czwartek, 2 maja 2013

Dwie miłości


Przez długie lata perfumy nie miały dla mnie większego znaczenia. Czasem dostałam w prezencie jakąś wodę toaletową Naomi Campbell czy Avonu, ale nie używałam ich z jakimś pietyzmem, nie interesowały mnie ich nuty zapachowe i generalnie nie zauważyłabym różnicy, gdyby ich nie było. Miło wspominam te zapachy, większość tych, które dostawałam, bardzo przypadała mi do gustu, ale wielkiego uczucia w tym nie było.

Wszystko zmieniło się, gdy Atina napisała na swoim blogu o wygranej próbce Amber Oud Kiliana. Opis zapachu tak mnie ujął, że niezwłocznie przeniosłam się do źródła tej próbki, czyli blogu Sabbath of Senses.

Nie było odwrotu, wpadłam zupełnie. Próbka Amber Oud wylądowała w moim domu w ciągu tygodnia i zakochałam się w tym zapachu bez pamięci. Przetrząsnęłam blog Sabbath w poszukiwaniu innych ciekawych kompozycji i ani się obejrzałam, pogłębiałam swoją wiedzę o perfumach w zastraszającym tempie. Ponieważ jednak Amber Oud kosztuje krocie (1240zł/50ml), wiedziałam, że przygodę z zapachami powinnam zacząć od czegoś tańszego i bardziej dostępnego. Na niszę przyjdzie czas (choć Sabbath nadal czytam :)).

Zrobiłam parę nalotów na Sephorę i z tych wizyt zrodziły się trzy nowe miłości. Dzisiaj napiszę o dwóch, które miałam szczęście zdobyć w większych pojemnościach. Ostatnią mam nadzieję zdobyć przed końcem miesiąca.


Uprzedzam – nie mam wprawy w pisaniu o perfumach :)

ANGEL edp Thierry Mugler


Nuty głowy: melon, kokos, mandarynka, liść czarnej porzeczki , bergamotka, wata cukrowa
Nuty serca: miód, morela, jeżyna, śliwka, orchidea, brzoskwinia, jaśmin, konwalia, żurawina, róża
Nuty bazy: fasolka tonka, ambra, paczula, piżmo, wanilia, ciemna czekolada, karmel

Angel jest zapachem specyficznym. Albo się go uwielbia, albo nienawidzi. Albo czuje się w nim słodycze, albo rozkładającego trupa. 

Pierwsza aplikacja do Angela mnie nie przekonała – niewiele słodyczy, zapach ostry, ciekawy, ale mało wyrafinowany. Ładny, ale nie dla mnie. Kojarzył mi się z panienkami z spódniczkach ledwo zakrywających tyłek, które [panienki] wieczory spędzają na dyskotekach.

Jakże się myliłam! Angel nęcił mnie i całe szczęście, że na tej jednej aplikacji nie poprzestałam. Druga próba, najpierw brak zachwytu, a potem, po kilku godzinach, refleksja – pachnę pięknie. Słodko, intrygująco.

Pierwsze sekundy to świeżość bergamotki i melona, wyczuwam także morelę. Potem zapach staje się cięższy, na pierwszy plan wychodzą miód, orchidea i jaśmin. Całość jest słodka i ostra zarazem. Nuty owocowe nie trzymają się mojej skóry, uchodzą uwadze, stanowią ulotne tło.

W miarę upływu czasu słodycz miesza się z gorzkimi, dymnymi tonami. Rzeczywiście wyczuwam tu jedzeniowe składniki przełamane ambrą i piżmem. Pomiędzy nimi niewinnie przewija się konwalia. Kompozycja kojarzy się z dobrze przyprawioną gorzką czekoladą ze słodkim karmelowym wnętrzem. Struktura zapachu jest jednak nieoczywista.

Po kilku następnych godzinach słodycz rozpływa się, ustępując miejsca wyraźnej drzewno-kamforowej paczuli. W tym miejscu zapach staje się wręcz męski (chociaż podobno nie ma perfum męskich i damskich ;)). To spokojny, subtelny etap projekcji. Wydaje się, że to właśnie tę ziemistą, nieco stęchłą nutę przeciwnicy Angela zwykli nazywać trupim odorem. 


Gdy zamykam oczy, widzę kobietę skomplikowaną – piękną, zmysłową, świadomą swojej uwodzicielskiej mocy, przy tym po męsku silną i stanowczą, jednocześnie – lubiącą się bawić, radosną, nawet beztroską.

