czwartek, 4 października 2012

Przeczytane, polecane

Długo nie pisałam, fakt… Niestety ostatnio spadła na mnie trudna sytuacja życiowa i potrzebowałam trochę czasu, aby się pozbierać. I chociaż nadal nie jest idealnie, mam siłę, aby pisać.

Dzisiaj zgodnie z obietnicą post o książkach. Przeczytałam ich w czasie wakacji sporo, ale znowu: „Harry’ego Pottera”, którego obecnie pochłaniam w oryginale, nie trzeba nikomu polecać. Z kolei sporą część listy lektur stanowiły pozycje dotyczące Titanica – z całą pewnością pasjonujące, ale zapewne tylko dla takich fanatyków jak ja. Postanowiłam opisać z tej kategorii tylko jedną. 

Dallas ‘63
Stephen King


Opis:
Jake Epping to trzydziestopięcioletni nauczyciel angielskiego w Lisbon Falls w stanie Maine, który dorabia, prowadząc kursy przygotowawcze do matury zaocznej. Od jednego ze swoich uczniów, Harry’ego Dunninga, dostaje wypracowanie – makabryczną, wstrząsającą opowieść w pierwszej osobie o tym, jak pewnej nocy przed pięćdziesięciu laty ojciec Harry’ego zatłukł na śmierć jego matkę, siostrę i brata. Od tego wszystko się zaczyna…

Wkrótce potem przyjaciel Jake’a, Al, właściciel lokalnego baru, zdradza mu tajemnicę: jego spiżarnia jest portalem do roku 1958. Powierza Jake’owi szaloną – i, co jeszcze bardziej szalone, wykonalną – misję ocalenia Kennedy’ego. Tak oto Jake zaczyna swoje nowe życie jako George Amberson, życie w świecie Elvisa i JFK, amerykańskich krążowników szos i wczesnego rock and rolla, gniewnego samotnika nazwiskiem Lee Harvey Oswalda i Sadie Dunhill, pięknej szkolnej bibliotekarki, która zostaje miłością życia Jake’a – życia wbrew wszelkim normalnym regułom czasu.

Uwielbiam ‘’cegły” Kinga. Z wielką pasją czytam wszystkie jego książki, zarówno powieści, jak i opowiadania, ale to jednak te najgrubsze tytuły najbardziej mnie przyciągają. 700-800 stron pozwala zżyć się z bohaterem i dogłębnie, osobiście przeżywać jego perypetie. Uwielbiam wszelkie wątki poboczne (naprawdę duże!) i rozwinięte historie miast i bohaterów (nie tylko tych głównych). Światy tworzone przez Kinga są pełne, dopracowane w każdym szczególe. To nie nabazgrane na kolanie teksty z fabułą potykającą się o własne stopy, ale praktycznie osobne życia. Trzeba przyznać, że Stephen King fantazję ma nieziemską, ale potrafi tworzyć charaktery prawdziwe, z krwi i kości. Sposób prowadzenia narracji wywołuje u mnie efekt „połykania książki”. 700 stron w dwa dni? Jeśli jest czas, nie ma problemu.

Wciągający świat, duża, wymyślona, ale mimo to bardzo prawdopodobna rzeczywistość, bohaterowie, których po prostu się lubi. Tak jak we wszystkich dotychczas przeczytanych przeze mnie książkach Kinga, te cechy występują i w „Dallas ‘63”.

A co spodobało mi się konkretnie? Występują tu lubiane przeze mnie motywy: podróż w czasie, alternatywne rzeczywistości, Ameryka lat 60. Mam wielką słabość do tych czasów, mimo iż nie przyszło mi w nich żyć. Tak jak sentymentem darzę „To”, m.in. ze względu na niezapomniany klimat , tak i „Dallas ‘63” musiało w tej kwestii zapunktować.

Wrażenie robi ogrom wiedzy Kinga o Teksasie czasów Kennedy’ego i o samym zabójcy prezydenta. To nie są rzeczy wzięte z głowy, ale czyste fakty. Niekiedy nagięte na potrzeby książki, ale w gruncie rzeczy zgodne z rzeczywistością. Zdecydowanie kręci mnie takie fiction-nonfiction.

Przyznam, że King jest uzależniający. I bardzo dobrze, bo to uzależnienie ‘’zmusza’’ mnie do sięgania do następne i następne jego dzieła, a każde okazuje się perełką. Więc mimo iż piszę tutaj tylko o „Dallas ‘63’’, mogę z czystym sumieniem polecić także przeczytane kilka tygodni wcześniej „Rękę mistrza” i „Cmętarz Zwieżąt”. 
Różnią się od „Dallas ‘63” – ta trzyma w napięciu, ale nazwałabym ją raczej sensacyjną, niż thrillerem. Tymczasem pozostałe dwie potrafią wywołać niezłe dreszcze, jak na mistrza horroru przystało. Powiem tak – po „Cmętarzu…” bałam się zasnąć i nawet jakiś czas później opowiadając jego treść koleżance, poniosły mnie emocje. „Ręka…” nie okazała się gorsza. Zasnąć było łatwiej, ale odłożenie książki na bok było zadaniem właściwie nie do wykonania.

Ewolucja jest faktem
Jerry A. Coyne



Opis:
„Ewolucja jest faktem” to zwięzłe i zrozumiałe podsumowanie faktów potwierdzających ewolucję darwinowską. Naukowcy ciągle odkrywają gatunki znajdujące się w trakcie podziału, obserwują jak dobór naturalny zmienia na naszych oczach rośliny i zwierzęta, a także znajdują coraz to nowe skamieniałości, dzięki którym można uchwycić zmiany zachodzące w przeszłości: dinozaury z zaczątkami piór, ryby, którym wyrosły kończyny. Podkreślając „nieusuwalne piętno” procesów zaproponowanych przez Darwina, Jerry A. Coyne dowodzi, że ewolucja to coś więcej niż teoria: to fakt. Fakt, w którego istnienie nie może wątpić żaden otwarty umysł.

Jestem zapaloną fanką – jeśli można to tak ująć – darwinizmu (co zresztą można wywnioskować po adresie mojego blogu) i genetyki. Garnę się do wszystkiego, co o teorii ewolucji napisano i czytam z niesłabnącą uwagą. Moim autorytetem w tej kwestii jest Richard Dawkins. Dawkins polecił w którejś ze swoich książek właśnie tę, którą opisuję. Nie potrzeba było wiele czasu, abym po nią sięgnęła.

Moje wrażenia? To rzeczywiście bardzo zrozumiałe, proste i zwięzłe przedstawienie faktów dotyczących ewolucji. Bez niepotrzebnego rzucania naukową terminologią, kiedy nie trzeba, z przystępnym i miłym podejściem do czytelnika. Czyta się znakomicie.

Ktoś stwierdził, że dzieło jest „wtórne”. Ujmę to tak – po przeczytaniu mnóstwa książek Dawkinsa, trudno o coś nowego w kwestii ewolucji. Siłą rzeczy pewne kwestie się powtarzają. Warto jednak zwrócić uwagę, iż to „Ewolucja jest faktem” była pierwsza, a takie „Najwspanialsze widowisko świata” Dawkinsa, odwołujące się do niej, przyszło później. Zarzucanie książce Coyne’a wtórności okazuje się więc nie na miejscu.

Uwielbiam obu naukowców, ale jeśli miałabym polecić coś laikowi, który chce ‘’liznąć” ewolucję, powiedziałabym – Coyne. W jednej książce zawarł łatwe w odbiorze podsumowanie podstawowych prawd darwinizmu; taka lektura na początek wystarczy. Potem można zajrzeć głębiej i ‘’pogadać” z Dawkinsem.

The Discovery of the Titanic
Dr Robert D. Ballard


Pisząc ten post, stwierdziłam, że przeciętnego czytelnika nie zainteresowałaby zapewne relacja z odkrywania wraku Titanica. Niewykluczone jednak, że się mylę, albo na mój blog wpadnie jakiś Titanicowiec, jak to się drzewiej my, wielbiciele legendarnego statku, nazywaliśmy.

Jeśli więc ktoś jest żądny konkretnej treści i niespotykanych zdjęć porównujących wygląd nowego statku a jego stanu po kilkudziesięciu latach przebywania pod wodą, mogę polecić w/w tytuł.

Dostajemy solidną relację, praktycznie krok po kroku, z poszukiwania i odkrycia wraku. Treść czasami jednak nuży. Ballard lubuje się w typowo technicznych zagadnieniach nie samego Titanica, ale statków i urządzeń, które służyły do jego odnalezienia. Co za dużo, to niezdrowo. Niemniej jednak techniczne opisy ustępują ostatecznie miejsca tym, z których możemy dowiedzieć się wiele o stanie wraku, jego położeniu, trudnościach w dotarciu do niego, a także, oczywiście, historii Titanica i przebiegu katastrofy.

Książka jest wzbogacona ogromną ilością zdjęć i rysunków. Wkładka w postaci zdjęcia pokazującego widok na przednią część wraku z góry, z legendą „gdzie co powinno być” i porównaniem do wyglądu statku sprzed zatonięcia, robi wrażenie (chociaż zdjęcie to było opublikowane parę lat temu w magazynie National Geographic – tu jest jednak większe, a legenda bardziej szczegółowa). 
Osobną część dostały inne zdjęcie porównawcze, m.in. pokładów, pomieszczeń publicznych i kabin. Widzimy np. fotografię salonu pierwszej klasy, a obok kolejne, pokazujące leżące na dnie fragmenty płytki podłogowej czy witrażu z tegoż salonu. Widzimy fotografię rzeźby na kominku, a obok tę samą rzeźbę zakopaną częściowo w mule. Są i schematy – mamy np. pokazane jak na dłoni miejsce w kadłubie, w którym Titanic się złamał, mapę dna z uwzględnieniem większości elementów, który wypadły ze statku, a także rozpiskę, gdzie Titanic leży, gdzie go szukał statek ratowniczy, a gdzie późniejsi poszukiwacze. 

Niemożliwym jest wymienić wszystkich wspaniałości tego albumu – bo ze względu na ilość zdjęć i tak chciałabym go nazwać – ale warto się z tą pozycją zapoznać, jeśli tylko uznamy kwestię Titanica za interesującą.  


5 komentarzy:

  1. Ja momentami podskakiwałam z ekscytacji, rozkładane strony ze zdjęciami to naprawdę rarytas :)

    OdpowiedzUsuń
  2. przy Dallas płakałam jak bóbr na końcu, na maksa mnie to "love story" wzruszyło ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Udało mi się powstrzymać od łez, ale motyw był naprawdę poruszający :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ja przeczytalam Kinga tylko Zieloną mile, polecił mi ją moj chlopak :) podobała sie! napewno nie jest to ostatnia jego ksiazka ktora przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam jeszcze "To", "Cmętarz zwieżąt", "Bastion", ale chyba nie można się zawieść na żadnej z książek Kinga, można wybierać w ciemno :)

      Usuń