sobota, 5 października 2013

Gdy odchudzanie wymyka się spod kontroli

Bardzo długo zabierałam się do tego posta. Po pierwsze nie byłam pewna, czy uda mi się udźwignąć temat, po drugie to sprawa dla mnie bardzo osobista i nie byłam gotowa na podzielenie się nią. Dedykuję ten post osobom odchudzającym się od dłuższego czasu jak i tym, które dopiero zaczynają bądź myślą o rozpoczęciu zrzucania wagi.


Na początku chciałabym się podzielić z Wami postem sprzed dwóch lat, z innego mojego blogu, już nieużywanego:
" Kiedy ludzie mówili, że z odchudzaniem można przesadzić, nie wierzyłam. A może inaczej - byłam pewna, że mi to na pewno nie grozi. Typowe myślenie, prawda? 
Wynik startowy: 171cm, 58,5kg 
Źle się czułam z moją wagą i dlatego postanowiłam odpuścić sobie słodycze. Żadna restrykcyjna dieta, po prostu ograniczyłam węglowodany, a do szkoły na śniadania zamiast kanapek brałam jogurty i owoce. Na początku nie liczyłam na to, że waga spadnie, a już na pewno nie wierzyłam, że dam radę wytrzymać dłużej niż miesiąc czy dwa. 
Ale o dziwo coś się ruszyło i lepsze odżywianie przyniosło taki efekt, że z 58,5 na początku października zeszłam do 55 na tydzień przed Gwiazdką. 55! To był mój cel. Tyle ważyłam przez większość gimnazjum i to była moja optymalna waga. 
Super. Ale z drugiej strony wciąż czułam, że to nie jest to. Za dużo. Brzuch, mimo ćwiczeń, nadal nie był płaski. Przecież tak nie można. Poza tym myślałam - jeśli wrócę do poprzedniej diety, znowu przytyję, a przecież nie o to chodzi. 
Do świąt dobiłam do 54. Przed powrotem do szkoły po Nowym Roku waga wskazywała 53. Wtedy trochę odpuściłam, bo stwierdziłam, że już dosyć. Brzuch wyglądał już całkiem całkiem, a ludzie twierdzili, że zaczynam przypominać wieszak (chociaż sama bym tego o sobie nie powiedziała). 
Od tamtej chwili zaczęła się obsesja, żeby nie ważyć więcej niż 54. Praktycznie odzwyczaiłam się od ukochanych słodyczy, więc to nie był problem; przekąski zastąpiłam colą light. 
Tyle że po jednej z ostatnich imprez waga skoczyła do tych 54 i zaczęłam jeść trzy niewielkie posiłki dziennie. 
Dzisiaj wchodząc na wagę przed śniadaniem było 51,2. 
Przyszły niedoszły się piekli, że już przesadzam, że on wolałby te 58kg. 
Na to raczej nie pozwolę, ale mój cel jest taki, żeby wrócić do 53. Tylko że to będzie trudne, bo po każdym nadprogramowym posiłku zaczynam mieć wyrzuty sumienia. 
"
Post jest stary i nie dziwota, że na 51,2 się nie skończyło. Waga stopniowo spadała, by w najgorszym momencie osiągnąć trochę ponad 47 kg. Opamiętałam się w ostatniej chwili. 

Poniżej 50 kg byłam jak podzielona na dwoje: jedna część świadomości mówiła, że to już przegięcie, że powinnam chociaż trochę przytyć. Druga część panicznie bała się zobaczenia większych liczb na wadze, a schudnięcie traktowała jak wielki sukces. Coraz mniejsze liczby obok czwórki martwiły mnie, ale i przynosiły niesamowitą satysfakcję. 

Wiedziałam, że muszę podjąć walkę z samą sobą. Dzisiaj piszę ten post, żeby zmotywować do tego inne dziewczyny, pokazać, że się da, i wskazać błędy, jakie na początku się popełnia, a które mogą doprowadzić nawet najrozsądniejsze osoby do sytuacji bez wyjścia. Nigdy nie stosowałam żadnej "diety cud", po prostu z miesiąca na miesiąc eliminowałam niezdrowe jedzenie. Nie jest powiedziane, że wpadniesz w pułapkę na Dukanie, na głodówce, na diecie kapuścianej czy jakiejkolwiek innej, bo to nie w jedzeniu tkwi problem, ale w naszej własnej głowie. 

Nie chodzi o to, że wyglądałam jak szkielet. Nie ma żadnego znaczenia, że dla kogoś jesteście "za chude". Problem w tym, że za moimi 47 kilogramami niechybnie nadeszłyby 46, 45, 44 kilogramy - a to już pociągnęłoby za sobą problemy zdrowotne, gdzie zanik miesiączki jest najmniejszym z nich. Nawet jeśli nie odnotowałam żadnych komplikacji przy najniższej wadze, nie znaczy to, że w przyszłości nie wyjdą na jaw spowodowane nią zmiany.

