poniedziałek, 24 czerwca 2013

Usta w kolorze czereśni z Maybelline

Moja mania na punkcie podkreślania ust ostatnio przeszła wszystkie granice. Im ciemniej, tym lepiej! Ciemna, głęboka czerwień, jaką zobaczyłam przeglądając kolory Super Stay 10h tint gloss od Maybelline, podbiła moje serce niemalże w pierwszej sekundzie. Przedstawiam Wam Super Stay w kolorze 370 Infinite Mauve!



 OPAKOWANIE

Opakowanie jest estetyczne i wytrzymałe, mieści 10,5ml produktu. Aplikator wygląda jak włochata pętelka, jest duży, płaski i rozsądnie przymocowany pod kątem do uchwytu. Wygląda nowocześnie i pewnością dizajnersko, ale wygoda użytkowania jest kwestią dyskusyjną.
4/5


ZAPACH I KONSYSTENCJA

Zapach pokrywa się z tym który unosił się nad oranżadą kupowaną w czasach dzieciństwa w szklanych butelkach ;). Jest słodki, owocowy – tu czuję jakby dary runa leśnego, wszelakie poziomki, jagody i insze maleństwa. Całkiem przyjemny, ulatnia się po nałożeniu produktu na usta.

Konsystencja lekka i nieklejąca, pozwala to na dobranie sobie odpowiedniej ilości pomadki, choć, jak okaże się w dalszej części tekstu, wymusza namachanie się aplikatorem, zanim osiągnie się oczekiwany efekt.
4/5

KOLOR

Infinite Mauve to ciemna czerwień wzbogacona bordo. Dla mnie to kolor wina, mój przyjaciel obstawia, że to czereśnie. Cokolwiek to jest, prezentuje się intensywnie i soczyście. 

Ciemnieje podczas noszenia. Dla mnie niestety trochę za mocno, ponieważ wybieram 10h jako dodatek na co dzień. Już od początku jest ciemny i to mi odpowiada, ale po paru godzinach zaczyna być mroczny. Przy bardzo jasnej cerze uzyskany kontrast robi ze mnie niewiastę pozbawioną rysów twarzy ;)
4/5 


DZIAŁANIE

Nałożenie produktu wymaga wprawy. Aplikator wygląda ciekawie i całkiem przyjemne maluje się nim dolną wargę, ale kiedy przychodzi do pokrycia krawędzi ust, jest problem. Tak duże mazidło jest po prostu niedokładne i trzeba skupić na nim całą uwagę, żeby nie wysmarować sobie przy okazji nosa.

Błyszczyk ma również tendencję do tworzenia jaśniejszych i ciemniejszych obszarów, nawet po potarciu warg o siebie te różnice pozostają widoczne. Jedna warstwa raczej nie wystarczy do pełnego i równego pokrycia ust. Aby wyglądały dobrze, konieczna jest druga i kilkukrotne „pufanie” wargami, by ten kolor rozłożył się równomiernie.

Tint Gloss fantastycznie trzyma się nałożony na suche usta. Niestety lubi wysuszać, więc najlepiej nałożyć pod niego balsam… W dodatku, jeśli usta nie są idealnie gładkie, bez kozery podkreśli wszelkie suche skórki i załamania. Dobra wiadomość jest taka, że nawet na nawilżonych ustach sprawuje się dobrze i wtedy nie wysusza W OGÓLE.

Nawet na swatchu widać, że kolor nie jest rozłożony równomiernie. Podczas robienia tego akurat zdjęcia moje wargi były w niezbyt dobrej kondycji i nienawilżone. Swatch oddaje więc nie tylko obraz koloru błyszczyka, ale również sposób jego zachowania, jeśli usta nie są w 100% perfekcyjnym stanie.

Teraz pozytywna część życia z 10h Tint Gloss :) Produkt szybko zasycha. Nie odbija się na palcach, jeśli przypadkowo dotkniemy nimi warg, podejrzewam, że przetrwa również całowanie ;) Nie zostawia absolutnie żadnych śladów na filiżankach/kubkach, co dla mnie jest niezwykle istotne, bo co innego uświnić swoją szklankę, a co innego szklankę na imprezie u rodziny czy znajomych.

Stain Gloss nie jest typowym błyszczykiem, jego wykończenie jest pół-błyszczące, bardziej pomadkowe, przy czym dla mnie najlepszym określeniem na ten efekt jest „usta porcelanowej laleczki”. Odbija światło w taki „lakierowany” sposób. Jestem zachwycona!

W ciągu dnia nie wędruje po twarzy, nie zjada się, nie wchodzi w zęby. 10 godzin trwałości? Jeśli nie będziemy jeść, lub zadowolimy się wodą i drobnymi przekąskami, da radę. Niestety większe dania i gorące napoje szybko zweryfikują tę obietnicę. Błyszczyk zejdzie błyskawicznie… I bardzo nierówno.

Dobra, schodzi od wewnątrz. To nic dobrego, ale się zdarza – chociaż produktowi o zwiększonej wytrzymałości nie powinno. Mniejsza z tym. Dopiero teraz wychodzi jego piekielność.

Wgryzie się w miejsca, o których nawet nie wiedziałaś, że coś z nimi nie tak, ale on wychwyci, że są uszkodzone, bardziej suche, że tydzień wcześniej w stresie przedegzaminacyjnym dwa razy skubnęłaś zębem wargę. Wgryzie się i zostanie. Z reszty ust oczywiście zejdzie.

Niżej macie zdjęcie moich ust po potraktowaniu ich dwufazówką i płynem micelarnym. To po pierwszej aplikacji, gdy nie wiedziałam, że może mnie spotkać taka niespodzianka. Potem spróbowałam jeszcze peelingu. Zero rezultatu!


Te plamy odznaczają się nawet po ponownym nałożeniu błyszczyku, czyli nie da się nim zakryć tej wątpliwej ozdoby. Problem powtarza się za każdym razem w mniejszym lub większym stopniu. Nawet kiedy moje wargi są w świetnym stanie, nadal zostaje na nich trochę produktu.

Zakochałam się w kolorze, zakochałam się w porcelanowym wykończeniu, ale to wybiórcze trzymanie się ust bardzo mnie denerwuje.
5/10
DOSTĘPNOŚĆ

Większość drogerii, szafy Maybelline są praktycznie wszędzie ;)
5/5

CENA

10H nie odstaje cenowo od innych produktów spod szyldu Maybelline, płacimy za niego 30zł. Cena nie jest wygórowana, ale ja na pewno nie sięgnę po kolejny kolor, jeśli nie trafię na dużą promocję. 10h sprawia trochę za dużo problemów, żeby bez mrugnięcia okiem się na niego rzucać.
3/5

SUMA PUNKTÓW: 25/35. 

10h Tint Gloss daje piękny efekt, ale jest produktem problematycznym. Podkreślanie nierówności,  niewygodna aplikacja, wpijanie się w najmniejsze uszkodzenia skóry - to wszystko jest dla mnie dużym minusem. Infinite Mauve na pewno jeszcze nie raz zawita na moich ustach, bo nie mogę się oprzeć jego urodzie, ale każde takie spotkanie będzie elementem swoistego love-hate relationship.

Dziewczyny! Szukam klasycznych pomadek w takim właśnie kolorze, oraz innych produktów, które oferują "porcelanowe", czy "lakierowane" wykończenie. Jeśli macie swoje typy w którejś z tych kwestii, chętnie je poznam! :)

środa, 19 czerwca 2013

Jak odzwyczaić się od słodyczy? Poradnik (byłego) czekoladoholika

Jeszcze rok temu byłam całkowicie uzależniona od niezdrowego jedzenia, a w skład tej mieszanki wchodziły m.in. słodycze. Chipsy i Fast food też się zdarzały, ale dziś akurat chcę napisać o tych najsłodszych ze słodkich. Może nie byłam czekoladoholikiem w pełnym tego słowa znaczeniu, ale produkty Kinder i Milki pochłaniałam w sporych ilościach. Mała tabliczka czekolady potrafiła zniknąć za jednym posiedzeniem. Trzy lata temu – patrząc z dzisiejszej perspektywy – zaczęłam te łakocie ograniczać, ale i tak uważam, że jadłam je za często. Dość powiedzieć że na śniadanie zajadałam się Chocapicami – łapię się za głowę, kiedy sobie przypominam ;)

Jak jest dziś? Słodyczy nie jem w ogóle. Ani w domu, ani na imprezach w formie zagryzki (chyba że zaczynam umierać z głodu, a gospodarze nie oferują bardziej treściwego jadła). Cały czas zdarza mi się zjeść ciasto maminej roboty, ale w małej ilości, zresztą wiadomo, że tutaj sytuacja jest trochę inna.