Siedzi w skórzanym fotelu przy stoliku, na miejscach obok trzech mężczyzn. Wszyscy grają w brydża w zadymionym salonie o ścianach obitych mahoniową boazerią. Atmosfera jest lekka, rozmowa dowcipna. Towarzystwo dogaduje się bez słów. Kobieta jest przyjaciółką, równym zawodnikiem, ale kokietuje panów, zakładając nogę na nogę, odkrywa kolana, może kawałek uda. Chodzi o dobrą zabawę, dwuznaczność, która niczego nie obiecuje. Grunt, to znać granice.

W niezmiennej sile Angel utrzymuje się na skórze około dziesięciu godzin, potem zaczyna stopniowo blednąć. Mimo to po kolejnych dziesięciu wciąż można liczyć na lekką poświatę zapachu. 

ALIEN Essence Absolue edp intense Thierry Mugler



Nuty głowy: jaśmin, heliotrop
Nuty serca: drzewo kaszmirowe, korzeń irysa
Nuty bazy: biała ambra, wanilia, kadzidło, mirra

W odróżnieniu od Angela, Alien zauroczył mnie od pierwszego niuchnięcia. Tak jego podstawowa wersja, jak i Essence Absolue, skradły moje serce wyważoną słodyczą i nutami tajemnicy.

Wybrałam Essence Absolue, bo jest mocniejszy i głębszy.

Przez kilka pierwszych chwil ledwo go czuć, a potem uderza mieszanką jaśminu i drzewa kaszmirowego. Z czasem w ten duet wchodzi wanilia. Alien jest ciepły, otulający, po waniliowemu słodki, ale ma klasę i gorzki kadzidlano-mirrowy ton, dzięki któremu nie dusi cukierkowością. Stopniowo to właśnie mirra staje w parze z wanilią. W tle obecna jest ambra.

Alien prezentuje wykwintny melanż słodyczy i goryczy. Szala przechyla się raz na jedną, raz na drugą stronę, ale to gra subtelna. Składniki droczą się ze sobą, zapach trwa w wytrawności przyprawionej słodyczą.




Zamykam oczy i czuję wyraźnie złożony, zmysłowy orient. Jest czerwone słońce chylące się ku zachodowi, gorące powietrze falujące nad ziemią, dym, bogato zdobione pomieszczenia, złote ozdoby na rękach kobiety ubranej w jedwabne sari. 

Alien jest jak spokojny, senny tygrys, z imponującym futrem i hipnotyzującymi oczami. Chce się do takiego przytulić, ale nie można zapominać, że to drapieżnik. W tej podnoszącej ciśnienie świadomości niebezpieczeństwa również kryje się piękno.

Kobieta Aliena jest elegancka i pewna siebie. Szczerze uśmiechnięta, ale zagadkowa. Bardzo zmysłowa. 

W realiach zachodnich wyobrażam ją sobie w prostej małej czarnej na wykwintnym bankiecie w hotelu, roześmianą, przyciągającą spojrzenia. Po udanej zabawie idzie ze swoim mężczyzną dwa piętra wyżej, do ciemnego pokoju z subtelnym oświetleniem w postaci małej lampki. Nie ma mowy o gwałtowności czy pośpiechu, ważne jest skupienie, bliskość, dotyk, gra ciał. 

Trwałość Aliena jest zachwycająca – utrzymuje się wyraźnie do 10 godzin, potem słabnie, ale nawet grubo po 20 wciąż jest obecny w tle. Gdy przybliżę nos do nadgarstka, czuję go po dobie i wielokrotnym myciu rąk. 



Angel i Alien charakteryzują się wielką mocą. Wystarczy jedno psiknięcie na skórę, a chmura zapachu otoczy nie tylko nas, ale i całą przestrzeń wokół.

Oba zapachy są dla mnie idealne na wieczór. Noszenie ich sprawia mi jednak tak dużą przyjemność, że używam ich czasem także w ciągu dnia.

Oba zapachy intrygują. Oferują ciepło i słodycz, goryczą przypominają o drapieżności, w orientalnym dymie skrywają tajemnicę. Dla mnie – są niezmiennie magiczne.

3 komentarze:

  1. Chyba ze 2 lata Angel był moim ulubionym zapachem. Myślałam, że "nie opuszczę go aż do śmierci" :) ale o dziwo zdradziłam z Chloe Intense ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam Chloe, ale z Chloe Intense nie miałam do czynienia. Chyba się nad nim pochylę :)

      Usuń
  2. chyba mam naprawdę ogromne szczęście - perfumy, które dostaję w prezencie zawsze okazują się trafne :D
    może po prostu za dużo mówię o tym co lubię!

    może wzajemna obserwacja??

    www.arcbleu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń