Lolita Fashion nadal jest częścią mojego życia, ale podchodzę do niej z większym dystansem. Na co dzień wolę zarzucić na siebie coś bardziej praktycznego - sukienkę, która ładnie wygląda bez halki, wygodne buty, bluzkę, która odsłoni tyle, ile zechcę i nie będzie krępowała ruchów. Nadal z wielkim zaangażowaniem śledzę nowości, czytam EGL i oglądam stylizacje na daily_lolita. Wydaje się jednak, że wyrosłam z typowego loliciego stylu. Lubię wyglądać dziewczęco i delikatnie, ale mimo wszystko także czuć się wygodnie. Założyć wszystkie ubrania w ciągu paru minut, nie martwiąc się później cały czas, czy dobrze leżą, czy rąbek spódnicy gdzieś się nie podwinął, i czy halka nie wystaje lub nie opadła.
Na stylizacje fantastycznie się patrzy, ale jednak w codziennym życiu u mnie się nie sprawdzają. A specjalne okazje zdarzają się zbyt rzadko, i zbyt rzadko dają przyzwolenie na ubranie się w tym stylu.
Pieniądze, jakie idą na sukienki, buty, bluzki, akcesoria, są w tym momencie dla mnie zbyt duże - przy odrobinie szczęścia mogę ubrać się za 100-150zł od stóp do głów w sieciówkach czy polskich sklepach internetowych i nadal dobrze, elegancko, dziewczęco (lub nie - zależy od nastroju) wyglądać - i mimo wszystko nie być klonem wtapiającym się w tłum. Chcieć, to móc! Tymczasem lolici strój wymaga większych nakładów pieniężnych, co w połączeniu z częstotliwością jego noszenia (w moim przypadku) jest pozbawione sensu.
Być może, kiedy zacznę zarabiać, w szafie pojawią się ładne lolicie sukienki. Aczkolwiek póki co, na mojej liście życzeń są pozycje typowo nie-ubraniowe. I mam nadzieję spełnić jedną z nich do końca września :)
Kończąc ten przydługi wywód - nie zostawiam lolity całkowicie. Moja garderoba nadal zawiera parę lolicich ciuchów, zamierzam inkorporować w codzienny styl lolicie elementy, ba - nawet czasem pisać o tej modzie. Lecz gdybym miała wybrać nową sukienkę, zdecydowałabym się na tę po prawej, lewą zostawiając młodszym i/lub bardziej zdeterminowanym koleżankom.
źródło: hellolace.net |
Pisać będę po polsku, lub po polsku i angielsku. Na pewno przydało by się dokończyć cykl wpisów o obchodach 100. rocznicy zatonięcia Titanica - a że jest rozpoczęty po angielsku, to i wypadałoby go w tym języku zakończyć. Poza tym zgodnie z uwagą na początku życia blogu - ćwiczeń nigdy zbyt dużo :)
Jeśli chodzi o życie codzienne:
- nadal ćwiczę :) co prawda weekend spędziłam na wypełnianiu żołądka różnymi potrawami u mojego mężczyzny, który wytrwale acz nie do końca owocnie mnie tuczy, ale już dziś rano dałam sobie niezły wycisk killerem. 4 tygodnie już minęły, więc niedługo zrobię podsumowanie, ale na pewno nie zamierzam odpuścić sobie codziennej dawki porządnego ruchu!
źródło: rippedfitness.org |
Wbrew pozorom to chyba nie mięśnie brzucha są mi najbardziej wdzięczne - moje kapryśne serducho, przyzwyczajane do dużego wysiłku, czuje się jeszcze lepiej :)
- nadal nadrabiam zaległości książkowe; kupka papieru, którą pokazywałam na początku lipca zdecydowanie się zmniejszyła, ale nadal jest wystarczająco duża, bym martwiła się o jej przyszłość...
Obecnie czytam Titanic Lives, książkę, którą kupiłam w Londynie podczas niezapomnianego tytanicznego rajdu rocznicowego ;) i mimo że jest pierwszą książką o Titanicu, która potrafi mnie zanudzić, zawiera mnóstwo przydatnych informacji i na pewno stanowi ciekawą pozycję pośród innych na mojej półce. Więcej w niej ogólnych zagadnień historycznych niż faktów o statku, ale z drugiej strony te znajdują się w innych tytułach, które już mam.
- a nie mam czasu na czytanie, bo... cóż, szykuje mi się bitwa stulecia, czyli kampania wrześniowa. Z matematyki. Toteż siedzę i trzaskam zadania. Moim najlepszym przyjacielem na miesiąc sierpień ogłoszony został pan WolframAlpha.
źródło: kwejk.pl |
Mam nadzieję, że uda mi się z powodzeniem zakończyć wakacje: z pełnym portfelem, twardym brzuchem, przeczytanymi książkami i gotowa do napisania egzaminu. Trzymajcie kciuki!
***
Naleśniki ze zdjęcia z samej góry zrobiłam według przepisu z tej strony, zamieniając truskawki na banany i jabłka, a cukier - na odrobinę miodu. Nie wyglądają tak ładnie, jak w przepisie, ale to był mój pierwszy raz. Pychota!
też ubieram się w lolitę tylko na specjalne okazje/meety, ale nie żal mi kasy na to - kiedyś było mi bardzo żal i koniec końców nie kupowałam takich ubrań prawie wcale. aktualnie nie traktuję lolity jako po prostu ciuchy; raczej jako hobby, kolekcję. teraz czasami żałuję, że mieszkam w wakacje z facetem, bo cała moja zarobiona kasa idzie do "puli". ale trzaskam się po buźce za takie myśli, co by nie być materialistką xD
OdpowiedzUsuńiii trzymam kciuki jak najbardziej ^^
Ja niestety póki co nie zarabiam, więc i moje zasoby pieniężne są ograniczone. W takim wypadku jestem zmuszona wydawać większość na artykuły pierwszej potrzeby, a kolekcjonować rzeczy tańsze :P przyszłość pokaże, jak to z moją lolitą będzie.
UsuńDziękuję :)
Sukienka po prawej stronie bardzo mi się podoba. Ma genialny krój, ale sięgnęłabym po inny kolor, czerwień albo czerń:)
OdpowiedzUsuńJa też wolę ciemniejsze kolory, umieściłam ją tu raczej ze względu na krój, niż na barwę. Bałam się za długo szukać przykładów, bo potem miałabym problem z wyborem, który wrzucić do notki :)
Usuńnalesnikami mnie zaczarowalas! ^^
OdpowiedzUsuńCieszę się :)
Usuńomnomnomnom! wyglądają przepysznieeeeee
OdpowiedzUsuńI takie były, chociaż następnym razem muszę dać mniej miodu, nie doceniłam swojego zmysłu smaku :)
UsuńJa jakiś czas temu przechodziłam to samo, ale w moim przypadku był to styl gotycki :)
OdpowiedzUsuń