piątek, 17 sierpnia 2012

Skillowana, czyli podsumowanie ćwiczeń


Postanowiłam na razie nie dodawać żadnych swoich zdjęć - czeka mnie jeszcze bardzo dużo pracy nad sylwetką, więc póki co nie będę straszyć sobą blogosfery :)

Uprzedzam - żaden ze mnie ekspert fitnessu, mogę popełniać błędy i nawet nie zdawać sobie z tego sprawy. Poniższy tekst nie jest w żadnym wypadku wyrocznią, jak należy ćwiczyć.

WSTĘP:

Ćwiczenia zaczęłam 6 lipca jako chude dziecię ważące 52,5 kg przy wzroście 171cm. Moja sylwetka nie miała kształtu - zaokrąglenia pojawiały się nie tam, gdzie trzeba, tj. biustu było niewiele (taka moja uroda, waga nie ma nic do tego), kapryśny brzuch i zero tyłka.
Brzuch był flakiem, nie miałam żadnych mięśni, wystarczył liść sałaty i już widać było po lekkim zaokrągleniu, że coś jadłam. To był mój największy problem i jeszcze zanim dorwałam killera, wiedziałam, że będę pracować nad nim w ciągu wakacji.
Nieco mniejszym problemem były nogi - szczupłe, ale mało ujędrnione, z dość grubymi jak na ich ogólny wygląd udami.

CZĘSTOTLIWOŚĆ:

Na początku zdarzało mi się ćwiczyć nawet 4 razy w tygodniu, potem przeszłam do 3 razy z innymi, lżejszymi ćwiczeniami w pozostałe dni. Mimo że przed rozpoczęciem ćwiczeń moja aktywność fizyczna ograniczała się do cotygodniowych zajęć wf-u i codziennego cztero- bądź ośmiokilometrowego spaceru na uczelnię i z powrotem, dałam radę już za pierwszym razem zrobić cały program, tyle że oczywiście część ćwiczeń wykonywałam w wersji łatwiejszej.

Szczerze powiem, że wersja łatwiejsza ćwiczeń towarzyszy mi do dzisiaj, w pozycji pompki zwykle przechodzę tam, gdzie trzeba skoczyć lub biegać, choć zdarza mi się wykonać i ten cięższy wariant. Nic na siłę - to sobie powtarzam. Nawet jeśli zamiast czterech tygodni do wymarzonej sylwetki będę potrzebowała ośmiu, to jestem na to gotowa.

DIETA:

Jadłam to, co lubię - twaróg, owoce, płatki zbożowe z mlekiem, jajka, nie gardziłam pieczywem (raczej ciemnym), na obiad różnie, bo tu nie miałam władzy nad tym, co będzie podane: zwykle albo zupa, albo mięso. Do picia zielona herbata lub mięta. Ze słodyczy tylko lody, od reszty się odzwyczaiłam i nawet nie zauważyłam ich braku. Od czasu do czasu zdarzały mi się grzeszki: ciasto, popcorn, kebab ;)
Nie liczyłam kalorii, najważniejsze było to, aby nie być głodnym, więc siłą rzeczy czasami zjadałam za dużo, czasem za mało. Zarzuciłam zasadę niejedzenia po 18. - wstając ok. 10 rano, po prostu niemożliwym jest mieć ostatni posiłek po ośmiu godzinach od śniadania. Zdarzało mi się jeść o 20, momentami nawet przed 21.
Jeśli chodzi o posiłki "treningowe", bywało różnie - przez pierwsze dni ćwiczyłam wieczorem, potem rano po śniadaniu, w końcu trafiłam na informację, jakoby najzdrowiej jest ćwiczyć rano przed jakimkolwiek posiłkiem. Kiedy więc wstawałam rano i nie czułam, że za chwilę będę głodna, zaczynałam ćwiczyć, w innych wypadkach przygotowywałam sobie twarożek z jogurtem naturalnym i po nim odczekiwałam godzinę na trening. Co z tego wynikło, napiszę niżej.
Aby podtrzymać szybkość metabolizmu podbitego przez ćwiczenia, miałam w pamięci treść tej tabelki:


