poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Trochę prywaty

Jak można zauważyć, od jakiegoś czasu język na blogu się zmienił. Ale zmieniła się też tematyka blogu.


Lolita Fashion nadal jest częścią mojego życia, ale podchodzę do niej z większym dystansem. Na co dzień wolę zarzucić na siebie coś bardziej praktycznego - sukienkę, która ładnie wygląda bez halki, wygodne buty, bluzkę, która odsłoni tyle, ile zechcę i nie będzie krępowała ruchów. Nadal z wielkim zaangażowaniem śledzę nowości, czytam EGL i oglądam stylizacje na daily_lolita. Wydaje się jednak, że wyrosłam z typowego loliciego stylu. Lubię wyglądać dziewczęco i delikatnie, ale mimo wszystko także czuć się wygodnie. Założyć wszystkie ubrania w ciągu paru minut, nie martwiąc się później cały czas, czy dobrze leżą, czy rąbek spódnicy gdzieś się nie podwinął, i czy halka nie wystaje lub nie opadła. 

Na stylizacje fantastycznie się patrzy, ale jednak w codziennym życiu u mnie się nie sprawdzają. A specjalne okazje zdarzają się zbyt rzadko, i zbyt rzadko dają przyzwolenie na ubranie się w tym stylu. 

Pieniądze, jakie idą na sukienki, buty, bluzki, akcesoria, są w tym momencie dla mnie zbyt duże - przy odrobinie szczęścia mogę ubrać się za 100-150zł od stóp do głów w sieciówkach czy polskich sklepach internetowych i nadal dobrze, elegancko, dziewczęco (lub nie - zależy od nastroju) wyglądać - i mimo wszystko nie być klonem wtapiającym się w tłum. Chcieć, to móc! Tymczasem lolici strój wymaga większych nakładów pieniężnych, co w połączeniu z częstotliwością jego noszenia (w moim przypadku) jest pozbawione sensu. 

Być może, kiedy zacznę zarabiać, w szafie pojawią się ładne lolicie sukienki. Aczkolwiek póki co, na mojej liście życzeń są pozycje typowo nie-ubraniowe. I mam nadzieję spełnić jedną z nich do końca września :)

Kończąc ten przydługi wywód - nie zostawiam lolity całkowicie. Moja garderoba nadal zawiera parę lolicich ciuchów, zamierzam inkorporować w codzienny styl lolicie elementy, ba - nawet czasem pisać o tej modzie.  Lecz gdybym miała wybrać nową sukienkę, zdecydowałabym się na tę po prawej, lewą zostawiając młodszym i/lub bardziej zdeterminowanym koleżankom. 

źródło: hellolace.net
Pisać będę po polsku, lub po polsku i angielsku. Na pewno przydało by się dokończyć cykl wpisów o obchodach 100. rocznicy zatonięcia Titanica - a że jest rozpoczęty po angielsku, to i wypadałoby go w tym języku zakończyć. Poza tym zgodnie z uwagą na początku życia blogu - ćwiczeń nigdy zbyt dużo :)

Jeśli chodzi o życie codzienne:

- nadal ćwiczę :) co prawda weekend spędziłam na wypełnianiu żołądka różnymi potrawami u mojego mężczyzny, który wytrwale acz nie do końca owocnie mnie tuczy, ale już dziś rano dałam sobie niezły wycisk killerem. 4 tygodnie już minęły, więc niedługo zrobię podsumowanie, ale na pewno nie zamierzam odpuścić sobie codziennej dawki porządnego ruchu!

źródło:  rippedfitness.org
Wbrew pozorom to chyba nie mięśnie brzucha są mi najbardziej wdzięczne - moje kapryśne serducho, przyzwyczajane do dużego wysiłku, czuje się jeszcze lepiej :)



- nadal nadrabiam zaległości książkowe; kupka papieru, którą pokazywałam na początku lipca zdecydowanie się zmniejszyła, ale nadal jest wystarczająco duża, bym martwiła się o jej przyszłość... 


Obecnie czytam Titanic Lives, książkę, którą kupiłam w Londynie podczas niezapomnianego tytanicznego rajdu rocznicowego ;) i mimo że jest pierwszą książką o Titanicu, która potrafi mnie zanudzić, zawiera mnóstwo przydatnych informacji i na pewno stanowi ciekawą pozycję pośród innych na mojej półce. Więcej w niej ogólnych zagadnień historycznych niż faktów o statku, ale z drugiej strony te znajdują się w innych tytułach, które już mam.

- a nie mam czasu na czytanie, bo... cóż, szykuje mi się bitwa stulecia, czyli kampania wrześniowa. Z matematyki. Toteż siedzę i trzaskam zadania. Moim najlepszym przyjacielem na miesiąc sierpień ogłoszony został pan WolframAlpha

źródło: kwejk.pl


Mam nadzieję, że uda mi się z powodzeniem zakończyć wakacje: z pełnym portfelem, twardym brzuchem, przeczytanymi książkami i gotowa do napisania egzaminu. Trzymajcie kciuki!

***

Naleśniki ze zdjęcia z samej góry zrobiłam według przepisu z tej strony, zamieniając truskawki na banany i jabłka, a cukier - na odrobinę miodu. Nie wyglądają tak ładnie, jak w przepisie, ale to był mój pierwszy raz.  Pychota!

9 komentarzy:

  1. też ubieram się w lolitę tylko na specjalne okazje/meety, ale nie żal mi kasy na to - kiedyś było mi bardzo żal i koniec końców nie kupowałam takich ubrań prawie wcale. aktualnie nie traktuję lolity jako po prostu ciuchy; raczej jako hobby, kolekcję. teraz czasami żałuję, że mieszkam w wakacje z facetem, bo cała moja zarobiona kasa idzie do "puli". ale trzaskam się po buźce za takie myśli, co by nie być materialistką xD

    iii trzymam kciuki jak najbardziej ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja niestety póki co nie zarabiam, więc i moje zasoby pieniężne są ograniczone. W takim wypadku jestem zmuszona wydawać większość na artykuły pierwszej potrzeby, a kolekcjonować rzeczy tańsze :P przyszłość pokaże, jak to z moją lolitą będzie.

      Dziękuję :)

      Usuń
  2. Sukienka po prawej stronie bardzo mi się podoba. Ma genialny krój, ale sięgnęłabym po inny kolor, czerwień albo czerń:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też wolę ciemniejsze kolory, umieściłam ją tu raczej ze względu na krój, niż na barwę. Bałam się za długo szukać przykładów, bo potem miałabym problem z wyborem, który wrzucić do notki :)

      Usuń
  3. nalesnikami mnie zaczarowalas! ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. omnomnomnom! wyglądają przepysznieeeeee

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I takie były, chociaż następnym razem muszę dać mniej miodu, nie doceniłam swojego zmysłu smaku :)

      Usuń
  5. Ja jakiś czas temu przechodziłam to samo, ale w moim przypadku był to styl gotycki :)

    OdpowiedzUsuń