środa, 21 listopada 2012

Kraków na językach: Moaburger


O Moaburger słyszał już chyba każdy krakowianin, lubiący czasem zjeść na mieście. Zwłaszcza, że burgery ostatnio święcą triumfy w barowych trendach. Co stawia Moaburger na piedestale? Opinie są jednoznaczne: jest smacznie, zdrowo i oryginalnie.

I ja, od kiedy usłyszałam o tym lokalu, wiedziałam, że go odwiedzę. Oczekiwania były spore. Czy Moaburger im sprostał?

Zdjęć wystroju nie robiłam, ale musicie uwierzyć: jest skromny, ale schludny. Miejsca sporo. Klimat i usytuowanie mebli nie sprzyja intymnym spotkaniom, ale w końcu jesteśmy w barze, a nie w kawiarni.

Do Moaburger wybrałam się z lubym w dzień urodzin lokalu – o godzinie 16:00 miało zacząć się świętowanie, ale że przyszliśmy wcześniej i byliśmy diablo głodni, zamówiliśmy na spółę pozycję ze standardowego menu: classic with cheese, czyli łopatologicznie rzecz ujmując bułkę z mięsem wołowym, dodatkami warzywnymi i serem.

Mimo tłumów na zamówienie czekaliśmy nieco ponad 10 minut. Rzuciłam się na burgera i… 
Pychota! Delikatny smak i idealnie dobrana kompozycja. To jest, moi drodzy, prawdziwa wołowina, prawdziwy, bogaty smak. Kto raz sięgnie po burgera z takim mięsem, niechętnie wróci do sieciowych fast foodów.

Po połowie miałam jednak ochotę na więcej i jak na zawołanie w urodzinowym menu pojawiły się trzy dodatkowe burgery, z których wybraliśmy dwa, Hamilton i Queenstown:


Burger z kurczakiem okazał się jeszcze lepszy. Bałam się nieco połączenia mięsa z ananasem, ale niepotrzebnie – całość była bajeczna. Kilka razy w życiu odczuwałam „niebo w gębie” i moment kosztowania Queenstown Burgera był jednym z nich. Mój chłopak, którego w kwestii jedzenia trudno zachwycić (chociaż jeść lubi), również był bardzo zadowolony.


Hamilton Burger trochę mnie zawiódł. Może to po prostu wina boczku, którego nie darzę wielkim uczuciem; z kolei mój mężczyzna – a na „nie” w stosunku do jedzenia jest tak samo rzadko, jak na gorące „tak” – stwierdził, że brakuje mu w ogólnym smaku odrobiny sera. Oboje zgodziliśmy się co do tego, że Queenstown był bez porównania lepszy.


Mimo to jedzenie jest zdecydowanie na plus i do Moaburger chętnie wrócę, by rozsmakować się znowu w daniu klasycznym bądź spróbować innych kombinacji.

Ceny, choć zrozumiałe, są dość wysokie jak na studencką kieszeń. Najtańszy burger to wydatek 17zł (jeśli nie liczymy menu dziecięcego i wegetariańskiego), co sprawia, że dla mnie Moa to rozrywka tylko na specjalnie okazje. Zwłaszcza, że mimo iż burgery są zacnych rozmiarów, to po jednym człowiek ma ochotę na jeszcze (a jestem chudym stworzeniem i nie potrzebuję wiele, by się nasycić).

www.moaburger.com - strona po angielsku, ale z polską kartą dań

Polecam jak najbardziej. 

1 komentarz:

  1. Jeśli masz iPhona to aplikacja też działa na systemie iOS ;)

    OdpowiedzUsuń