się niewystarczająca. To w dodatku bardzo wydajny produkt. W cenie regularnej kosztuje 6,99 zł. 

Wibo, eyebrow stylist, czyli żel do brwi, to kosmetyk już chyba legendarny. Występuje ponoć w dwóch wersjach szczoteczki, moja jest duża i przypomina tę z Colossala, którą pokazałam wyżej, ale jest jeszcze większa - niżej znajdziecie porównanie. Jest ciemniejszy i chłodniejszy niż jego kompanka kredka - takie połączenie sprawdza się u mnie najlepiej, kiedy mam ciemniejsze włosy. Tego ciemnego koloru nie należy się bać, bo kolor da się stopniować i lekkie pociągnięcie po prostu przyciemni i ujarzmi brwi. Mimo wielkiej szczoty, używanie jest banalnie proste. Kolejna zaleta - żel wydaje się nigdy nie kończyć. Teoretycznie ma drobinki, ale po nałożeniu na brwi są w ogóle niewidoczne. W cenie regularnej kupimy go za 9,49 zł. 

Dla mnie ten duet jest idealny - pozwala mi podkreślić kształt brwi i nadać im wrażenie większej gęstości, a jednocześnie nadal wyglądają naturalnie, a nie jak wyrysowane na potrzeby komiksu. 


Na górze kredka Essence, na dole żel Wibo.


Porównanie szczoteczek z tuszu Maybelline i żelu Wibo - wbrew pozorom tym kolosem da się bardzo wygodnie manewrować nawet przy końcówce brwi i nie pomazać sobie skóry. 


Oceanic, Long 4 Lashes - kultowa odżywka do rzęs. Sama dopiero ją kupiłam, więc może nie powinnam się wypowiadać, ale uważam, że to jest właśnie ta okazja, żeby wypróbować tego nietaniego przecież (79,99 zł) produktu. Najtańsze odżywki to zwykle pic na wodę, które najlepiej sprawdzają się jako baza pod tusz - w przypadku L4L nie znam nikogo, komu by nie pomogła. Sama nie mogę doczekać się efektów, za kilka miesięcy na pewno opiszę swoje wrażenia.

Rimmel, Exaggerate, wodoodporna kredka do oczu - czarną kredkę kładę na górną linię wodną, więc dla mnie priorytetem jest to, by była nie do zdarcia. Exaggerate sprawdza się idealnie, jest bardzo trwała i, co ważne, nie rozmazuje się w ciągu dnia. Kolor - blackest black - to też czerń najlepszej głębokości. Kredka jest wysuwana, więc nie trzeba jej temperować, a u jej drugiego końca znajduje się gąbeczka, którą można nałożony produkt rozmazywać w celu osiągnięcia efektu smoky eye. Wydajności też nie mogę nic zarzucić, jeden egzemplarz wystarcza na kilka miesięcy. Jedyna wada? Ma zaokrągloną końcówkę, więc ultracienkiej kreski nią nie narysujemy. Cena regularna to 20,99 zł

Wybaczcie brak zdjęcia, ale swój egzemplarz zostawiłam w drugim domu ;)

Wibo, waterproof eyeliner - praktycznie same zalety za śmieszną cenę (7,89 zł). Produkt ma cieniutki pędzelek i zapewnia głęboką czerń już po jednym pociągnięciu. Rzeczywiście jest wodoodporny i wytrzymuje na powiekach aż to zmycia, a to, mimo wodoodporności wcale nie jest trudne, wystarczy płyn micelarny. W dodatku to jedyny eyeliner którym potrafię zrobić sobie dobrze wyglądającą kreskę, a mistrzem w operowaniu pędzlami nie jestem. Kolejna zaleta? Nie zasycha nawet kilka miesięcy po otwarciu.

***

Skusicie/skusiłyście się na coś z tej listy? Jakie są Wasze hity, po które pobiegłyście do drogerii? Ja kupiłam jeszcze kilka innych produktów, ale że są niesprawdzone, znajdą miejsce w poście podsumowującym. Mam nadzieję, że na żadnym się nie zawiodę.