Nie chodzi o to, że się powstrzymuję. Po kilku miesiącach odmawiania sobie słodyczy, kompletnie przestałam mieć na nie ochotę. Więcej – przestały mi smakować.

Jeśli też chcecie pozbyć się tego słodkiego uzależnienia, zapraszam do dalszej lektury.
źródło
1.       PRZEMYŚL

Zastanów się, dlaczego chcesz odstawić słodycze i dlaczego nadal je jesz. Niech to nie będzie powód w rodzaju „nie chcę ich jeść, bo przytyję”. W taki sposób jest bardziej prawdopodobne, że pozwolisz sobie na grzeszki typu „tylko dwie kostki czekolady/dwa ptasie mleczka/połowa batonika, nie przytyję, najwyżej ciężej poćwiczę i je spalę”. To droga donikąd. Po pierwsze, w początkowym etapie odchodzenia z nałogu nie ma mowy, żeby skończyło się na dwóch kostkach czekolady czy dwóch ptasich mleczkach. Zjesz ich pięć, dziesięć, a baton zniknie cały. Po drugie, podsycasz w ten sposób głód słodyczowy, który w końcu zaatakuje ze zwielokrotnioną siłą i zamiast dziesięciu ptasich mleczek, zjesz całe pudełko.

Słodycze sprawiają ci przyjemność? Teraz pomyśl: ile przyjemności da zjedzenie dwóch ptasich mleczek? Jedną minutę – której po upływie tego czasu zaczniesz żałować. Niby nie jest to właściwe podejście, ale i tak wszyscy wiemy, jak jest. Tę jedną minutę można spożytkować włączając swoją ulubioną piosenkę, nakładając ulubioną pomadkę, buszując w sieci w poszukiwaniu czegoś dotyczącego naszego hobby.

Uświadom sobie, że słodycze są bezwartościowe. Marnujesz dozwoloną dzienną ilość kalorii, wręczając organizmowi coś, co jest nieprzydatne, a nawet mu szkodzi. Tę dawkę lepiej wykorzystać, dając ciału coś, bo przyjmie z wdzięcznością i zrobi z tego użytek, niezależnie, czy będzie to wzrost odporności, przyspieszenie metabolizmu czy powiększenie masy mięśniowej.

Odstawienie słodyczy na rzecz zdrowszego jedzenia to nie tylko spadek wagi, ale przede wszystkim lepsze samopoczucie, lepsza kondycja, lepsze zdrowie. Wiecie, że od kiedy nie jem słodyczy, ani razu nie chorowałam? Kiedyś każdej zimy łapałam ostre przeziębienie (zresztą nie tylko wtedy), tego roku po raz pierwszy obyło się bez lekarstw i chusteczek.

2.       OGRANICZAJ

Jeśli słodzisz herbatę dwiema łyżeczkami cukru, zacznij stosować tylko jedną. Herbata na początku będzie okropna, ale szybko się przyzwyczaisz. Wtedy pozbądź się połowy objętości cukru i czekaj do chwili przyzwyczajenia się; teraz możesz pozbyć się go całkowicie.

Jeśli lubisz piec, używaj do ciasta ¾ albo ½ ilości cukru zalecanej w przepisie. To nie popsuje receptury.

Daję swoje słowo, że szybko zaczniesz zauważać niuanse smakowe, które do tej pory były stłumione przez słodycz. I nie będziesz chciała się ich pozbywać :)

Chodzi o to, żeby odzwyczaić się od słodkiego także w innych sytuacjach. Jeśli pijesz gorzką herbatę, czujesz wyborne smaki. Słodzone napoje automatycznie tracą swój urok i stają się po prostu za słodkie.

źródło

3.       NIE KUPUJ

Wydaje się banalne, ale gdyby tak było, nie istnieliby ludzie mający problem z wyjściem z nałogu.
Omijaj w sklepie półki ze słodyczami, żeby nie skusić się na promocję ulubionej czekolady czy nową wersję batona w jakimś egzotycznym smaku.
Uprzedź rodziców i innych bliskich, od których dostajesz prezenty na urodziny czy Gwiazdkę – nie chcę słodyczy.
Jeśli dostaniesz, daj je przyjaciółce, rodzeństwu, rodzicom (byle nie psu!).

Sprawa jest prosta – co z oczu, to z serca. Jeśli nie będziesz miała w kuchni zapasu słodyczy, po prostu po nie nie sięgniesz.