Po drugie, proces ciągłego chudnięcia ma źródło w braku akceptacji swojego ciała. Możesz chudnąć do oporu i nigdy nie będziesz zadowolona ze swojego wyglądu. A to wbrew pozorom ważna składowa tego, aby poczuć się spełnionym i szczęśliwym. Walka o wagę to także walka o podobanie się sobie.

Przytyć musicie dla siebie. Nie dla rodziców, nie dla chłopaka, nie dla przyjaciółki. Objadanie się, bo bliskie osoby się martwią, czy bo będziecie dla nich lepiej wyglądać, nie przyniesie niczego dobrego. Wy nadal będziecie źle się ze sobą czuły. Problem pozostanie. Mówienie "to niezdrowe, głupie, wygląda brzydko" nie przynosi rozwiązania. 

Najpierw kilka błędów, które łatwo popełnić:

ETAP I: NIGDY NIE MAM DOSYĆ

1. Największy błąd, jaki popełniłam na początku, to brak ODPOWIEDNICH ćwiczeń. Owszem, był wf w szkole, w domu brzuszki czy skakanie na skakance, doszedł nawet aerobik - raz w tygodniu... To było za mało. Owszem, DA SIĘ schudnąć nie ćwicząc, ale jakość takiego ciała jest po prostu zła. Brakuje mu jędrności, nie jest zbite, niejednokrotnie za bardzo otłuszczone - chudnąc, gubimy nie tylko tłuszcz, ale i mięśnie, których organizm się pozbywa, bo wymagają za dużego wydatku energetycznego, którego on nie dostaje wystarczająco. 

Poza tym brzuch potrzebuje mięśni, by dobrze wyglądać. Mięśnie utrzymują w ryzach narządy wewnętrzne, skórę, tłuszcz. Możesz ważyć mało, a brzuch nadal będzie sterczał, bo zabraknie mu mięśni pełniących rolę rusztowania. 

2. Zła dieta. Nie pozbędziesz się cellulitu czy brzucha, jedząc słodycze i fast foody. Napoje gazowane będą rozpychały jelita, robiąc nam z tułowia balonik. Możemy jeść mniej niż wynosi nasze zapotrzebowanie kaloryczne i chudnąć, ale nasz organizm to delikatna maszyneria i chemia jedynie mu zaszkodzi. 

3. Znałam dziewczynę mojego wzrostu, która udzielała się na stronie związanej z modelingiem i regularnie aktualizowała na niej swoje wymiary oraz wagę. Nie wiem, czemu akurat ją wzięłam za wzór, bo nigdy nie chciałam być modelką - ale z pasją śledziłam jej postępy i pragnęłam ważyć tyle, ile ona - a najlepiej mniej! To dopiero byłoby osiągnięcie! 

Problem w tym, że ludzie są różni. Nie brałam pod uwagę tego, że ona ma bardzo drobny szkielet. Waga, z którą ona wygląda normalnie, u mnie była już przesadą. Poza tym... modelki muszą być chude, ale niekoniecznie jest to słuszne.

Widzimy zdjęcia motywacyjne wklejane hurtowo na blogach i porównujemy ze swoją sylwetką. Błąd! Każde ciało jest inne, typów sylwetek jest mnóstwo: dziewczyna kolumna nigdy nie będzie klepsydrą, a u gruszki zawsze pozostaną pewne dysproporcje w rozmiarze góry i dołu. 

Są też ludzie, którzy jedząc duże ilości byle czego, nie ćwicząc w ogóle, są szczupli i mają płaskie brzuchy. To może być frustrujące. Ale warto pomyśleć, że po latach ich odżywianie może się negatywnie odbić nie tylko na zdrowiu, ale i na wyglądzie z powodu zwalniającego metabolizmu. Dobre nawyki związane z dietą i aktywnością natomiast na pewno zaprocentują. 

Jedyną osobą, z którą warto się porównywać, jesteśmy my same - sprzed tygodnia, miesiąca czy roku. To pomaga określić najlepszy dla nas typ odżywiania i aktywności fizycznej.

ETAP II: ĆWICZĘ I CHUDNĘ

W końcu poszłam po rozum do głowy i zaczęłam ćwiczyć regularnie, by poprawić wygląd ciała. Nadal chudłam. Zmiany kształtowały się pięknie, pojawiły się mięśnie, ale nadal nie byłam zadowolona. Byłam zła - jestem chuda, ale tłuszczu nadal jest sporo. Ciągle było mi mało. Dlaczego? Bo jadłam nieprawidłowo. Nie miałam pojęcia, ile kalorii potrzebuję, a ciągnęło się za mną przekonanie, że jeśli zjem zbyt dużo, przytyję. 

Na domiar złego próżna część mojej świadomości nadal była dumna z każdego spadku - mimo wszystko, mimo że się przed tym uczuciem dobrze wykonanej roboty broniłam.

Nigdy nie głodowałam, ale i nie doceniałam potrzeb swojego organizmu. Ludzie czasami myślą, że jedzą sporo, ale po podliczeniu wartości ich posiłków, okazuje się, że odżywiają się niemalże głodowo. 

Wyglądałam coraz lepiej, owszem - ale cały czas błądziłam. Tak naprawdę nie miałam pojęcia o wartościowych posiłkach. 

W końcu znalazłam sposób na dobre samopoczucie bez dalszego zrzucania wagi.

ETAP III: MÓJ NOWY CEL

1. Ludzie, którzy twierdzą, że ćwiczenia siłowe są lekiem na całe zło, mają rację. Nie trzeba jednak od razu lecieć na siłownię albo kupować regulowanych hantli. Mnie uratowała Jillian i jej treningi z obciążeniem. 

Samo cardio nie daje odpowiednich wyników, bo nie modeluje sylwetki. Wystarczy jednak przerzucić się na crossfit, znaleźć sprawiające przyjemność ćwiczenia wykorzystujące wagę naszego ciała albo choćby najmniejsze ciężarki. To pozwoli na rozwój mięśni - a ciało kształtują właśnie one! 

2. Mięśnie potrzebują jedzenia, by prawidłowo się rozwijać. To zmieniło całkowicie moje podejście do tematu diety. Przestałam karmić tłuszcz, zaczęłam odżywiać mięśnie. Zaczęłam zwracać większą uwagę na to, co jem - a chciałam jeść dużo i dobrze, by pozwolić rozwinąć się m.in. sześciopakowi. 

3. Przez parę miesięcy nie miałam dostępu do wagi i nie miałam pojęcia, ile ważę. Jedynym odnośnikiem było lustro, które pokazywało coraz lepszą sylwetkę: płaski brzuch z zarysowanymi mięśniami i dobrze wymodelowane ramiona. Ciężko było doszukać się większej ilości tłuszczu... Gdy po jakimś czasie weszłam na wagę, okazało się, że przytyłam cztery kilogramy. Owszem, w pierwszej chwili BYŁA panika i płacz, ale potem spojrzałam na siebie i doszłam do wniosku, że przecież jest dobrze. Brzuch był twardy, bez boczków i oponki, ramiona w końcu nie wyglądały jak dwie leszczynowe gałązki. 

Wielką przyjemność sprawiało mi pokonywanie własnych słabości i obserwacja rosnącej siły. Zwiększenie ciężaru w treningu było naprawdę satysfakcjonujące i napełniało dumą. Dotychczasowy cel "ważyć jak najmniej" moja próżność zmieniła na "podnieść jak najwięcej (ale bez przesady)". A ciało szybko zaczęło za to dziękować fantastyczną kondycją! 

***

Czy pozbyłam się problemu? Na pewno nie do końca. Nadal mam blokadę "54 kg", ale dzięki ćwiczeniom siłowym jest o wiele lepiej. Nie wyobrażam sobie powrotu do wagi 48 czy 49 kilogramów. Za ciężko pracowałam, żeby moje wysiłki poszły na marne! Cieszy mnie przyrost mięśni. Wbrew pozorom nie wyglądam jak babochłop - moje ciało to sylwetka zadbanej, kształtnej kobiety. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że wyglądam lepiej niż kiedykolwiek.

***

Dziewczyny, nie bójcie się iść do psychologa, jeśli problem jest naprawdę poważny. 

"Odchudzanie mimo woli" to temat skomplikowany. O jakimś aspekcie mogłam zapomnieć bądź nieświadomie go pominąć. Dlatego z chęcią przyjmę wszelkie pytania i uwagi.

4 komentarze:

  1. odchudzanie mimo woli... hmm ja chudne jak nie cwicze :D chyba mi masa spada bo z natury jestem na maxa drobna... ale to chyba nie podchodzi pod jakies patologie ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja robie od jakiegos czasu cwiczenia na brzuch i nic. Długa droga jeszcze przede mną :P

    http://closertotheedgeblog.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ćwiczenia na brzuch same w sobie na pewno nie przyczynią się do spadku wagi, za to wzmocnią mięśnie.

      Usuń