EFEKTY

Wygląd brzucha poprawił się po pierwszym tygodniu, mięśnie zaczęły rysować się po drugim. Jeśli chodzi o wymiary - nie mierzyłam obwodu ud czy bioder: o tym pierwszym nie pomyślałam, wielkość tych drugich jest mi obojętna, ważne, aby były ładne :)

Dobra, teraz liczby, co by nie przedłużać:

waga: - 2,5 kg

Dość ciekawym doświadczeniem jest, gdy po wieczorze objadania się rogalikami i bułeczkami z dżemem produkcji firmy ja&mama, po treningu następnego dnia rano z ciekawości wchodzisz na wagę i widzisz liczbę 49,8. Drugim, raczej niemiłym, doświadczeniem jest, gdy uświadamiasz sobie, że tłuszcz, który zniknął, nie zniknął wcale z brzucha, ale z biustu. I mimo że obwód biustu pozostaje ten sam, to piersi jakoś mizerniej wyglądają.

Z 52,5 kg do 50kg (około, moja waga trochę się waha) zeszłam bardzo szybko, bo po około trzech tygodniach, i potem nie chudłam już więcej - dlatego dzisiejszy wynik bardzo mnie zaskoczył i przyznam, że zmartwił. Przyrost masy mięśniowej widzę - na nogach i na brzuchu; nie jest to dużo i zdaję sobie sprawę, że ta masa nie zrekompensowałaby zmniejszającej się tkanki tłuszczowej, ale nie spodziewałam się takiego wyniku.

Oczywiście, nie ma co się dziwić - sam tytuł płyty sugeruje, że tu chodzi o "spalanie", dopiero potem o "modelowanie". Jeśli zdarzy mi się przytyć, to wiem, że będę miała na półce znakomite antidotum.

talia: -1,5cm

Liczyłam na więcej, ale niestety z mojej budowy ciała nie da się więcej wycisnąć. 66cm to minimum, jakie mogę mieć.

Brzuch wygląda dużo lepiej i jestem naprawdę zadowolona z efektów, chociaż wiem, że nie mogę przestać nad nim pracować - do ideału brakuje mi sporo, nawet, jeśli nie pragnę mieć takich mięśni jak Ewa. Na pewno muszę skupić się bardziej na dolnej części brzucha, której tłuszczyk jest bardzo do mnie przywiązany i nie chce zniknąć mimo mojego wysiłku.

Pupa - marzenie! W końcu mam pośladki, a nie dwa płaskie płaty mięsa ;) Mimo spadku wagi, co wcześniej kończyło się bólem przy dłuższym siedzeniu, teraz nie mam tego problemu. Tej części ciała nie mam już nic do zarzucenia, wygląda pięknie.

Jedyne, co nie do końca wyszło, to uda - te będę musiała ćwiczyć inaczej, bo ich wygląd niedużo się zmienił, wewnętrzna strona nadal wygląda, jak kiedyś. Cóż, Ewa nie obiecywała szczupłych nóg :)

CO TERAZ?

Obecnie szukam ćwiczeń, które uruchomią mięśnie moich ud i takich na dolną część brzucha. Pewnie zdarzy mi się włączyć jeszcze płytę kupioną w Naturze, o której pisałam tutaj, ale na niej nie poprzestanę.

Ograniczę częstotliwość Killera do dwóch razy w tygodniu.

MUSZĘ zacząć więcej jeść, bo przy takiej wadze moje piersi długo nie pociągną, a mięśnie muszą się na czymś budować :) zacznę wrzucać w siebie więcej mięsa i warzyw.

Planuję dorwać Skalpel; słyszałam także, że we wrześniowym Shape ma ukazać się kolejna płyta, więc zacznę się za nim rozglądać.

Pozdrawiam :)   

4 komentarze:

  1. kurcze ,chętnie bym wypróbowała tę płytke;d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można zamówić archiwalny numer pisząc na prenumerata@quadwinkowski.pl :)

      Usuń
    2. lepiej zadzwonić, bo jak pisałam to długo czekałam, a zadzwoniłam i miałam płyty po ok tygodniu :)0 67 210-86-50

      Usuń
    3. Dziękuję za numer! Ja co prawda napisałam i odpisano mi dość szybko, zamówienie teoretycznie jest złożone, więc poczekam trochę. Jak do następnego poniedziałku płyty nie będzie, to pewnie chwycę za telefon.

      Usuń