4. ZAMIENIAJ

źrodło
Miejsce słodyczy pomiędzy posiłkami niech zajmą koktajle owocowe. Banany są doskonałym dosładzaczem i fantastycznie zdają egzamin nie tylko w przypadku smoothie, ale również ciast i innych dosładzanych do tej pory posiłków (ostatnio zaczęłam jeść twaróg właśnie z dodatkiem banana – pychota!).

Zamiast jogurtów owocowych kupuj naturalne i wrzucaj do nich osobno owoce.

Jeśli idziesz na imprezę składkową, przygotuj sałatkę czy inną prostą potrawę. Jeśli nie masz czasu, przynieś owoce lub orzechy. Te na wagę są o wiele tańsze niż w torebkach. Jeśli natomiast gospodarze oferują wszystko poza alkoholem, możesz zawsze poprosić ich o kanapkę, lub przynieść własną. Ale pamiętaj – jeśli raz na jakiś czas skusisz się na garść chipsów i dwa wafelki, nie będzie tragedii. Jeśli zaczniesz przestrzegać zasad z punktu 5., w końcu przestaniesz mieć na ochotę i odmówisz ich sobie bez bólu. 


5.       UROZMAICAJ

Kluczem do pozbycia się pociągu do słodyczy jest urozmaicona dieta. Jeśli dostarczasz organizmowi odpowiednią ilość kalorii z odpowiednich źródeł, ten nie będzie wołał o dostarczenie mu paliwa w postaci szybko przyswajalnego cukru – czyli słodyczy. Polecam stronę potreningu.pl, gdzie można obliczyć swoje zapotrzebowanie kaloryczne i ilość energii jaką mają dostarczać węglowodany, tłuszcze i białka.

Nie biegnij od razu do dietetyka po restrykcyjny jadłospis i nie zapisuj z pietyzmem każdego zjedzonego kiełka. Nie licz kalorii, ta wiedza potrzebna  jest Ci tylko na początek do tego, żeby uświadomić sobie, że w wielu przypadkach jadło się… za mało. Zapamiętaj, ile węglowodanów, tłuszczów i białek powinnaś jeść – w przybliżeniu. Możesz zapisywać te ilości, ale nie dajmy się zwariować, masz w życiu wiele innych rzeczy do roboty niż skrupulatne wyliczanie rozkładu BMR.

Jedz zdrowe, nieprzetworzone produkty – ryby, mięso, płatki owsiane, chleb pełnoziarnisty (ale naprawdę pełnoziarnisty – patrz na skład!), owoce, warzywa, sery, orzechy, kasze.

źródło

Zapewniam, że prędzej czy później słodycze przestaną cię nęcić, skosztowanie byle ciastka zaowocuje reakcją „ale to jest za słodkie!” i nie popatrzysz już na czekoladę inną niż gorzka.

POWODZENIA :)


poniedziałek, 17 czerwca 2013

Jeszcze słowo o Under Twenty

 Parę dni po napisaniu recenzji żelu Under Twenty, rzeczony produkt był mi się wykończył. Nie znalazłam tego, który chciałam przetestować w następnej kolejności, więc ponownie sięgnęłam po lubiane 3w1.
I co?


Znowu zmiana konsystencji. Jest lejąca, tak jak było wcześniej, w starych wersjach żelu. Porównałam składy, jednak są takie same. Zmiana proporcji?


Poza tym wydaje mi się, że cząsteczki peelingujące są nieco ostrzejsze. Może sprawiają tylko takie wrażenie w porównaniu z lżejszą formułą samego żelu, ale trudniej jest nimi wykonać delikatny masaż.

Żel rozprowadza się teraz świetnie i bez problemu wydostaje się z tubki, ale zachodzę w głowę, o co chodziło producentowi z poprzednią serią. Nie trafiłam raczej na wadliwy produkt, bo o problemie ze zbyt gęstą konsystencją wspominało wiele dziewczyn w różnym przedziale czasu.

Aż boję się pomyśleć, co zastanę, kiedy wrócę do żelu za rok czy dwa. 

piątek, 7 czerwca 2013

Oszukać czas, czyli żel Under Twenty

A, no dobra. Nie ma co kręcić – under twenty już nie jestem, ba, od kilku dni nawet i twenty nie. Mimo to produkty z tej serii spełniają moje potrzeby i nawet po błądzeniu w nowościach, ostatecznie do nich wracam. Na dziś przygotowałam recenzję produktu 3w1. Czy spełnia wszystkie obietnice, jak mają się nasze relacje i kształtuje wspólna przyszłość? Tego dowiecie się z poniższego tekstu.

UNDER TWENTY
ANTI ACNE
3w1
Żel myjący + peeling złuszczający + maska regulująca


SŁOWO OD PRODUCENTA
Preparat aktywnie i głęboko oczyszcza skórę, eliminuje zaskórniki i niedoskonałości skóry, redukuje trądzik.
Zależnie od zastosowania, daje efekt:
1. żelu myjącego: dla głębokiego oczyszczenia
2. peelingu złuszczającego: dla skutecznego odblokowania porów, złuszczania martwego naskórka
3. maseczki: długotrwałe matowanie, regulacja przetłuszczania skóry
Zawiera składniki aktywne: aktywny cynk + glinka matująca + drobinki peelingujące + wyciąg z cytrusów.

OPAKOWANIE

Solidna tubka z twardego plastiku o pojemności 150ml. Nie niszczy się, nie pęka, nie odbarwia. Klapka chodzi jak w zegarku i nie prawa samoistnie się otworzyć. Opakowanie zawiera wszystkie niezbędne informacje, więc wiemy, skąd (skład), po co (działanie) i jak (stosowanie).

Problemy zaczynają się przy wydobyciu produktu. Już kij z tym, że nie wiadomo, ile go zostało. Miałam już kilka egzemplarzy tego żelu i za każdym razem wychodził bez problemu. Teraz żeby wycisnąć odpowiednią ilość, trzeba się namęczyć, wychodzi naprawdę topornie. Wyczuwam tu zmianę konsystencji – o tym niżej – ale producent mógł przewidzieć, że i opakowaniu przydałby się mały lifting (niestety zmienił tylko szatę graficzną).

Ponadto tubka intensywnie brudzi się podczas użytkowania. 
2.5/5


ZAPACH I KONSYSTENCJA

Zapach jest raczej delikatny, nie wyczuwam w nim chemii, wręcz przeciwnie, pomiędzy mieszanką substancji zapachowych przebija się woń glinki.

Żel jest suchy i zbity. Pamiętam wcześniejszą wersję tego kosmetyku i był nieco rzadszy. Ten jest aż zbyt gęsty na moje gusta – i przez to zresztą tak ciężko wydobywa się go z tubki. Po połączeniu z wodą da się go dość łatwo rozprowadzić po twarzy, ale w pierwszej chwili jest nieco tępy i lubi sobie odpaść.
Plusem jest bardzo duża ilość drobinek peelingujących. Są drobne, ale ostre i gęsto upakowane.
3.5/5


DZIAŁANIE

Ta seria Under Twenty ma za zadanie przeciwdziałać trądzikowi. Trądziku nie mam, ale wypryski i owszem od czasu do czasu się zdarzają. Możecie powiedzieć, że stosuję zbyt inwazyjne metody i powinnam przestawić się na delikatniejsze produkty. Niewykluczone, ale póki co, Anti Acne mi odpowiada.

Producent zaleca używać go 2-3 razy w tygodniu. Ja używam go raz dziennie, przy czym ze względu na mocne działanie peelingujące, najczęściej jedynie delikatnie masuję twarz. Tu wspomnę, że mojej skórze jest daleko do wrażliwości i trudno ją podrażnić. Codzienne stosowanie tego żelu na pewno nie jest dla każdego.

Dla mnie Under Twenty 3w1 stanowi ostatni etap oczyszczania twarzy i dobrze sprawuje się w tej kwestii. Cera po jego użyciu jest odświeżona i ostatecznie pozbawiona resztek makijażu. Tak wyraźnego uczucia czystości nie daje mi sam płyn micelarny. Ale uwaga, żel sam w sobie na pewno nie usunie ciężkiego podkładu czy tuszu i do demakijażu nie ma sensu go stosować.

Peeling – pierwsza klasa. Nie ślizga się po skórze, jest solidnym zdzierakiem. Naprawdę czuć, że złuszcza co potrzeba, przy czym nie wywołuje uczucia „żywego ognia” jak choćby nieodżałowany Synergen. Cera rzeczywiście staje się gładsza, choć nie jest to gładkość pupy niemowlaka.

Z zaskórnikami nie radzi sobie w ogóle, ale ładnie matuje i na dłuższą metę ogranicza przetłuszczanie się skóry (jednocześnie nie przesuszając). Skutecznie ściąga pory.
Nie używałam tego kosmetyku jako maski, więc nie mogę się wypowiedzieć o ostatnim z trzech zastosowań.
8/10

SKŁAD


Aqua – woda. Podstawa kosmetyku.
Kaolin – glinka porcelanowa, jedna z najdelikatniejszych. Zawiera wiele mikroelementów, m.in. krzem, glin, żelazo, magnez, cynk i wapń oraz sole mineralne. Polecany dla cery tłustej i mieszanej w uwagi na właściwości matujące. Doskonale wchłania sebum, a zawarty w nim glin powoduje ściąganie porów.
Cocamidopropyl Betaine - substancja myjąca i pianotwórcza. Usuwa zanieczyszczenia z powierzchni skóry i włosów, łagodna dla skóry i błon śluzowych, łagodzi ewentualne działanie drażniące anionowych substancja powierzchniowo czynnych.
Polyethylene - substancja ścierająca zrogowaciały naskórek.
Coco-Glucoside - substancja myjąca, usuwa zanieczyszczenia z powierzchni skóry i włosów, łagodna dla skóry i błon śluzowych; emulgator.
Acrylates Copolymer - pozostawia na włosach, skórze film, dzięki któremu zmiękcza i wygładza; przedłuża trwałość kosmetyku i wiąże poszczególne składniki.
Glycerin - hydrofilowa substancja nawilżająca.
Triethanoalamine - pozwala na uzyskanie odpowiedniego pH kosmetyku.
Disodium EDTA - zwiększa trwałość kosmetyku, zapobiega zmianom barwy oraz konsystencji produktu gotowego.
PEG-18 Glyceryl Oleate – emulgator.
Propylene Glycol - Hydrofilowa substancja nawilżająca skórę; może powodować podrażnienia, jeśli stosuje się go na zmienioną chorobowo skórę.
PEG-120 Methyl Glucose Trioleate - tworzy na powierzchni skóry warstwę okluzyjną, która zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody z powierzchni. Emulgator.
Zinc Gluconate – glukonian cynku, wykazuje działanie bakteriostatyczne, ściągające i regulujące wydzielanie sebum.
Alcohol Denat. – jest bardzo dobrym środkiem rozpuszczającym; ma działanie tonizujące, oczyszczające, odtłuszczające i odświeżające.
Citrus Aurantium Dulcis Extract – olejek z kwiatów drzewa pomarańczy. Wykazuje działanie oczyszczające i kondycjonujące skórę. Wzmacnia ścianki naczyń krwionośnych.
Methylparaben, methylchloroisothiazolinone, methylisothiazolinone – substancje konserwujące.
Parfum – substancja zapachowa.
Benzyl Alcohol – alkohol aromatyczny, substancja zapachowa i konserwująca.
Limonene, Linalool, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Citronellol, Alpha-Isomethyl Ionone, Geraniol, Hydroxycitronellal, Citral – substancje zapachowe.
CI 42090 – niebieski barwnik.

Podoba mi się brak silnych detergentów w składzie (SLS, SLeS itd.), wysoka pozycja glinki, a alkoholu  - bliżej końca niż początku.

WYDAJNOŚĆ

Znakomita! Raz użyty, nawet codziennie, wystarcza na kilka miesięcy.
5/5

DOSTĘPNOŚĆ
Praktycznie w każdej drogerii.
5/5

CENA
15zł/150ml
4.5/5

SUMA PUNKTÓW: 28,5/35

Od siebie - polecam. Ten żel sprawuje się dobrze nie tylko na nastoletniej cerze. Jeśli nie macie wrażliwej skóry, nie ma przeszkód do wypróbowania. Anti Acne 3w1 spełnia obietnice producenta i nie zawiera w składzie syfu; sam brak SLS i jego pochodnych jest miłą niespodzianką, bo większość drogeryjnych kosmetyków przeznaczonych dla młodych i/lub tłustych cer stawia na atak silnymi detergentami, które czynią więcej szkody, niż pożytku.

Jeśli miałabym coś zmienić, to tylko uczynić konsystencję nieco bardziej lejącą, by nie było potrzeby siłowania się z opakowaniem. 

Chwilowo zrobię sobie przerwę od niego i przetestuję kilka innych produktów, ale myślę, że jeszcze nie raz zawita w mojej łazience i będzie powitany z szeroko otwartymi ramionami. 

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Baczność! Pułku denka majowego, odmelduj się! ;)



Pułk dość skromny - myślę, że nieco większa armia poleci dopiero w tym miesiącu :)

BATALION WŁOSOWY


 1. Isana, suchy szampon do włosów - o Isanie pisałam jakoś niecały rok temu. Jak widać, do tej pory do niej wracam. Jest najtańszym dostępnym stacjonarnie suchym szamponem (ok. 10zł). Za jej wielką zaletę uznaję fakt, że osad, jaki powstaje przy jej użyciu, jest łatwy do usunięcia. Nie trzeba szarpać się z suszarką, jak w przypadku Frottee. Skutecznie odświeża włosy i fantastycznie je unosi. Wada? Efekt jest raczej krótkotrwały, to kwestia kilku godzin. Uniesienie znika szybko, włosy wyglądają świeżo nieco dłużej, ale w porównaniu z Frottee czas ten jest nadal zbyt krótki. Mimo to wracam do Isany, ponieważ oszczędza mi widoku przedwczesnych siwych włosów ;)

2. Barwa Ziołowa, szampon do włosów Czarna Rzepa - i o nim skrobnęłam słowo, pojawił się na blogu w nieco innej szacie graficznej, ale skuteczność pozostała ta sama. Dobrze oczyszcza, nie podrażnia i nie wysusza. Trochę plącze włosy, ale odżywka załatwia sprawę. Pieni się pierwszorzędnie.

DYWIZJON TWARZOWY


3. Bielenda, 2-fazowy płyn do demakijażu oczu, Bawełna - po przetestowaniu wszystkich trzech dwufazówek Bielendy, zostałam przy tej, moim zdaniem najbardziej skutecznej. Szybko usuwa nawet dużą ilość wodoodpornego tuszu do rzęs, chociaż... Mam wrażenie, że zajmuje jej to więcej czasu niż kiedyś. Nie wiem czy to ja nieświadomie zmieniłam sposób demakijażu oczu i schodzi mi dłużej, czy zmieniły się proporcje składników (INCI pozostało takie samo), ale fakt jest faktem, że muszę niekiedy dłużej pomachać wacikiem. Mimo wszystko Bawełna i tak jest najszybsza, w dodatku nie podrażnia. Dla mnie jest niezastąpiona :)

4. Flos-Lek, żel pod oczy z arniką. Przeznaczony jest na sińce i obrzmienia, więc znajdując go na półce pomyślałam, że znalazłam coś dla siebie. Cóż powiedzieć. Żel dobrze nawilża i szybko się wchłania. Zaaplikowany, zwłaszcza schłodzony, daje przyjemne uczucie ukojenia i odprężenia. Po całym dniu spędzonym na pracy przy komputerze, ten krem jest jak woda na pustyni :) Stosowany regularnie zmniejsza obrzęki, oczy wyglądają zdrowiej, ale niestety - cieni nie zmniejsza w ogóle.

KOMPANIA DS. CIAŁA


5. Luksja, płyn do kąpieli Choco&Orange - mniaaaam! Tak pachną pomarańczowe Delicje. Słodyczy nie jem, ale kuszącym zapachem nigdy nie pogardzę. A ten jest mocny, naturalny, bez sztucznych, dusznych nut. Cząstki soczystej pomarańczy w dobrej czekoladzie ze słodką biszkoptową nutą, nic dodać, nic ująć. Jeśli lubicie tę samą kompozycję od Original Source, a chcecie spróbować innej konsystencji, to Luksja będzie dobrym wyborem.
Inne aspekty? Piana na piątkę. I mimo że o właściwościach pielęgnujących producent nie wspomina, to  skóra po kąpieli jest nawilżona i przyjemna w dotyku. 


6. Isana, krem do rąk Masło Shea & Kakao - o tym kremie pisałam już tutaj. Niestety nie zmieniam zdania. Wykorzystałam go niejako z przymusu, bo nie lubię zostawiać niedokończonych opakowań, ale liczyłam dni, kiedy będę mogła wrócić do ulubionego 5% Urea. Trzy minuty po aplikacji i ręce były suche jak wiór. Zapachu szkoda, ale ten sam jest w kremie do pielęgnacji całego ciała - i ten polecam.


Korzystałyście z tych kosmetyków?