czwartek, 25 września 2014

Cudo z małym "ale" - Bielenda Bikini, ochronny krem do twarzy 30 SPF

Wracam po dłuższej przerwie, mam nadzieję, że powoli znowu wpadnę w rytm regularnego pisania postów. Na dobry początek opiszę filtr, który często towarzyszył mi tego lata i który niespodziewanie stał się moim ulubieńcem. Wiem, że jest już jesień, ale myślę że wśród moich Czytelników znajdą się osoby, które filtrów używają przez okrągły rok i ta recenzja przyda im się w wyborze taniego i zarazem dobrego produktu. 

Bielenda Bikini, Ochronny krem do twarzy 30 SPF

Gdzie? Hebe, Rossmann | Za ile? Ok. 15 zł / 50 ml (często w zestawach)

OPAKOWANIE

Klasyczna tubka o wygodnym zamknięciu w postaci klapki. Napisy nadrukowane, a nie naklejone, więc nie ma obaw, że np. przy kontakcie z wodą stracimy etykiety. 


ZAPACH I KONSYSTENCJA

Filtr charakteryzuje się dość mocnym, słodkim, kwiatowym zapachem. To przyjemna dla nosa kompozycja, ale na dłuższą metę może stać się uciążliwa. W kosmetykach do twarzy wolę niewielkie natężenia zapachów i chociaż silna woń nie utrzymuje się na skórze długo, to aplikacja kremu byłaby nieco milsza, gdyby nie pachniał tak mocno.

Filtr jest bardzo gęsty i minimalnie tłusty, wydaje się ciężkim kosmetykiem, ale o dziwo w miarę rozprowadzania go po twarzy robi wrażenie podobne do przeciętnego kremu na noc, skóra przyjmuje go bezproblemowo.


DZIAŁANIE

Krem przepięknie zachowuje się podczas aplikacji. Szybko się wchłania i nie bieli, nawet jeśli nałoży się dużą jego ilość. Nie trzeba straszyć białą twarzą, nie ma choćby pojedynczych smug (co zdarzało się w przypadku Vichy). W dodatku, czego nie spodziewałam się, biorąc pod uwagę tłustawą formułę kremu - praktycznie w ogóle nie wpływa na błyszczenie się twarzy. Skóra świeci się odrobinę mocniej, ale jest to estetyczny i subtelny blask. Często wychodziłam z domu z samym filtrem na twarzy i nie potrzebowałam nawet pudru matującego, aby wyglądać dobrze.

Filtr wchłania się praktycznie całkowicie, pozostawiając jedynie delikatną powłoczkę, która nadaje skórze gładkość i miękkość pupci niemowlaka. Warstewka jest wyraźnie wyczuwalna, ale cienka i absolutnie nie tłusta czy klejąca.

Producent obiecuje nawilżenie i rzeczywiście ma rację. Ba, zdarzyło mi się nawet przez kilka dni nie móc używać kremu nawilżającego, więc ratowałam się tym filtrem - skóra pozostała w świetnej kondycji, nie była sucha i ściągnięta.


Krem nakładałam również pod makijaż. Byłam naprawdę zadowolona z efektu - co prawda błyszczenie twarzy w takiej konfiguracji nieco bardziej rzucało się w oczy, a podkład trochę szybciej ścierał, ale i tak w porównaniu z innymi filtrami (Dermedic, Ziaja) wygląd skóry był o niebo lepszy i dorównywał temu, który znam z emulsji Vichy

Ochrona przeciwsłoneczna wynosi "jedynie" 30 SPF, ale w praktyce jest niewiele mniejsza od tej, którą zapewnia 50 SPF. Opalenia twarzy nie odnotowałam, więc na pierwszy rzut oka mogę potwierdzić działanie ;).

Jedynym problemem bywało szczypanie oczu - mimo że nakładałam krem z dala od powiek, i tak w ciągu dnia potrafił przemieścić się np. wraz z potem i dostać do oczu, powodując okropne pieczenie. Do tej pory tylko filtr Ziai sprawiał mi takie "niespodzianki".

Obawiałam się ataku wyprysków i zanieczyszczonych porów, ale nic takiego się nie stało.

SKŁAD


Tradycyjnie już, wyszczególnione filtry:

Ethylhexyl Methoxycinnamate - chemiczny filtr UVB, ulega częściowej degradacji pod wpływem promieni słonecznych, może zaburzać gospodarkę hormonalną;
Octocrylene - fotostabilny filtr UVB/UVA2, pomaga stabilizować inne filtry
Butyl Methoxydibenzoylmethane - chemiczny filtr blokujący całe spektrum promieniowania UVA; nie jest fotostabilny, ale dzięki obecności Octocrylene można przedłużyć jego działanie.

Podsumowując - Bielenda Bikini niestety nie zachwyca doborem filtrów i to jest największa wada tego produktu. Krem należałoby reaplikować bardzo często, pamiętając jednak o szkodliwości pierwszego z filtrów. 

PODSUMOWANIE

Bielenda zaprezentowała tani i zaskakująco wygodny w użyciu filtr do twarzy. Poza ochroną przeciwsłoneczną również pielęgnuje cerę, dodatkowo nie bieli i nie pozostawia na twarzy tłustej maski. Dla cer tłustych i mieszanych będzie świetnym rozwiązaniem. Uważam jednak, że lepiej używać go w chłodniejszych porach roku, najlepiej na zmianę z innym produktem o bardziej stabilnej ochronie. Dla mnie głównym filtrem pozostaje emulsja Vichy, ale z powodu wysokiej ceny i kiepskiej dostępności w drugiej połowie roku, będę ją zastępować właśnie tym kremem Bielendy - nosi się go zdecydowanie najlepiej ze wszystkich tanich filtrów, jakie stosowałam do tej pory. 

5 komentarzy:

  1. Ciekawa opcja, obawiam się tylko, że może zapychać... Reklamuję Cię na swoim blogu miejsceincognito :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, zapomniałam dopisać, zaraz zedytuję post - mnie nie zapycha nic a nic, mimo jego "ciężkości" moja skóra go polubiła.

      Usuń
  2. Powiem Ci szczerze, że mnie piecze w oczy każdy filtr :( Vichy, Lirene, Pharmaceris, Bielenda, Ziaja.... :( jak zaczynają spływać, to robi się nieprzyjemnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany, strasznie współczuję :(

      Usuń
    2. No nic miłego :( Jak jest tak ciepło, to już w ogóle... A mam przebarwienia na twarzy i filtry to dla mnie konieczność...

      Usuń