czwartek, 21 maja 2015

Moja kolekcja perfum, cz. 1

Perfumy stanowią dla mnie ważny element codzienności. Nie mogłabym mieć jednego flakonu - zapach wybieram w zależności od pory dnia, okazji, stroju czy samopoczucia. Jako że wciąż jestem studentką, nie mogę inwestować we flaszki tyle, ile bym chciała, stąd mam ich niewiele i wszystkie chcę przedstawić w tej części wpisu. Skrupulatnie zbieram jednak odlewki innych ulubionych bądź nieznanych, ale potencjalnie interesujących zapachów i na te przyjdzie czas następnym razem.


O Angelu EDP i Alienie Essence Absolue już kiedyś pisałam, więc nie będę się powtarzać. Wspomnę tylko, że te zapachy nadal są moimi absolutnymi ulubieńcami - zwłaszcza Alien nadal robi na mnie kolosalne wrażenie. Nie noszę ich zbyt często, bo nie lubię monotonii, poza tym to typowe perfumy na wieczór - mocne, ciężkie, zostawiające za sobą wyraźny ogon. Alienowi nadałam nieświadomie tak duże znaczenie, że wymaga specjalnej okazji, by go użyć. Piwniczny, mroczny Angel i gorący, dziki, ale zarazem otulający Alien EA to nie tylko elementy babskiego wizerunku, ale dzieła sztuki.


Angel Eau Sucree w wersji z roku 2014 (jest już wersja na rok 2015 - według mnie praktycznie identyczna z zeszłoroczną) to młodsza siostra klasycznego Angela, a przy tym w ogóle niepodobna do pierwowzoru. Gdyby te perfumy były ludzkim rodzeństwem, łączyłby je wyłącznie szczegół typu koloru oczu.

Eau Sucree jest, zgodnie z nazwą, słodki - owocowa, ale świeża i kwaskowata słodycz soczystych czerwonych jagód uzupełniona jest tu dużą ilością bezy, a dodatkowo deser skropiony jest oszczędnie ekstraktem z wanilii. Żeby jednak nie było zbyt cukierkowo, jest i odrobina paczuli, która temperuje całość swoją cierpkością. Ten Angel to już typowy zapach na dzień - dobrze wyczuwalny i długotrwały, ale nadal subtelny, radosny słodziak. 


Jimmy Choo EDP spełnia u mnie rolę najbardziej uniwersalnych perfum. Sięgam po nie, kiedy nie mam pomysłu na nic innego, kiedy moja stylizacja - bo perfumy dobieram głównie do ubrań - nie narzuca oczywistych skojarzeń z innym zapachem. To perfumy eleganckie, mocne i trwałe, ale dla mnie typowo dzienne - i raczej na chłodniejsze dni, chociaż tego trzymam się już luźniej. Kojarzą mi się z dobrze ubranymi paniami z biur - gustowne płaszcze, żakiety, szpilki, czerwień na ustach. Ale! Jimmy Choo nie jest zapachem wytrawnym i zachowawczym, pozwala sobie na odrobinę luzu w rodzaju ciekawej koszulki czy wręcz trampek. To pani z biura po godzinach, która lubi (a nie musi) wyglądać elegancko, ale jednocześnie czuć się wygodnie i czasem zaszaleć. 

Nuty zapachowe na mojej skórze mieszają się tak, że ciężko jakąkolwiek wyróżnić - są obecne i gruszka, i nuty zielone, i orchidea, jest i toffi, chociaż dość nieoczywiste. W tle przewija się paczula. Koniec końców zapach jest słodki, ale ma w sobie ostrą, drapieżną i świeżą nutę, która zapobiega przedawkowaniu cukru. Jimmy Choo jest słodko-cierpkim, niewyróżniającym się, ale miłym nosowi zapachem.

Playboy Play it Spicy - to jedne z dwóch perfum Playboya, które mi się spodobały (drugimi są Super Playboy For Her). Trwałość i projekcja są tak naprawdę żadne, więc i rzadko je noszę, bo lubię pachnieć wyraźnie i długo, a nie przyskórnie i to z obowiązkiem cogodzinnego dopsikiwania, To zapach w nieoczywisty sposób słodki, przełamany cierpkością.

Główną rolę w kompozycji gra koktail Bellini, wzbogacony o czerwone jagody i kwiat passiflory. W tle przewija się ambra, która dodaje do tej mieszanki szczyptę goryczy. Obecna jest niestety również nieprzyjemna, migrenogenna ostra nuta, którą czuję w wielu perfumach z niższej półki (co również wpływa na częstotliwość używania przeze mnie tych perfum). Mimo wszystko uważam Play it Spicy za udany zapach. 


Avon Pur Blanca to najstarsze perfumy, jakie mam - w ofercie nie ma chyba teraz zresztą nawet takiego flakonu - i teraz ich już nie używam, chociaż "zajrzałam" do mojej flaszki przy okazji pisania posta i mój nos całkiem polubił to, co go spotkało. Pur Blanca to prosta i do bólu banalna kompozycja, niewyróżniający się flagowy "zapach kobiety", ale jest ładny - tak po prostu. Nikogo nie powali na kolana, ale nie powinien nikogo odrzucić, chyba że ktoś ma alergię na banał - ale to już kwestia psychiki, a nie nosa.

Pur Blanca to typowe dzienne, lekkie i świeże perfumy z kwiatową słodką nutą. Prym wiedzie tu lilia wodna i piwonia. W nutach głowy mamy ylang-ylang i frezję, które mocno osładzają pierwsze sekundy po aplikacji. Potem ustępują miejsca piżmu, na którego bazie utrzymują się wymienione wcześniej kwiaty i całość staje się bardziej wytrawna. Niestety piżmo jest elementem, który wywołuje u mnie ból głowy i jest to kolejny powód, dla którego odstawiłam Pur Blancę w kąt.


***

Na dzisiaj to wszystko, a już teraz zapraszam na kolejny wpis, w którym przedstawię swoje perfumowe marzenia, które na razie udało mi się zrealizować jedynie w postaci kilkumililitrowych odlewek.


4 komentarze:

  1. Tez kocham perfumy i mam podobne do nich podejscie jak Ty. Nastroj, ubior, okazja, pora dnia

    OdpowiedzUsuń
  2. Za Angel dałabym się pokroić, jednak w chwili obecnej mam tyle flakonów, że przesadą byłoby kupowanie kolejnego :D może kiedyś...

    hairoutine.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei mam nadzieję, że "kiedyś" będę miała właśnie duuużo flakonów :) Angel wśród nich koniecznie.

      Usuń
  3. Nie miałam żadnych z nich :p Angel Eau Sucree to coś dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń